Po nokaucie Bidena w debacie prezydenckiej z Trumpem tylko cud mógłby uratować przed powrotem do Białego Domu najbardziej nieprzewidywalnego w całej historii Stanów Zjednoczonych człowieka. Cudem byłoby odbicie się Bidena w drugiej debacie wyznaczonej na wrzesień. Cudem byłoby naruszenie teflonu pokrywającego wizerunek Trumpa. Skoro nawet radykalni fundamentaliści chrześcijańscy zachwycają się człowiekiem korzystającym z usług gwiazdy filmów dla dorosłych, kiedy jego żona była w ciąży i nie mogła "wypełniać swoich obowiązków", i który później płacił tej gwieździe za milczenie, nawet nie z własnego gigantycznego majątku, ale z funduszu wyborczego - wobec tego nie chodzi tu o idee, religię, ale wyłącznie o siłę. Siłę, która upokorzy "liberalny mainstream". A debata w Georgii była testem siły, wygranym przez Trumpa. Cudem byłby też wybór przez demokratów innego kandydata. Nawet jeśli nie ma absolutnych przeszkód natury czysto formalnej. Droga do oligarchii Jeśli żadnego z tych cudów nie będzie, liderem liberalnego Zachodu, zbudowanego na fundamentach praworządności i równowagi władz, zostanie człowiek, który prawem pogardza, a równowagi władz nie rozumie. W dodatku reprezentuje całą grupę "nadludzi" uważających, że potrafią manipulować "motłochem" i coraz częściej przez ten "motłoch" faktycznie kochanych. Amerykańscy multimiliarderzy, działający już w skali globalnej, czyli ponad demokracją i prawem (podatkowym i każdym innym), poparli Trumpa w ogromnej większości. Podobnie jak w Wielkiej Brytanii ta sama grupa ludzi poparła brexit. Dla nich patologiczny oligarcha na czele najsilniejszego państwa Zachodu oznacza, że żadne państwo, żadna ponadnarodowa organizacja polityczna, nie zagrożą już ich absolutnej dominacji nad instytucjami demokracji, państwa i prawa. Ale tak właśnie kończą się demokracje. Tak Republika zmienia się w Oligarchię. W tym momencie wracamy do tytułowej apokalipsy. Będzie czy nie będzie? Wraz z drugim przyjściem Trumpa zmieni się radykalnie kształt globalizacji czy nie zmieni? Zazwyczaj Eleaci (potomkowie tej szkoły greckich filozofów, która znajdowała dowody, iż w świecie tak naprawdę nic się nigdy nie zmienia i nawet Achilles nie prześcignie żółwia) mają rację ze swoim "przecież deep state powściągnie Trumpa, powściągnie go wielki biznes". Problem w tym, że "deep state" (wymykający się bezpośredniej demokracji kompleks służb i urzędników państwowych) jest coraz mocniej delegitymizowany przez prawicowy i lewicowy populizm. A wielki biznes od dawna nie jest już purytański. Elon Musk - w swojej demoralizacji i hybris - jest bliźniakiem Trumpa, nową formą kapitalizmu uwolnionego od demokracji i prawa. Eleaci prawie zawsze mają racją, sam znam tylko dwa wyjątki, kiedy się pomylili. Problem w tym, że były to wyjątki dla Europy kluczowe. Eleaci na przełomie 1913 i 1914 roku zgodnie twierdzili, że "żadnej wielkiej wojny już w Europie nie będzie, bo powiązania ekonomiczne krajów naszego kontynentu są zbyt opłacalne dla europejskich narodów, żeby ktoś chciał je niszczyć". Później całe grono eleackich publicystów niemieckich i europejskich zgodnie twierdziło, że Hitler idący do władzy ucywilizuje się i nie będzie różnił od "każdego innego polityka". Teraz też Eleaci mówią, że drugie przyjście Trumpa niczego nie zmieni. Podczas gdy ja obawiam się, że mogą właśnie popełniać trzecią istotną pomyłkę. Stress test Trumpa dla NATO, Unii i Polski Jeśli Trump wygra i jeśli zacznie realizować doktrynę izolacjonizmu ciekawie połączoną z doktryną aktywnego niszczenia atlantyckiej solidarności Zachodu, NATO może zostać sparaliżowane, bo wcześniej większość jego członków nie robiła nic, aby zrównoważyć polityczną, finansową i militarną dominację Ameryki. Przeciwnie, w cieniu tej dominacji słodko sobie drzemano, uprawiano drobne interesiki i rozgrywano drobne konflikty. Także Unia (i szerzej, Europa) nauczyła się po katastrofie I i II wojny światowej żyć pożyczonym życiem. Inwestować w jakość egzystencji własnych obywateli, pozostawiając obronę przed zagrożeniami zewnętrznymi "amerykańskim kuzynom". Oczywiście Unia mogłaby przestawić się na tory suwerenności w wymiarze obronnym. "Aecjusz, ostatni Rzymianin", czyli Donald Tusk, podobnie jak bohater powieści Parnickiego przychodzący z barbarzyńskich peryferiów, żeby przynajmniej spróbować uratować Rzym, naciska na jak najszybsze wdrożenie europejskich programów obronnych. To byłoby jednak dla Europy ogromnym politycznym ryzykiem. Gdyby 40 procent "ekonomicznie nieaktywnych", choć głosujących Europejczyków (często nawet nie "bezrobotnych", bo nie pracowali nigdy), dowiedziało się, że ich zasiłki realnie zmaleją, a gwarantowana im bezpłatna opieka zdrowotna ucierpi, a wszystko to na rzecz wydatków militarnych, które mają odbudować suwerenność Europy - zabiliby polityczne elity podejmujące taką decyzję, a "my media" chętnie byśmy jeszcze udzielili im głosu. Wreszcie Polska? Poziom konfliktu, na jakim oparty jest nasz system dwupartyjny, w którym każda z partii "legitymizuje się" obietnicą unicestwienia partii przeciwnej, otwiera nas jak ostrygę na każdą destabilizację przychodzącą z zewnątrz. Przypomina to Targowicę i stronnictwo Konstytucji 3 Maja (układ w polskiej historii domyślny). Jedno uznane za zdrajców, drugie za patriotów, ale kiedy oba stronnictwa działały, były po prostu emanacją bardzo głębokiego sporu o wszystko w Polsce - począwszy od religii i ideologii, poprzez kwestię ustroju państwa, skończywszy na polityce zagranicznej i systemie sojuszy. Sparaliżowana Europa i podzielona Polska padną ofiarą sojuszu Putina i Trumpa. Sojuszu w imię podziału wpływów na całym naszym kontynencie (nie tylko na Ukrainie), definiowanego na trupie Unii. W Europie narzędziem tego sojuszu staną się całe państwa (rozpoczynając od Węgier i Słowacji) i całe polityczne nurty (prawicowy i lewicowy antyunijny populizm). W Polsce narzędziem tego sojuszu stanie się każdy, kto akurat nie ma władzy w wymiarze lokalnym, a chciałby tę władzę odzyskać - choćby za cenę stania się lobbystą sił globalizacji. Zarówno Europa jak też Polska bez Unii zostaną rozszarpane przez globalizację. Dysponujący miliardami dolarów (na korupcję, na obietnice inwestycyjne, na lobbing) ambasadorowie globalnych korporacji (Musk, lobbyści Boeinga, Mosbacher czy dużo bardziej niezdarny od niej Brzeziński) i globalnych potęg (Chin, Rosji, Arabii Saudyjskiej...) - będą mieli w Polsce większą władzę, niż jakikolwiek urzędnik unijny. A każdy urzędnik polskiego państwa, mający w dodatku za plecami totalnie skłóconą elitę polityczną i totalnie podzielone społeczeństwo, będzie wobec "ambasadorów globalizacji" bezradny. Nie wiem, czy przegrana Trumpa pozwoliłaby tego scenariusza na pewno uniknąć. Jego zwycięstwo realizację tego scenariusza zdecydowanie jednak przybliży. Cezary Michalski