Jak wszyscy wiemy, państwo Jarosława Kaczyńskiego i państwo Donalda Tuska są swoim absolutnym przeciwieństwem. Tym, którzy o tej prawdzie zapomnieli, przypominają o niej codzienne "anachroniczne" gomułkowskie przemówienia Kaczyńskiego i "nowoczesne" tweety Tuska. Aż dziw, że oba te państwa łączy kontynuacja prawie wszystkich stojących przed nimi wyzwań. Kontynuacja prawie wszystkich problemów, które do końca zeszłego roku musiał rozwiązywać Kaczyński, dziś musi rozwiązywać Tusk. Jednym z najbardziej niezmiennych wyzwań jest kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Ten kryzys jest testem dla polskiej polityki i dla polityki całego liberalnego Zachodu. W lasach i na bagnach Podlasia rozstrzyga się kwestia, czy prawo może się jeszcze w umysłach obywateli Zachodu kojarzyć ze sprawczością i siłą, czy też siła i sprawczość zostaną raz na zawsze skojarzone ze zdziczeniem bezprawia. Ponowne skojarzenie prawa ze sprawczością i siłą oznaczałoby ocalenie liberalnej demokracji w skali globalnej. Skojarzenie prawa z bezsilnością, a sprawczości i siły wyłącznie ze zdziczeniem bezprawia oznacza koniec Zachodu, jaki znamy. Po raz pierwszy w polskiej polityce tak jasno postawił tę kwestię Jarosław Kaczyński. To on najbardziej precyzyjnie, a w dodatku w samym centrum politycznego sporu dzielącego Polaków, sformułował tezę, że prawo to jest "imposybilizm", zatem aby odzyskać "sterowność", "sprawczość", odbudować siłę państwa... należy się od prawa uwolnić, należy złamać konstytucję, zniszczyć niezawisłe sądy i samą zasadę trójpodziału władzy. Także kryzys na granicy polsko-białoruskiej był przez Kaczyńskiego rozgrywany w logice "sprawczość i siła pozaprawnego zdziczenia" kontra "imposybilizm prawny". Kaczyński ośmielał brutalność, widząc w niej synonim skuteczności (w rzeczywistości różnie bywało, bo to pod jego rządami nielegalna migracja przez nasz kraj wrosła do tego stopnia, że Niemcy - na których granicę zaczęły trafiać tysiące ludzi, których nie zatrzymał płot - wprowadziły upokarzające Polskę kontrole graniczne, z których zresztą nie wycofały się do dziś dnia). Tusk, podobnie jak Kaczyński, staje przed pokusą odrzucenia prawa w imię "sprawczości i siły". Jeśli np. zablokuje śledztwo w sprawie użycia broni przez pograniczników, pójdzie drogą Kaczyńskiego. Wprowadzając strefę buforową tuż przy granicy państwa (znów jest to zarazem kontynuacja jak i korekta dawnego stanu wyjątkowego wprowadzonego przez PiS w całych przygranicznych gminach), a także uchwalając nowe prawo precyzujące zasady użycia broni przez służby broniące granicy, próbuje jednak skojarzyć prawo ze sprawczością i siłą. W konsekwencji musi jednak walczyć w prawicowo-lewicowym okrążeniu. Z jednej strony Kaczyński dość mechanicznie krytykuje go za "bezsilność" (po co stosować wobec pograniczników prawo, kiedy oni, aby być "skuteczni", muszą działać bezprawnie). Z kolei aktywiści, "razemki" i Agnieszka Holland równie mechanicznie krytykują Tuska za "siłę" (choćby w granicach prawa) i "polityczny realizm", które w ich oczach są tożsame ze złem. Imigranci jako broń w wojnie hybrydowej Dlaczego siła stosowana w granicach prawa jest na polsko-białoruskiej granicy konieczna? Jeden z liderów białoruskiej opozycji Paweł Łatuszka (zanim znalazł się na uchodźstwie w Polsce był m.in. białoruskim ministrem kultury i ambasadorem Białorusi w Polsce), goszczący u Przemysława Szubartowicza w programie "Debata polityczna" Polsatu News Polityka, korzystając ze źródeł w służbach Łukaszenki, precyzyjnie opisał trójskładnikową strukturę migracji używanej jako broń w hybrydowej wojnie Władimira Putina. Pierwszy składnik tej broni to kobiety i dzieci (faktyczni cywile), stosowani jako żywa tarcza, żeby albo obezwładnić opór atakowanego państwa, albo móc krytykować je za "brak człowieczeństwa". Drugi składnik to młodzi mężczyźni, świadomi już tego, że muszą łamać prawo, żeby dostać się do lepszego świata, ale wciąż jeszcze cywile. I wreszcie trzeci składnik tej trójfazowej migracyjnej broni to "bojownicy" (tak są definiowani przez szkolących ich agentów rosyjskich i białoruskich służb), czyli ci spośród młodych mężczyzn, którzy mają potencjał na agentów i bojówkarzy, zarówno na granicy, jak też później, jeśli uda im się przedostać do krajów Zachodu. Łatuszka powiedział przy okazji rzecz niepokojącą. Otóż jedno ze źródeł białoruskiej opozycji w służbach Łukaszenki doniosło, że Putin, który przez lata używał jako broni w hybrydowej wojnie uchodźców z Syrii i wielu innych dotkniętych konfliktami krajów Afryki czy Azji, teraz postanowił sięgnąć po rezerwy, jakie pojawiły się w Strefie Gazy. Oznacza to przerzucenie na polsko-białoruską granicę zarówno "cywilów", jak też "bojowników", którzy co najmniej otarli się o Hamas. Będzie to broń zabójcza zarówno w wymiarze symbolicznym, jak też realnym. Z jednej strony aktywiści, lewicowi przyjaciele "Palestyny od rzeki do morza", będą atakować pograniczników i Tuska za to, że nie wpuszczają do Polski ofiar izraelskiej agresji. W tym samym czasie brutalizację kryzysu na samej granicy będą zapewniać młodzi mężczyźni z Hamasu, doszkoleni dodatkowo przez FSB i służby Łukaszenki. Miks, którego zarówno polska polityka jak też polskie sumienia mogą nie wytrzymać. Okrągły stół wokół granicznego kryzysu Wojna hybrydowa Putina nie ma na celu przełamania fizycznej granicy polskiego państwa. Nie zrobią tego setki imigrantów, nie zrobią tysiące. Zwycięstwem Putina jest wewnętrzne destabilizowanie atakowanego państwa. W naszym przypadku zaostrzanie konfliktu politycznego pomiędzy koalicją i opozycją wokół tematu granicy. A także podnoszenie poziomu emocji u aktywistów i idealistów, którzy zarówno Kaczyńskiego jak i Tuska potępiają za "przyzwolenie na przemoc". Co byłoby porażką Putina? Wyjęcie choćby jednego tematu - kryzysu na polsko-białoruskiej granicy - z partyjnego i ideologicznego konfliktu dzielącego Polaków. Okrągły stół gromadzący przedstawicieli władzy, opozycji, prezydenta, a nawet aktywistów działających przy polsko-białoruskiej granicy. Nawet jeśli taki okrągły stół nie przyniósłby konkretnych rozwiązań (aż taki głupi to ja już nie jestem), mógłby obniżyć emocje (a może jednak jestem głupi?), a także posłużyć bardziej precyzyjnemu informowaniu Polaków o rozmiarach i powadze kryzysu. To byłaby faktyczna porażka Putina, prowadząca być może do ograniczenia migracyjnej presji na naszą wschodnią granicę. Wszystko, co dzieje się dzisiaj w polskiej polityce i mediach, skłania tylko Putina, by tę presję wzmagać. Cezary Michalski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!