Winston Churchill miał niegdyś powiedzieć: "Nigdy nie pozwól, żeby dobry kryzys się zmarnował". Słowa jednego z najwybitniejszych polityków XX wieku to skrojone na miarę memento dla polskiego rządu u progu przejęcia prezydencji w Unii Europejskiej. Jeśli brytyjski premier miał rację, Polska nie powinna wypuścić z rąk szansy, która właśnie jej się trafia. Tym bardziej że poprzednicy Polski, a więc prezydencja węgierska, nie będą wspominani z rozrzewnieniem. Najdelikatniej mówiąc. To bezpośredni efekt polityki premiera Viktora Orbana, który chciał wykorzystać rolę swojego kraju do zbijania kapitału politycznego zwłaszcza w relacjach z Rosją i Władimirem Putinem. W efekcie, chociaż prezydencji Węgrom nie odebrano - wczesną jesienią spekulowano o takiej możliwości, ale byłaby to opcja atomowa i szkodliwy precedens w historii UE - to wiele krajów członkowskich nie wyrywało się do współpracy z Budapesztem. Węgierska prezydencja skupiała się więc na trwaniu, a nie realnych zmianach. Dlatego Madziarzy po pół roku na czele UE nie mają dorobku, którym mogliby się z dumą pochwalić. Dla Polski to i dobrze i źle. Dobrze, bo poprzeczka na starcie nie mogłaby być zawieszona niżej. Źle, bo oczekiwania w całej Unii, że w końcu wszystko ruszy z miejsca i dojdzie do zauważalnej jakościowej zmiany, są bardzo duże i bardzo powszechne. Rozwiązać zagadkę Trumpa Tu tkwi też największa pułapka dla polskiego rządu. Wysocy rangą unijni dyplomaci, z którymi rozmawiała w Brukseli Interia, przyznają wprost: Tak trudnego momentu do objęcia prezydencji nie było już dawno, a być może nie było go wręcz nigdy wcześniej. Problemy piętrzą się zarówno w samej Unii, jak i w jej bezpośrednim otoczeniu. Nasi rozmówcy wyliczają je jednym tchem: prezydentura Donalda Trumpa, wojna i chaos na Bliskim Wschodzie, negocjacje pokojowe Ukrainy z Rosją, akcesja Ukrainy do Unii Europejskiej, poważny kryzys przywództwa w samej UE (zwłaszcza wewnętrzne problemy Francji i Niemiec). Po pierwsze, prezydentura Trumpa. Dla UE, ale nie tylko dla niej, to wielka niewiadoma - zarówno, jeśli chodzi o politykę handlową, jak i politykę bezpieczeństwa. Co do gospodarki, prezydent-elekt od miesięcy na prawo i lewo odgraża się nałożeniem zaporowych ceł na zagraniczne produkty, co w jego ocenie ma wspomóc amerykańską gospodarkę i stanowić ważne narzędzie nacisku na partnerów Stanów Zjednoczonych. W kwestii polityki bezpieczeństwa powszechna jest natomiast obawa, że Trump zechce siłą zmusić Ukrainę do kompromitującego ją pokoju z Rosją, a następnie przestanie się interesować sytuacją w Europie i skupi się na amerykańskim priorytecie, czyli Chinach. - Powinniśmy dać Trumpowi zwycięstwo, które nie będzie dla nas porażką. Zamiast okładać się nawzajem cłami, możemy skupić się na zwiększeniu obrotów handlowych, na czym wygrają obie strony - mówi jedno z naszych brukselskich źródeł, dobrze zorientowany unijny dyplomata. Na pytanie o rozmowy pokojowej na linii Kijów-Moskwa, ten sam rozmówca odpowiada: - UE musi być przy stole, gdy będzie ważyć się przyszłość Ukrainy. Nie pozwolimy na zawarcie pokoju, który byłby na Ukrainie wymuszony i byłby dla niej zagrożeniem. Po drugie, w Unii Europejskiej coraz mocniejsza jest obawa o rozwój wypadków na Bliskim Wschodzie. Na razie nic nie wskazuje na zawarcie pokoju między Izraelem i Hamasem czy uspokojenie relacji na linii Izrael-Iran. Co więcej, upadek syryjskiego reżimu Baszara al-Asada tylko dolewa oliwy do i tak żywo palącego się ognia. Z najnowszych analiz Frontexu wynika z kolei, że efektem chaosu ba Bliskim Wschodzie już niedługo może być nowa fala migracji do Europy. A to scenariusz, którego nikt spośród krajów Wspólnoty sobie nie życzy. Zwłaszcza że tzw. pakt migracyjny wciąż jest przedmiotem politycznych targów i wzbudza mnóstwo emocji w państwach członkowskich. Dwa oblicza sprawy ukraińskiej Po trzecie, przyszłość wojny w Ukrainie. Według naszych rozmówców z Brukseli bardzo prawdopodobny jest wariant, że w czasie polskiej prezydencji w UE dojdzie przynajmniej do rozpoczęcia negocjacji pokojowych na linii Kijów-Moskwa. Jak już pisaliśmy, UE nie zamierza dopuścić, żeby Ukraina wyszła z tych rozmów na tarczy, upokorzona i bez zabezpieczonej przyszłości. Rzecz w tym, że w razie porzucenia sprawy ukraińskiej przez administrację republikanów, to na UE spadnie ciężar znacznie większej niż dotychczas pomocy Ukrainie i odpowiedzialność za jej przetrwanie w starciu z rosyjskim najeźdźcą. Wówczas obowiązująca obecnie w Brukseli polityka "nic o Ukrainie bez Ukrainy" zacznie być bardzo kosztowna. W Brukseli jest tego świadomość, dlatego kluczowe będą decyzje dotyczące finansowania takiej pomocy. Nikt nie ukrywa, że musi to być finansowanie tu i teraz, a nie dopiero w nowej perspektywie budżetowej, która rozpocznie się w 2028 roku. A zatem pozabudżetowe, co rodzi obawy i opory części unijnych stolic. Powagę sytuacji i geopolityczne zagrożenie doskonale rozumieją państwa wschodniej flanki UE i NATO, a także państwa skandynawskie. Kluczowe będzie jednak uzyskanie w tej sprawie, jeśli nie konsensusu, to przynajmniej dającego szanse na sukces kompromisu. Po czwarte akcesja Ukrainy do UE. To kolejna z "ukraińskich" kwestii, która budzi duże emocje w państwach członkowskich. Z jednej strony, aspiracją polskiej prezydencji jest otwarcie pierwszego rozdziału (a być może rozdziałów) negocjacji akcesyjnych z Kijowem. Z drugiej, Ukraina chciałaby otwarcia wszystkich rozdziałów jak najszybciej i maksymalnego skrócenia całej ścieżki akcesyjnej. Z trzeciej strony, na uprzywilejowanie Ukrainy i pominięcie standardowych procedur, które przechodzą kandydaci, nie chce zgodzić się wiele państw UE. Wpuszczenie do UE nieprzygotowanego do członkostwa państwa zachwiałoby stabilnością całej Unii. Poza tym, nie tylko Ukraina stara się obecnie o członkostwo. Państwa Bałkanów Zachodnich nie mogą poczuć się "kandydatami drugiej kategorii", bo prędzej czy później odbije się to na samej UE. Dwa zatarte silniki UE Wreszcie sprawa piąta, czyli kryzys przywództwa unijnych hegemonów. Mowa, oczywiście, o Francji i Niemczech. W obu krajach panuje dzisiaj polityczny chaos i walka wszystkich ze wszystkimi. We Francji właśnie upadł rząd, a widoków na stabilną większość jak nie było, tak nie ma. Prezydent Emmanuel Macron po fiasku swoich pokerowych zagrywek jest mocno osłabiony, a jego uwaga skupiona na sprawach krajowych. W Niemczech równie niedawno rozpadła się koalicja rządząca, a wybory parlamentarne odbędą się 23 lutego. Obecny kanclerz Olaf Scholz nie tylko jest bardzo niepopularny wśród swoich rodaków, ale przez najbliższe miesiące będzie mieć niezwykle słabą pozycję polityczną, nie posiadając nawet większości we własnym parlamencie. Ze względu na trwającą kampanię, podobnie jak Macron będzie też skupiony na sprawach krajowych, a nie europejskich czy światowych. Dla UE kryzys Francji i Niemiec to niedobra wiadomość, bo oś Paryż-Berlin od dekad odgrywa wiodącą rolę w wytyczaniu kursu całej Wspólnoty. Dla Polski kryzys partnerów z Trójkąta Weimarskiego to jednak wyborna okazja, żeby przebić się do pierwszego szeregu unijnych decydentów i pozostać w nim nawet, gdy Paryż i Berlin wyjdą na prostą ze swoimi sprawami. - Środek ciężkości, jeśli chodzi o wpływy w UE, przesunął się na Wschód, a Polska jest ważna, chociażby z powodu roli, jaką odgrywa w wojnie w Ukrainie - mówi Interii ważny unijny dyplomata. Dodaje też jednak: - Dzisiaj dwa główne silniki UE, Francja i Niemcy, są zatarte, a to dodatkowo zwiększa oczekiwania wobec Polski w przededniu objęcia prezydencji. Priorytety Polski na prezydencję Polscy dyplomaci w UE do tych oczekiwań i szans na zajęcie poczesnego miejsca wśród głównych graczy podchodzą spokojnie. Nie znaczy to jednak, że nie dostrzegają otwierającego się dla Warszawy coraz szerzej okna możliwości. Dlatego polski rząd podczas swojej prezydencji stawia na to, co przez ostatni rok sprawdziło się zarówno na arenie krajowej, jak i europejskiej: Bezpieczeństwo. Polska chce opowiadać o nim wieloaspektowo, stąd w założeniach polskiej prezydencji jest siedem filarów: bezpieczeństwo energetyczne, bezpieczeństwo cywilne, bezpieczeństwo gospodarcze, bezpieczeństwo informacyjne, bezpieczeństwo militarne, bezpieczeństwo zdrowotne i bezpieczeństwo żywnościowe. - Nie chcemy, żeby nasze podejście do bezpieczeństwa było rozumiane defensywnie i interpretowane jako wyraz strachu. Europejczycy chcą dzisiaj stabilizacji i wywiązywanie się z kluczowych obietnic. Chcemy o tym przypomnieć i pokazać, że UE jest gotowa na trudne czasy, że nie zostawia nikogo w tyle - tłumaczy nam jeden z dyplomatów pracujących przy polskiej prezydencji. Bezpieczeństwo to jednak tylko jedna z kilku kwestii, na których będzie skupiać się w trakcie swojego przewodnictwa w UE Polska. Drugą jest sprawa akcesji Ukrainy do UE. Strona polska chciałaby w tym obszarze jak najmocniej pchnąć sprawy do przodu, ale nie jest tajemnicą, że nie wszyscy w Unii widzą Ukraińców równie chętnie w ramach wspólnoty. Najsilniejszy opór wyrażają Węgry i, od niedawna, Słowacja. Do tego dochodzi konieczność utrzymania równowagi w podejściu do wszystkich kandydatów (tu wracamy do opisanej wcześniej kwestii Bałkanów Zachodnich). To wszystko sprawia, że zadanie Polski nie będzie należeć do łatwych. - Przybywa hamulcowych, dlatego w obecnej sytuacji geopolitycznej bardzo potrzebny jest jasny sygnał, że UE będzie się rozszerzać i będzie się rozszerzać właśnie w kierunkach wschodnim i południowym - mówiła pod koniec października w wywiadzie dla Interii Magdalena Sobkowiak-Czarnecka. - Jesteśmy z Ukrainą przyjaciółmi, a pomiędzy przyjaciółmi rozmawia się szczerze. Dlatego mówimy Ukrainie, że wypełnienie wszystkich kryteriów - najpierw otwarcie, a potem zamknięcie wszystkich rozdziałów akcesyjnych - to nie jest łatwa i szybka sprawa - podkreśliła wiceminister ds. Unii Europejskiej odpowiadająca za polską prezydencję w UE. Kluczowy polski komisarz Polska chce też wykorzystać atut w postaci Piotra Serafina, a więc nowo mianowanego unijnego komisarza ds. budżetu. W przydzielonym mu obszarze polskiemu rządowi zależy przede wszystkim na znalezieniu szybkiego i efektywnego sposobu finansowania nowych i odpowiadających bieżącym zagrożeniom potrzeb zbrojeniowych i potrzeb przemysłu obronnego. Również znalezienie nowych źródeł finansowania pomocy Ukrainie jest wysoko na liście polskich priorytetów. Są też jednak tematy, których polski rząd woli unikać podczas sześciu miesięcy prezydencji w UE. Nie bez znaczenia jest tu przypadająca dokładnie na ten okres kampania prezydencka w naszym kraju, gdzie Rafał Trzaskowski, kandydat obozu rządzącego, jest faworytem do końcowego zwycięstwa. Z informacji Interii wśród osób związanych z polską prezydencją wynika, że na cenzurowanym znalazły się zwłaszcza dwie pozycje: "pakt migracyjny" oraz kwestie klimatyczne. Obie budzą w Polsce ogromne emocje i obie politycznie nie działają na korzyść obecnego obozu władzy. Plan polskiego rządu na najbliższe pół roku jest jasny: Nie potknąć się na niewygodnych tematach, znaleźć odpowiedzi na piętrzące się w Unii i wokół Unii wyzwania, a także zrealizować większość założonych celów. Wówczas, pod koniec czerwca, rządzący będą mogli przypomnieć sobie słowa Churchilla i z otwartą przyłbicą stwierdzić, że "dobrego kryzysu" nie zmarnowali. Z Brukseli Łukasz Rogojsz