Interia sprawdza i relacjonuje nastroje przed wyborami samorządowymi w całej Polsce. Korespondenci i reporterzy portalu rozmawiają z kandydatami na prezydentów miast. Oddajemy również głos lokalnym społecznościom w gminach, miastach powiatowych i wsiach. Sprawdź nasz raport specjalny! Maciej Słomiński, Interia: Jest pan prezydentem Gdyni od 1998 r. 7 kwietnia powalczy pan o kolejną kadencję. Chce się panu jeszcze? Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni: - No pewnie. Mnie praca dla Gdyni uskrzydla, dodaje energii. Wiele lat jestem prezydentem, ale nie było nigdy dwóch takich samych dni pracy. Wciąż pojawiają się nowe zadania do zrealizowania i emocje. Co pan myśli o wprowadzonej przez PiS samorządowej dwukadencyjności? - Jeśli wyborcy obdarzą mnie zaufaniem, z całą pewnością będzie to moja ostatnia kadencja prezydencka, niezależnie jakie będą regulacje prawne w tym zakresie. Część samorządowców ma z tym problem, bo mówią we własnej sprawie. Mnie jest łatwiej, mnie te przepisy nie dotyczą, ale jednoznacznie uważam je za złe. System dwukadencyjny ogranicza prawo mieszkańców do dokonania wyboru. Dłuższa perspektywa daje odwagę do myślenia strategicznego. Nie myśli się o krótkoterminowych efektach obliczonych pod najbliższe wybory. Ma się szanse budować projekty, które materializują się po wielu latach. - Odwołam się do prostego przykładu z Gdyni i procesu otwarcia ostatniego odcinka Trasy Kwiatkowskiego, między ulicą Morską a obwodnicą Trójmiasta. Dokumentacja, spory sądowe, walka o pieniądze - to zajęło 10 lat, dwie kadencje. Sama realizacja to już czysta przyjemność, ledwie 18 miesięcy. Przy ograniczeniu władzy do dwóch kadencji, w niejednej głowie zrodzi się pytanie - po co ten wysiłek, jeśli to następcy będą zbierać jego owoce? Argument o przewietrzeniu urzędów, być może przecięciu zastałych układów, do pana nie przemawia? - Proszę mi wierzyć, że jeśli mieszkańcy uznają, że czas włodarza minął i będą chcieli tego dokonać, to nic ich nie zatrzyma. Każdy obywatel ma jeden głos. W mojej ocenia ta regulacja ogranicza wybór mieszkańców i nie jest dla nich dobra. Czy rozmawia pan z mieszkańcami o korkach na Karwinach? Korkach, jakich Gdynia w swej prawie 100-letniej historii nie widziała. - To wielka inwestycja, w której skumulowała się masa problemów - problemy z wykonawcą, z PKP. Mnóstwo wyzwań, zwłaszcza że przebudowa węzła Karwiny zbiegła się czasowo z modernizacją trasy krajowej S6. W trakcie realizacji tej budowy prosiłem o cierpliwość i przepraszałem mieszkańców, którzy mieli prawo się złościć. Przez wiele lat prezydentury nauczyłem się, że nie ma inwestycji idealnych, zawsze coś można zrobić szybciej lub lepiej. Dzień zaczynam i kończę od monitoringu gdyńskich korków i widzę gigantyczną, pozytywną różnicę w przemieszczaniu się po mieście, zwłaszcza w tamtym rejonie. Korków nie unikniemy, ponieważ czasy zmieniają się nieubłaganie - liczba samochodów stale rośnie, a zwiększenie liczby pasów czy inne populistyczne działania typu większa liczba miejsc parkingowych, najlepiej bezpłatnych, tylko pogorszyłyby sprawę i znacznie korki zwiększyły, o czym dowodzą tysiące przykładów z całego świata. Działamy racjonalnie, a przy tym rozwijamy inne formy transportu, Jest pan doświadczonym samorządowcem, który walczy o siódmą kadencję prezydencką. Jest jeszcze dreszcz emocji przed wyborami? - Staram się w kampanii wyborczej nie komentować poczynań naszej konkurencji. Kandydaci, którzy mówią o rywalach, zasłaniają tym słabość swojej propozycji. Do każdych wyborów podchodzę z pokorą. W przypadku urzędującego prezydenta jest to zarówno ocena kończącej się kadencji, ale również kwestia wymagań na przyszłość. Nasz program wyborczy piszemy, twardo stąpając po ziemi. Nie obiecujemy gruszek na wierzbie, lata doświadczeń wskazują, że trzeba na końcu umieć spojrzeć w oczy mieszkańcom. Trzyma was budżet miasta, mówi się o wysokim zadłużeniu Gdyni. - Kończąca się kadencja była najtrudniejszą w historii polskiego samorządu. Mierzyliśmy się z wydarzeniami bez precedensu. Śmierć Pawła Adamowicza w Gdańsku, pandemia, wojna w Ukrainie, do tego inflacja. I wreszcie coś co wpędziło w finansową katastrofę każdy samorząd w Polsce - Polski Ład, a tak naprawdę powinniśmy powiedzieć "polski nieład", który odebrał Gdyni w ciągu tej kadencji ok. 750 milionów złotych. Spośród 18 największych polskich miast połowa ma procentowo wyższe zadłużenie niż Gdynia. Podobnie sytuacja wygląda, gdyby dług przeliczać na mieszkańca. Aż w 11 ze wskazanych 18 miast zadłużenie na jednego mieszkańca jest wyższe niż w Gdyni. - Spadkowi dochodów towarzyszył gwałtowny wzrost kosztów wywołany inflacją, co wszyscy odczuliśmy w portfelach. Miasto, chcąc utrzymać jakość usług publicznych, w tym oświatę, transport zbiorowy czy pomoc społeczną na wysokim poziomie celowo korzystało z różnych mechanizmów finansowych. To standardowe działanie we wszystkich miastach w Polsce. Obecnie Gdynia szybciej też spłaca kredyty. W 2018 r. spłacono 92 mln zł rat kredytowych. W pierwszych trzech miesiącach 2024 r. spłacono już 150 mln rat kredytowych. - Pojawiło się światełko w tunelu. Wraz z innymi samorządami wspólnie z Ministerstwem Finansów bierzemy udział w pracach mających na celu wypracowanie nowego, stabilnego systemu finansowania zadań samorządów. Mimo to nasz program został zrealizowany w 95 proc., jest dostępny, można go zweryfikować. Stanę na głowie, aby w kolejnej kadencji zrealizować te pozostałe 5 proc., o ile wybory potoczą się po naszej myśli. A dodatkowo w programie na kolejną kadencję czekają już nowe, duże projekty do realizacji. Mówi pan o ostatniej kadencji - czy jest już namaszczony następca prezydenta Wojciecha Szczurka? - Zaufania nie buduje się podczas trzymiesięcznej kampanii wyborczej. Mam nadzieję, że potencjalni kandydaci pomyślą dużo wcześniej niż w ostatni dzień mojej ostatniej kadencji. Trzeba umieć pokazać mieszkańcom własny dorobek, doświadczenie, wizję miasta. Był czas, że Gdańsk z Gdynią nie szczędziły sobie uszczypliwości, przynajmniej na poziomie przekazów medialnych. Dwa największe miasta województwa tworzyły swoje odrębne metropolie. - Potrzebny był czas, żebyśmy dojrzeli do partnerstwa. Dziś nie mówimy o metropolii gdańskiej, a takiej, która obejmuje Gdańsk, Gdynię i Sopot wraz z ościennymi gminami. Samorządowcy słuchają siebie nawzajem, korzystają z sąsiedzkich doświadczeń i inspirują do działania. Wsłuchuję się tak samo w głos prezydent Gdańska jak w głos wójta mniejszej gminy, oboje są dla mnie partnerami samorządowymi. Projekt ustawy metropolitalnej dla Pomorza trafił do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Prace nad projektem są zaawansowane, jest duża przychylność na poziomie rządowym i parlamentarnym. Mówimy o setkach milionów złotych, które wspomogą zwłaszcza nasz system komunikacji zbiorowej. Turyści, którzy odwiedzają Trójmiasto, są często skołowani, z jakiego biletu powinni skorzystać. - Bilet metropolitalny funkcjonuje, natomiast zgadzam się, że zbudowanie jednolitego systemu komunikacji to wielkie wyzwanie, do którego klucz leży w zintegrowaniu naszych miejskich systemów komunikacji z Szybką Koleją Miejską. Trzymam mocno kciuki za Mieczysława Struka, marszałka województwa, który dąży do pełnego usamorządowienia SKM-ki. Wizja zintegrowanego systemu komunikacji Trójmiasta i okolic jest bardzo kusząca, a zarazem możliwa. - Komunikacja publiczna staje się ważna jak nigdy wcześniej. Pan pytał o turystów, a ja myślę o mieszkańcach. Na 1000 mieszkańców Gdyni przypada 720 samochodów. To może być traktowane jako miara zamożności, jednak z drugiej strony w Londynie ten wskaźnik to 340, w Berlinie 320. To dlatego, że w stolicach europejskich nastąpiła zmiana postrzeganie auta jako czegoś, co buduje status, a mieszkańcy podchodzą do tego pragmatycznie. Jeśli prowadzenie i parkowanie samochodu kosztuje mnie kwotę "X", a jest tańsza, pewna, punktualna i szybsza alternatywa w postaci komunikacji miejskiej, wówczas wybór jest prosty. Kiedyś mówiło się, że Gdańsk był wolny, nie w sensie wolnego miasta, a pewnej powolności, a Gdynia szybka. Dziś już tak się nie mówi. Czy to Gdynia zwolniła, a Gdańsk przyspieszył? - Takie dywagacje przypominają mi trochę dyskusje o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. Każde z naszych miast jest wspaniałe osobno, jesteśmy też wielcy razem. Nastawianie Gdańska przeciw Gdyni i vice versa przypomina mi spory kibiców piłkarskich. Lubię futbol, podkreślam, że jestem kibicem Arki, żeby nie było najmniejszych wątpliwości, ale też bardzo lubię bywać na meczach rugby. Na boisku twarda walka, ale kibice siedzą w swoich barwach totalnie przemieszani. Każdy zagrzewa swoich do walki, ale odbywa się to w bardzo sympatycznej atmosferze. Doping jest pozytywny, nie ma niechęci jednych do drugich. Podobnie myślę o naszych miastach, powinniśmy cieszyć się z niezwykłej komplementarności. Gdy mieszkaniec Gdyni myśli o edukacji swoich dzieci, to pod nosem ma wybitne szkoły. Następny krok to może być Politechnika albo Uniwersytet Medyczny lub Gdański - sam kończyłem ostatnią z tych uczelni. Mamy całą paletę wydarzeń kulturalnych, w zależności na co mamy ochotę - Gdańsk, Gdynia i Sopot oferują rozrywkę na europejskim poziomie. Statystyki mówią jasno, że Gdynia się wyludnia. - Twarde liczby przyjmuję do wiadomości, natomiast jak mówił Mark Twain: są kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki. Suburbanizacja to tendencja panująca na całym kontynencie, wyludnianie się centrum i przenoszenie na obrzeża miast, czy wręcz poza jego granice. Gdynianie przenoszą się tuż za granice miasta, to naturalne. - Czasy są niepewne, na co wpływa wojna tuż za naszymi granicami, inflacja, wzrasta niepewność i spada dzietność. To wyzwanie dla dzisiejszych państw: stworzyć system wsparcia i zachęt dla młodych mam. W naszym mieście jest bardzo niskie bezrobocie (na poziomie 2 proc.), jest oferta przedszkolna i żłobkowa. Jest też zjawisko odwrotne - czystość powietrza i jakość życia w Gdyni jest tak wysoka, że wracają do nas osoby, które wyprowadziły się przed laty do Warszawy, mamy nowych mieszkańców z Poznania, Łodzi, Krakowa i ze Śląska. Liczymy, że ten trend się odwróci, ale do tego jest niezbędne stworzenie przez państwo prawdziwej polityki prorodzinnej. Czasy są niepewne, a dowództwo Marynarki Wojennej znajduje się w Gdyni. - Gdynia jest miastem garnizonowym. Mamy NATO-wskie lotnisko, a port jest szczególnym miejscem ochrony interesów gospodarczych państwa. Słyszę dyskusję o konieczności obudowy systemu obrony cywilnej w Polsce i systemie zarządzania kryzysowego. Temat bardzo słuszny w każdym nowoczesnym państwie, ale nie jestem fanem rozmawiania o tym publicznie. Cokolwiek nie powiemy, wzbudzi to niepotrzebną panikę wśród rodaków. W tym wypadku jak i w innych wolę coś robić niż o tym mówić. Czy był w pana samorządowej karierze moment, gdy szczególnie mocno kusiło wejście do polityki krajowej? - Przy okazji kolejnych wyborów parlamentarnych pojawiały się kolejne propozycje kandydowania do sejmu z list partii politycznych. Ja nigdy o to nie zabiegałem. Praca w samorządzie uskrzydla, dodaje energii, jest weryfikowana przez wyborców przy urnie, ale również na co dzień, gdy wychodzę na spacer po mieście i jestem przez mieszkańców zaczepiany w bardzo konkretnych sprawach. Ponoć w życiu nie powinno się używać słowa: "nigdy", jednak trudno mi sobie wyobrazić, by podobną satysfakcję dawała polityka ogólnopolska. Na poziomie lokalnym wpływ na rzeczywistość jest bardziej namacalny. - Chcę, żeby to dobrze wybrzmiało: mam ogromny szacunek dla samorządowców, którzy idą do Sejmu. Politykę parlamentarną trzeba opierać na partiach politycznych, jednak moja droga to ich unikanie. Na co dzień skupiam się na działaniach wspólnotowych, nie analizuję, czy to będzie dobre dla PO, PiS, PSL, Trzeciej Drogi, tylko co to da mieszkańcom. Od polityki krajowej pan jednak nie ucieknie, ona ma wpływ na nasze życie, choćby w sferze poglądów. - 15 października większość wyborców zadecydowała o zmianie, mając świadomość, jak Polska jest emocjonalnie przeorana. Wiele rodzin przez lata bało się zasiadać do świątecznego stołu, przeczuwając co się wydarzy. Nie chodzi o to, by mieć te same poglądy, bo to niemożliwe. Chodzi o to, by umieć ze sobą rozmawiać. Stąd nasz świadomy wybór - nasza oferta samorządowa nie jest wyborem politycznym. Na naszych listach są ludzie o bardzo różnych poglądach. Gdy siadamy razem, z szacunkiem rozmawiamy o bardzo konkretnych projektach: o szkołach, o Parku Centralnym, o komunikacji. Czy Polska samorządowa udała się bardziej od centralnej? - Mam przekonanie, że zakres zmian, który zaszedł w naszym kraju przez 35 lat wolności i demokracji, bez reformy samorządowej nie byłby możliwy. Trójmiasto widzę na co dzień, ale gdy jeżdżę po Polsce i oglądam nasze miasta w sekwencjach dwu-, trzyletnich, to widzę, jak gruntowną przemianę przeszły, jak wielki potencjał został uruchomiony. Decyzje podjęte w Warszawie nie miałyby takiej siły oddziaływania. Państwo definiuje reguły, ale lokalnie władze lepiej konkretyzują oczekiwania mieszkańców. Poprzednia kadencja samorządowa była najtrudniejsza, a jaka będzie najbliższa? - Współczesne miasta odkrywają kilka nowych obszarów. Społeczeństwo nasyciły się już konsumencko, teraz zauważa potrzebę budowania wspólnotowości. Słyszymy to, dlatego uruchomiliśmy w dzielnicach projekt o nazwie "Przystanie Sąsiedzkie". To przestrzeń, w której jest biblioteka, można się pobawić z dzieckiem, odbywają się zajęcia kulinarne dla mieszkańców, są małe salki gimnastyczne. Tam, gdzie dziś funkcjonuje Park Centralny, a pod nim parking, jeszcze kilkanaście lat temu w planach zagospodarowania przestrzennego było wielkie centrum handlowe. Zmienia się wyobraźnia, chcemy być razem, w bardziej zielonych terenach. Gdynia szczyci się swoją nowoczesnością, a jednocześnie mamy jeden z najlepszych systemów opieki społecznej. No i 100-lecie miasta, które będziemy obchodzić w 2026 r., do którego przygotowujemy się już dziś. Nie składam pana do politycznego grobu, ale jakby pan chciał być zapamiętany przez gdynian? - Jako dobry gospodarz. Rozmawiał Maciej Słomiński Przeczytaj również nasz raport specjalny: Wybory samorządowe 2024.