Maciej Słomiński, Interia: Zasiada pan w radzie miasta Gdańska od roku 2014, co znaczy, że jest już pan samorządowym weteranem. Ma pan skalę porównawczą, trochę ta kampania samorządowa niemrawa. Andrzej Kowalczys, radny miasta Gdańska, KO: - Nie zgodzę się z tym sądem. Siedem komitetów zarejestrowało swoich kandydatów na urząd prezydenta, prawdopodobna jest druga tura wyborów. O swojej kampanii mogę powiedzieć, że prowadzę ją od dnia poprzednich wyborów. Bycie radnym to służba, o którą zabiegam, bo to jest fascynujące. Aczkolwiek sama kampania jest brzydka. Brak w niej fair play? - Bardziej chodzi mi o ceraty wyborcze, które paskudzą przystanki komunikacji miejskiej. Staram się wyróżnić i reklamować swoją kandydaturę w większości plakatami, ale w mojej ocenie są dużo mniej podatne na dewastację. Co się panu udało zrobić w tej kadencji na rzecz miasta? - Polityka, tak jak moja ukochana piłka nożna, to gra zespołowa, działamy w niej grupowo, jednostka może trochę, a zespół wszystko. Wielką satysfakcją jest dla mnie wybudowanie boiska piłkarskiego przy Conradinum i przygotowanie dokumentacji dotyczącej budowy boisk przy Zespole Szkół Samochodowych. Udało się przeprowadzić remont basenu na Przymorzu przy Zespole Szkół Kreowania Wizerunku. To twardsze inwestycje, gdzie nakłady finansowe są spore. Było też wiele mniejszych rzeczy. Ostatnio z radną Emilią Lodzińską interweniowaliśmy w sprawie minizajezdni, która zakłócała spokój mieszkańców przy ul. Lendziona. Mam nadzieję, że tak jak zadeklarował wiceprezydent ds. komunalnych Piotr Kryszewski zła sytuacja ulegnie zmianie. Czasem ta kampania samorządowa przybiera wymiar ogólnopolski. Chwalił się pan w mediach społecznościowych zdjęciem z premierem Donaldem Tuskiem. Na ulotce wyborczej pisze pan o waszej przyjaźni. - Cieszę się, że mieliśmy okazję się spotkać, że napisał kilka zdań popierających moją kandydaturę. Nie będę ukrywał, że znamy się kilkadziesiąt lat, ufamy sobie i kolegujemy się. Połączyła nas wspólna gra w piłkę, kibicowanie Lechii, praca na wysokościach w Spółdzielni Świetlik, realizacja programów profilaktycznych dla dzieci i młodzieży z zagrożonych środowisk oraz walka z komuną. Kiedyś nasz kontakt i przyjaźń była intensywniejsza, teraz ma inny wymiar. Ja jestem tu w Gdańsku, on przez większość czasu w Warszawie, co nie zmienia faktu, że wciąż możemy liczyć na siebie nawzajem. Zresztą taka ulotka wyborcza działa w dwie strony. To znaczy? - Mam takiego sąsiada, mieszkamy ponad 30 lat w tym samym bloku, lubimy się, ale nie może zaakceptować "ulotki z Niemcem". "Andrzej, ja ciebie znam, chętnie bym na ciebie zagłosował, ale to że jesteś na ulotce z tym Niemcem i tą partią to cię dyskredytuje i nie masz szans na mój głos". Bolesne. Z tego co wiem, w wielu polskich domach jest zakaz mówienia o polityce przy niedzielnych rosołach. Emocje wciąż buzują, a słowa mogą ogromnie ranić. Szkoda. Teraz musimy wszyscy pracować, aby nasze społeczeństwo pozszywać. Tusk jest napastnikiem. Jaki jest pana styl w polityce? - Nie odnajduję się w wielkiej polityce, źle się czuję w walce. Trudno siebie oceniać, ale może środkowy pomocnik, który patrzy zarówno do tyłu i do przodu i każdemu stara się pomóc? Był taki czas, że rządziłem na boisku dwoma premierami (Tusk i Jan Krzysztof Bielecki) i europosłem (Janusz Lewandowski), udało nam się stworzyć kilkudziesięcioosobowy team samorządowców, który przedłużył naszą młodość i rozwinął pasję. Po tygodniu ciężkiej pracy mogliśmy pojechać do Chmielna, Sierakowic, Choczewa, Łęczycy, Gołdapi, rozegraliśmy kilkaset spotkań. Grali z nami m.in. śp. Aram Rybicki, Maciej Płażyński, którzy zginęli w katastrofie samolotu lecącego do Smoleńska. Czy panu się lepiej oddycha po 15 października? - Bardzo bym się bał o nasz kraj, gdyby rządy Prawa i Sprawiedliwości miały potrwać jeszcze kolejne cztery lata. To był katastrofalny czas dla Polski, poczynając od polityki zagranicznej po finanse samorządów. Czas mnóstwa dziwacznych decyzji, których jako patriota ni w ząb nie mogłem pojąć. Deklarowali co innego, robili co innego. Skręt w stronę wyjścia z Unii Europejskiej bardzo mnie niepokoił. Po 15 października odetchnąłem z ogromną ulgą. Czy Gdańsk był szczególnie poszkodowany jako matecznik Platformy Obywatelskiej? Rozmawiałem z prezesem siatkarskiego klubu Trefl Gdańsk, który określał to miasto i region jako "męczennika władzy PiS". - Symbolem dla mnie jest klub hokejowy w Gdańsku, który ma dosłownie przez ulicę wielki koncern Energa, a nie dostał od niego złotówki, za to Energa sponsoruje hokej w Toruniu. Są twarde dane o liczbie inwestycji z budżetu centralnego, a właściwie ich braku, o kastracji finansów samorządowych, ale na mnie bardziej od danych globalnych działają rozmowy z ludźmi. - Pod koniec sezonu letniego byłem na spacerze w Sopocie, w okolicy plaży wdałem się w dyskusję z młodym małżeństwem z Mielca. Usłyszałem, że bardzo im się podoba Trójmiasto, wszystko jest super, tylko proszą: "nie oddawajcie go Niemcom". Młode osoby, 30-40 lat. To nie byli ludzie, którzy mogliby pamiętać czasy zimnej wojny. Coś nieprawdopodobnego. Jak widać codzienne: "für Deutschland" (fragment wystąpienia Donalda Tuska po niemiecku powtarzany notorycznie w TVP - przyp. red.) zrobiło swoje i miało wpływ nie na mieszkańców Gdańska, którzy wiedzieli, jaka jest prawda, a przybyszów z głębi kraju. Czy Gdańskowi brakuje Pawła Adamowicza? - Pawła poznałem podczas strajku studenckiego w 1988 r., w którym uczestniczyłem, mimo że nie byłem studentem. On przemawiał do studentów i kadry uniwersyteckiej, a ja zobaczyłem w nim ogromny potencjał. Pomyślałem, że gdyby czasy były normalne, zapewne zrobiłby karierę w polityce albo w biznesie. A że czasy były głęboko nienormalne, zostaje kariera naukowa - pamiętam jak dziś swoją myśl. Nikt wtedy nie wierzył, że system komunistyczny tak szybko runie i nastąpi demokracja. - Śledziłem, jak pięknie piął się po drabince samorządowej. Uważam, że niesprawiedliwie przylgnęła do niego ksywa "Budyń". Dziś w to trudno uwierzyć, ale był czas, że mówiło się, że Gdynia jest szybka, Sopot - prężny, a Gdańsk - wolny, nie w sensie wolności, a takiej ociężałości i rozlazłości. Szybko okazało się, że wizja Pawła w wielu wymiarach była właściwa. Czasy się zmieniały, zmieniał się też prezydent Gdańska. - Zaczynał od konserwatyzmu, w centrum był dla niego kościół katolicki. Potem dojrzał i było go stać na wizytę w meczecie, synagodze, u baptystów i kościele zielonoświątkowców. Zaczął się otwierać na inne grupy społeczne, pamiętając o wielowiekowej tradycji tolerancyjnego Gdańska, który był bezpieczną przystanią dla przybyszy z całego świata. Chciał, aby Gdańsk był miastem wolności i tolerancji. Na ile dzisiejszy Gdańsk jest dziełem Pawła Adamowicza? - W ogromnej. Pamiętam, że kiedyś do niego podszedłem, to był jeszcze czas przed orlikami, mówiąc: "Wiesz, byłoby fajnie, gdyby w Gdańsku zbudować jedno-dwa boiska ze sztuczną nawierzchnią, bo mamy ogromny problem z obiektami sportowymi". Paweł odparł: "Andrzej, zajmiemy się tym i nie powstaną jeden-dwa rocznie, a boisk będzie 10 każdego roku". Byliśmy tylko we dwójkę, nie była to jakaś publiczna deklaracja polityczna, pomyślałem, że może mówi tak na odczepnego, ale nie. Poznaliśmy go po czynach, bardzo tego pilnował, że przy szkołach powstawało co roku po 10 boisk. Dziś mamy tych boisk 110. Warto byłoby to dzieło kontynuować. Czy prezydent Aleksandra Dulkiewicz jest już samodzielnym politykiem czy wciąż wychowanką i następczynią śp. Pawła Adamowicza? - Przez pierwszy rok Ola bardzo często nawiązywała w swoich wypowiedziach do Pawła, nie pozwalała o nim zapomnieć. Czas jednak robi swoje i ta kończąca się kadencja jest już tylko jej, zarówno sukcesy jak i porażki idą na jej konto. To już nie jest kontynuacja, a jej autorska kadencja. Mówi się o Gdańsku, że obok prezydenta rządza tu deweloperzy. Symbolem jest Letnica - kiedyś z mostu łączącego Brzeźno z Nowym Portem było widać bursztynowy stadion, dziś zasłaniają go bloki. - Wydaje mi się, że pewne sprawy wymknęły się spod kontroli. Planistycznie Letnica miała szansę być wzorcowym osiedlem, bardzo pozytywnie przebiegła rewitalizacja tej zaniedbanej wcześniej dzielnicy. Mam do tych terenów ogromny sentyment, wychowałem się na ulicy Mickiewicza, skrzyżowanie z Kochanowskiego, trzy rzuty kamieniem od Letnicy. Pamiętam te wysypiska śmieci i to bajoro, w którym się topiłem, miałem dziewięć lat i mój kolega Leszek mnie wyciągnął. Pamiętam Narwik. Co to było? - To były baraki, w którym w czasie II wojny światowej siedzieli jeńcy, których Niemcy sprowadzili z Norwegii. Po wojnie baraki nie zostały zburzone, mieszkali tam ludzie. Młodzi mieszkańcy czasem mi wypominają, że mówię "Letniewo", a to przecież "Letnica" jest. Starsi mieszkańcy jeździli "na Oruń", nie na Orunię. Odeszliśmy od tematu. - Rewitalizacja Letnicy, czy też Letniewa poszła tak pięknie, że wyrósł las wieżowców. To jeden z głównych grzechów gdańskich. Drugi to zbyt gęsta zabudowa przy ulicy Grudziądzkiej, co oznacza okolice zajezdni w okolicy ulicy Hallera. Za dużo i za gęsto. Jakie miasto ma narzędzia, żeby to zmienić? Albo inaczej: nie powtórzyć tych grzechów? - Mamy plany zagospodarowania. Musimy zrobić wszystko, aby nie powtórzyła się historia na dawnym pasie startowym na Zaspie. Zabudowa jest jak najbardziej okej, jeśli idzie za tym zieleń i część usługową, rekreacyjną, wszystko można zrobić z głową. Mnie osobiście podoba się pas biurowców na granicy Wrzeszcza, Przymorza i Oliwy. Ta nowoczesna zabudowa okazała się ogromnym magnesem dla inwestorów i nowych mieszkańców Gdańska. To m.in. praca w korporacjach spowodowały, że Gdańsk jest modny i ludzie chętnie do przyjeżdżają zamieszkać. Z zawodu jest pan psychoterapeutą. Uprawia pan w ogóle ten zawód jeszcze? - Jestem psychoterapeutą leczenia uzależnień, pracowałem w gdańskich i sopockich przychodniach i organizacjach pomagających wyjść z nałogów. Nie wszystkim mogliśmy pomóc, byłem nie tylko terapeutą, ale realizatorem programu, dzięki któremu w Sopocie, na bazie czegoś w rodzaju wozu Drzymały, stworzyliśmy przystanek dla 50-60 młodych ludzi, którzy byli zafascynowani piłką nożną, ale też narkotykami, alkoholem. Odremontowaliśmy boiska, gdzie można było haratać w gałę. - Dziś nie ma wyjścia, zdrowie psychiczne naszych dzieci musi być celem. Jest trudny czas dla młodych ludzi, którzy żyją w strachu i niepewności. My, dorośli, nie potrafimy ich wesprzeć. Nie można przejść obojętnie nad badaniami, które pokazują wzrost tendencji samobójczych, poczucie osamotnienia, depresję i sięganie po środki psychoaktywne. Miejsc, gdzie można sięgnąć po wsparcie, jest bardzo mało, szpital na Srebrzysku pęka w szwach. Do specjalistów trzeba czekać, a jak chce się szybko, to jest drogo. To nie musi być w jednym miejscu, sieć punktów wsparcia powinna być rozsiana po całym mieście. Jakie są pana najważniejsze cele na kolejną kadencję? - Więcej zieleni, drzew i krzewów. Tworzenie miejsc, gdzie seniorzy, dzieci i młodzież mogą z pasją spędzić wolny czas. Wzmocnienie gdańskiej edukacji, przy każdej szkole powinno być boisko. Nie tylko do rywalizacji, ale po to, żeby dzieci mogły fajnie spędzić czas, zagrać w kosza, siatkę czy pokopać piłkę, pojeździć na rolkach czy deskorolce. Szkoły muszą się otworzyć na organizacje społeczne, które zapewnią lepszy rozwój i dobra zabawę. Czy przez 35 lat wolności Polska samorządowa udała nam się bardziej niż ta centralna? - Z tych wielkich reform, które nastąpiły po "okrągłym stole", samorządowa okazała się największym sukcesem. Dzięki temu władza jest bliżej ludzi i lepiej ich słyszy. Ogromny skok cywilizacyjny to także środku unijne, dystrybuowane przez JST. Chociaż do dziś nie mogę się pogodzić, że Elbląg jest poza województwem pomorskim. Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia Kolejne wywiady z trójmiejskimi kandydatami na najwyższe urzędy w samorządzie - w nadchodzących dniach i tygodniach w Interii, zapraszamy! Czytaj naszą rozmowę z Tomaszem Rakowskim - kandydatem PiS na prezydenta Gdańska