Sebastian Przybył, Interia: Jakie ma pan doświadczenie w dziedzinie gospodarki morskiej? Artur Dziambor, były poseł z ramienia Konfederacji (w 2023 r. kandydował do Sejmu z listy Trzeciej Drogi): Wiele lat temu uczyłem angielskiego pracowników firm portowych i stoczniowych, ale w tej dziedzinie dotychczas nie pracowałem. W tym momencie nie pracuję na stanowisku, na którym doświadczenie w tej konkretnej dziedzinie jest niezbędne. Nie jestem pracownikiem departamentu infrastruktury, nie projektuję statków - jestem w departamencie marketingu, a do tego mam konkretne kwalifikacje i doświadczenie. To pozwoli pan, że zacytuję: "Wystarczy nie kraść! - z takim hasłem lata temu PiS szedł do wyborów. Po wzięciu władzy wpadli na to, że rzeczywiście nie ma co kraść, jak można całkiem legalnie poobsadzać swoich na wysokopłatnych stanowiskach w spółkach państwowych i instytucjach do nicnierobienia". - Tak, to mój tweet z sierpnia 2023 roku, który jak najbardziej mogę powtórzyć i teraz. Dlatego otrzymał pan pracę w spółce skarbu państwa, gdy nie dostał się pan do parlamentu, choć startował pan z list rządzącej obecnie Trzeciej Drogi? - To nie jest tak, że Trzecia Droga gdziekolwiek obsadza ludzi. To tak nie działa. Ale sam pan wspomniał w omawianym tweecie, że PiS obsadzał spółki swoimi ludzi. Logicznym więc jest, że teraz Trzecia Droga zatrudnia tam swoich. Choćby prezesem zarządu Portu Gdańsk, w którym otrzymał pan pracę, jest obecnie pan Krzysztof Kaczmarek - były wspólnik męża posłanki z klubu PSL - Magdaleny Sroki. - Za poprzedniego rządu mieliśmy bardzo duże wątpliwości, co do ludzi, którzy byli obsadzani w spółkach. Zatrudniani byli tam nieodpowiedni ludzie bez kompetencji. Spółki były dla nich schronieniem. Są spółki, które powinny zostać w rękach państwa. To są normalne przedsiębiorstwa, którymi powinno zarządzać się biznesowo, i w których można normalnie pracować. W jaki sposób więc otrzymał pan pracę w Porcie Gdańsk? - Dostałem taką ofertę od obecnego p.o. prezesa Zarządu Morskiego Portu Gdańsk, który po prostu mnie znał. Wiedział, jak do tego podchodzę i uznał, że mogę pomóc spółce w rozwijaniu się w dziedzinie marketingu, bo tym się zajmuję i robię to cały czas. Mam tytuł magistra z zarządzania i marketingu, doktorat z marketingu politycznego, który jest właściwie tym samym, co zwykły marketing. A doświadczenie w pracy z zarządzaniem ludźmi, wizerunkiem i marketingiem zdobywałem przez całe życie. Jak pan poznał zatem obecnego p.o. prezesa Krzysztofa Kaczmarka? To kontakt zdobyty dzięki współpracy z Trzecią Drogą? - To jest bardzo daleka historia. W liceum byłem szefem Sejmiku Uczniowskiego Miasta Gdyni (dawna nazwa Młodzieżowej Rady Miasta - red.), a potem zostałem szefem Młodzieżowego Sejmiku Województwa Pomorskiego. Ja byłem tam reprezentantem młodzieży z Gdyni, a pan Kaczmarek był wtedy reprezentantem Żukowa. Tak się poznaliśmy. Czyli na pana stanowisko nie było organizowanego konkursu? - Nie, ponieważ nie jestem prezesem ani wiceprezesem spółki. Jestem jednym z dyrektorów i zajmuję się konkretną działką, do której mam kwalifikacje. Zajmuję się konkretnie tym, czy powinienem zajmować się zawodowo. Wiele osób zna mnie z mojej kariery politycznej i to przez jej pryzmat jestem oceniany, ale to właśnie marketing jest moją domeną. Kiedy dokładnie zaczął pan pracę w Porcie Gdańsk? - 1 marca. Czy dla takiego liberała podejmowanie pracy w spółce skarbu państwa nie jest zdradą ideałów? - Nie, absolutnie. Osoby wypominające mi hipokryzję i hejtujące mnie w mediach społecznościowych nie rozumieją kompletnie idei, do których próbują się przytulić. Nadal jestem za tym, by spółki skarbu państwa prywatyzować. Jest masa takich spółek, które nie powinny być w wachlarzu skarbu państwa. Ich liczba powinna być odchudzona. Natomiast uważam też, że w tych spółkach ktoś musi pracować, rozwijać je i nie ma w tym nic złego. Tak samo mógłby mi pan wypomnieć, że pracuję na Uniwersytecie Gdańskim. Przecież to państwowa firma, więc też zbrodnia dla liberała, tak? Zarzuty dotyczą jednak tego, że otrzymał pan zatrudnienie, gdy nie powiódł się pana start do parlamentu. A startował pan przecież z Trzeciej Drogi, która obecnie zasiada w rządzie. - Na Uniwersytecie Gdańskim również zacząłem pracować, gdy nie dostałem się do parlamentu i na Collegium Humanum też zacząłem pracować, gdy nie dostałem się do parlamentu. Po parlamencie też jest życie i trzeba pracować, żeby utrzymywać rodzinę. Dorosły człowiek musi pójść do pracy. Nie działam obecnie w Sejmie, więc to, czym zajmuje się zawodowo i za co dostaję pieniądze rozpocząłem po tym, gdy nie dostałem się do parlamentu. Na platformie X pojawiła się informacja, że pana partia - Wolnościowcy - została rozwiązana. Post pojawił się po tym, gdy opinia publiczna dowiedziała się o pana zatrudnieniu w Porcie Gdańsk. - To nie ma żadnego związku. Gorsza sytuacja wewnątrz Wolnościowców trwała od wielu miesięcy. Od czasu październikowych wyborów zastanawialiśmy się, co z tym zrobić. Partii nie ma w parlamencie, nie mamy reprezentacji. Struktury były za słabe, żeby wystartować w wyborach samorządowych czy europarlamentarnych. To się zbiegło przypadkowo i nie ma ze sobą żadnego związku. We wpisie czytamy, że "po przeanalizowaniu sytuacji, w jakiej znalazła się partia, zarząd uznał jednogłośnie, że nie jest ona już w stanie realizować zakładanych celów i w związku z tym zostanie ona rozwiązana". Jak wyglądała ta analiza? - Ja jestem bliżej Trzeciej Drogi. Dobromir Sośnierz jest bliżej Konfederacji. Przestaliśmy już występować razem. Poszczególni liderzy Wolnościowców mieli zupełnie inne kierunki działania politycznego. Okazało się, że mamy sprzeczne ze sobą kierunki osobistego działania, więc uznaliśmy, że nie jesteśmy w stanie ze sobą dalej współpracować i tworzyć jednej partii, która miałaby spójny przekaz. Najlepszą opcją w tej sytuacji było rozwiązanie tego szyldu. Wyczerpała się ta formuła współpracy, ale rozstaliśmy się z życzliwością. Może kiedyś jeszcze do tego wrócimy. Polska polityka jest bardzo dynamiczna. Nie skasowaliśmy swoich numerów, jesteśmy dalej w kontakcie. Wspomniał pan wcześniej o pracy w Collegium Humanum. O tym też było ostatnio głośno. - Jeden z dziennikarzy zajmujący się różnymi zakulisowymi sprawami na Twitterze napisał w tonie sensacyjnym, jakbym ja tę pracę gdziekolwiek ukrywał. Tymczasem ja tego nie ukrywam, tylko nikt mnie o to nigdy nie zapytał, więc nie było potrzeby, żeby jakoś tym świecić. Gdyby do mnie zadzwonił, a mój numer ma, to by się dowiedział wszystkiego, co chciałby wiedzieć. Kiedy dokładnie zaczął pan współpracę z uczelnią? - Na początku semestru zeszłego roku. W październiku lub listopadzie. Czyli znów po wyborach parlamentarnych. - Tak, oczywiście. Jaka jest pańska ocena afery, która wybuchła wokół Collegium Humanum? - Ona w żaden sposób mnie nie dotyczy. Smutne jest to, że twórca Collegium Humanum postanowił tak bardzo przekroczyć zasady, że dzisiaj jego dzieło zostaje właściwie zniszczone. Uczelnia przetrwa i będzie działać dalej, ponieważ robi wiele dobrych rzeczy. Wykładowcy i studenci są bardzo zaangażowani w życie uczelni i czują się strasznie pokrzywdzeni tym, co dzieje się wokół placówki. To bardzo niesprawiedliwe, ponieważ będą bardzo długo oceniani przez pryzmat zarzutów o nieprawidłowościach przy wydawaniu dyplomów ciążących na byłym rektorze. Przy tej nagonce medialnej każda osoba, która ma związki z Collegium Humanum, musi się z tego tłumaczyć, a z tego nie powinno się tłumaczyć w ogóle. Z tego powinno się cieszyć. Pan też będzie z tym wiązany. Dalej chce pan kontynuować pracę na tej uczelni? - Nie mam żadnych obaw. Jeśli ktoś będzie mnie oceniał przez pryzmat pracy w Collegium Humanum, to jest problem tego kogoś, a nie mój. Mnie się tam bardzo dobrze pracuje, mam bardzo fajne grupy studentów. Mam przede wszystkim przed sobą bardzo duże wyzwanie naukowe, ponieważ doktorat obroniłem w maju 2023 roku i to moje pierwsze kroki w zajęciach, które prowadzę. To dla mnie duża rzecz i absolutnie nie godzę się na to, żeby robiono sensację z mojego zatrudnienia. Z uczelnią związane są dziesiątki tysięcy ludzi, a problem dotyczy zaledwie kilku osób. One były co prawda na czele tej uczelni, ale nie ma to większego wpływu na jej standardowe funkcjonowanie. Mówił pan, że nikt nie pytał pana o zatrudnienie, więc się pan nim nie chwalił. Zatem ja zapytam, żeby nie było więcej wątpliwości - gdzie pracuje pan poza Uniwersytetem Gdańskim, Collegium Humanum i Portem? - Nie mam trzeciej uczelni, bo nie mam już miejsca w życiu. Nie wykluczam jednak, że od nowego semestru podejmę współpracę z kolejnymi uczelniami, z którymi teraz toczę rozmowy. I będzie pan łączył tę pracę na uczelniach z pracą w Porcie Gdańsk? - Tak, ponieważ na uczelniach pracuję weekendowo na zajęciach niestacjonarnych. Ma pan wciąż kontakty z Trzecią Drogą? - Tak. Zatem jakie ma pan plany polityczne na przyszłość? - Startuję teraz do sejmiku wojewódzkiego na Pomorzu z okręgu Gdynia-Sopot (powiat wejherowski, powiat pucki). Podobnie jak w wyborach do Sejmu jestem na ostatnim miejscu. Polubiłem to ostatnie miejsce. Jeśli dostanie się pan do sejmiku, to zrezygnuje pan z pracy w Porcie Gdańsk i na uczelniach? - Ciała samorządowe - rady, sejmiki - to nie miejsca, w których pracuje się w pełnym wymiarze, jak w Sejmie. Spotkania w komisjach odbywają się w godzinach popołudniowych, a sesja raz w miesiącu, więc nie ma potrzeby, by rezygnować z pracy zawodowej. Planuje pan też startować do Parlamentu Europejskiego, jeżeli nie powiedzie się panu w głosowaniu 7 kwietnia? - Jeżeli dostanę taką propozycję ze strony Trzeciej Drogi, to zawsze chętnie wystartuję w wyborach. Czyli to nie koniec Artura Dziambora w roli polityka? - Nie, absolutnie. Polityka to moja życiowa pasja. Przez 20 lat dopłacałem do tej pasji. Żeby móc ją uprawiać wydawałem wszystkie zarobione pieniądze, a zaledwie cztery lata w moim życiu dostawałem za to pieniądze jako poseł. Teraz znów jestem w polityce z pasji, a nie z zawodu. Życie wygląda inaczej. Żałuje pan, że nie udało się dostać panu do parlamentu? - Oczywiście. O to nam politykom chodzi, żeby być w parlamencie i stamtąd zmieniać świat. Szczególnie teraz, gdy startowałem z Trzeciej Drogi, która stała się częścią koalicji rządzącej. Mógłbym teraz wpływać bardziej na rzeczywistość przy odpowiednio nakierowanej pracy parlamentarnej. Zawsze powtarzam jednak, że posłem się bywa, a nie jest, więc trzeba się z tym pogodzić. Ja się z tym pogodziłem i idę dalej. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do Sejmu. Sebastian Przybył Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na sebastian.przybyl@firma.interia.pl