Maciej Słomiński, Interia: Znam łatwiejsze zadania niż kandydowanie na prezydenta Gdańska z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Przecież to miasto jest matecznikiem Platformy Obywatelskiej. Tomasz Rakowski, kandydat PiS na prezydenta Gdańska: - Szanse są i oceniam je jako niemałe. Jestem osobą, która posiada kompetencje menedżerskie, których obecnie rządzącym Gdańskiem brakuje. Druga kwestia, która zwiększa moje szanse, to ogromne zmęczenie gdańszczan obecną prezydenturą pani Aleksandry Dulkiewicz. Ludzie nie są ślepi i widzą, że ich problemy nie są rozwiązywane. Wystarczy poczytać komentarze w dowolnym lokalnym portalu, aby się przekonać, że negatywny sentyment jest ogromny. Przedstawia się pan jako osoba spoza głównego nurtu politycznego i podaje to jako swój atut. Jaka, wobec tego, jest główna motywacja zaangażowania w politykę, która jest materią brudną i niewdzięczną? - Jestem członkiem Prawa i Sprawiedliwości od roku 2019, a bycie blisko tego środowiska datuje się od roku 2010. To był dla mnie naturalny wybór. Motywacja? Jestem gdańszczaninem od urodzenia, znam problemy tego miasta od podszewki, stoję na stanowisku, że wiele z nich można rozwiązać od ręki. Wystarczy chcieć. W świecie biznesu albo się dostarcza rezultat albo się dostarcza wymówkę. W Gdańsku wciąż słyszymy tylko wymówki. - Jestem już zmęczony tą katarynką. "Ja nic nie mogę, tego się nie da". Albo to albo jest głucho i nikt mieszkańców nie słucha. Postrzegam to jako wyróżnienie, że jako osoba stąd mogę ubiegać się o ten zaszczytny urząd i sprawić, że mieszkańcom będzie żyło się lepiej. Jest to też zobowiązanie: Gdańsk dał mi wszystko - wykształcenie, pracę i całe moje życie. Chciałbym coś oddać gdańskiej społeczności, wiem że jestem w stanie to zrobić. Ma pan poparcie Prawa i Sprawiedliwości, ale podczas ogłoszenia pańskiej kandydatury na fotel prezydenta miasta niespecjalnie państwo epatowaliście partyjnym logo. Mówi pan o zmęczeniu gdańszczan rządami Dulkiewicz, ale na poziomie krajowym Polacy byli zmęczeni rządami PiS i w październiku doszło do zmiany władzy. Czy stąd się bierze chowanie logo przez was? - Przypominam, że w październiku Prawo i Sprawiedliwość zdobyło największą liczbę głosów, praktycznie utrzymaliśmy bazę wyborców z 2019 roku, pomimo bardzo trudnej kadencji, gdzie mierzyliśmy się z pandemią, inflacją i skutkami wojny. Polacy nie tyle byli zmęczeni rządami PiS, co dali się nabrać, że można kontynuować proces rozwoju Polski realizowany do tej pory przez PiS, ale bez PiS. - Po trzech miesiącach funkcjonowania nowego rządu wielu z nich musi być mocno zdziwionych. To po pierwsze. A po drugie - nie chowamy logo. Jeśli jestem kandydatem PiS, tak jestem opisywany w mediach, stoję w otoczeniu polityków tej partii, więc trudno mówić o uciekaniu od identyfikacji. Trochę bawi mnie ta narracja, wytwarzana przez szeroko rozumiane media, że my chowamy logo. Strategia wizualna w wyborach jest starannie przemyślana i zaplanowana przez specjalistów, proszę mi zaufać. Ten zarzut jest absurdalny. Jeśli ja jestem szefem Prawa i Sprawiedliwości w Gdańsku, to jaki komitet mam niby reprezentować? Mówi pan o zmęczeniu gdańszczan rządami Dulkiewicz, ale gdyby popytać w Polsce, to raczej ludzie chętnie by się tu przenieśli, by w Gdańsku zamieszkać. - Tu się mieszka nie tyle dobrze, co bardzo dobrze. Gdańsk jest wyjątkowy, jeśli chodzi o położenie, mieszkamy nad morzem, w otulinie parku krajobrazowego, mamy górki i pagórki, za miedzą urokliwe Kaszuby. Sam układ Trójmiasta, z Gdańskiem, Gdynią i Sopotem jest szczególny i ma wiele zalet, które jednak trudno przypisywać pani Dulkiewicz. Czy, parafrazując znane hasło, uważa pan, że "Gdańsk jest w ruinie"? - Gdańsk nie jest najbogatszym miastem w Polsce, a powinien być jako miasto portowe, a mieszkańcy mieć z tego korzyści w postaci dobrych dróg i komunikacji. Dziś Gdańsk nie wykorzystuje swego potencjału. Jest wiele kwestii, które można by zmienić, a Gdańsk rozwinąłby się w sposób, który trudno nam sobie wyobrazić. 40 proc. mieszkańców Gdańska stoi dzień w dzień w ogromnych korkach, jeżdżąc zwłaszcza na dzielnice południowe - wszyscy się do tego przyzwyczaili na zasadzie: "jeśli stoję w korku, to tak widocznie miało być". Człowiek jest się w stanie przystosować do wszystkiego. Czy jest coś, za co można pochwalić obecne władze Gdańska? - Nie pamiętam, czy to była decyzja obecnych władz, chyba nie, ale uchwała krajobrazowa jest czymś, co wzbudza moją wdzięczność. Przestrzeń, w której żyjemy, nie jest upstrzona kolorowymi banerami, doskonale to widać, gdy wjedzie się do innego miasta, w którym tego typu uchwała nie obowiązuje. Ale wydaje mi się, że to są decyzje jeszcze śp. Pawła Adamowicza. Zgadza się, to jest rok 2018. Czyżbym w pańskim głosie słyszał tęsknotę za prezydentem Adamowiczem? - Kierował miastem inaczej niż pani Aleksandra Dulkiewicz. Lepiej? - Tak. Nie sposób odmówić śp. prezydentowi wizji. Najlepszym tego przykładem jest tunel pod Martwą Wisłą. Inwestycja droga i wymagająca, ale zmieniła rzeczywistość tego miasta. Gdyby jeszcze dodać kolejne etapy, stworzyłoby to ramę komunikacyjną, której w Gdańsku brakuje. Takie rzeczy powinny się dziać, takich tuneli powinno być więcej w różnych miejscach. Adamowicz nie bał się odważnych decyzji, oczywiście nie wszystkie się udały. Które? - Jego niechlubnym testamentem są południowe dzielnice Gdańska, ewidentnie zabrakło planowania. Będę jednak nalegał, żeby pochwalił pan za coś Aleksandrę Dulkiewicz i jej ekipę. - Jeśli chodzi o ostatnie pięć lat, to linia tramwajowa prowadząca z Moreny Aleją Adamowicza - rozwój komunikacji to jest coś, co trzeba chwalić. Ale jak na pięć lat to niewiele. Uśmiecham się, gdy słyszę, jak pani prezydent mówi o budowie oceanarium w Gdańsku w okolicy stadionu na Letnicy. To pokazuje totalne niezrozumienie potrzeb mieszkańców i kierunek myślenia. - My nie jesteśmy jakimś miastem powiatowym, w którym potrzebna jest rozrywka, a półmilionową stolicą regionu. Licząc całą aglomerację, mamy ponad milion mieszkańców. Ludzie, biznes i przemysł chcą innych decyzji niż do tej pory, decyzji odważniejszych. Gdańsk musi na powrót zwrócić się ku morzu. No dobrze, a konkretnie? Zostaje pan prezydentem, co jest pana pierwszą decyzją? - To wynika z rozmów z ludźmi i badań, które zamówiliśmy - problemem numer jeden w Gdańsku jest drożność układu komunikacyjnego, czyli korki. Moja pierwsza decyzja to zabezpieczenie w przyszłorocznym budżecie środków na wybudowanie estakad nad ulicą Armii Krajowej albo chociaż jedną, w stronę obwodnicy - o tym mówi się od lat, ale na słowach się kończy, a korki rosną. Ponadto w trybie pilnym udrożnienie Alei Zwycięstwa i Grunwaldzkiej, likwidacja wszelkich zwężeń. Rezygnacja z chybionego pomysłu o stworzeniu buspasa między ulicą Abrahama i Galerią Bałtycką. - Dążenie do upłynnienia ruchu na wszystkich głównych arteriach. Z racji tego, że wywodzę się z branży IT, zlecenie przeglądu systemu TriStar. System, który miał upłynniać ruch, a nawet zapewniać "zieloną falę", w opinii wielu mieszkańców nie funkcjonuje. Potrzebny jest audyt tego systemu, są na rynku gotowe rozwiązania klasy "advanced traffic management system", które funkcjonują w świecie Zachodu. - Na światłach powinny być znaki wskazujące, z jaką prędkością należy jechać, aby trafić na następnej sygnalizacji na zielone światło. Skrzyżowania są ze sobą skorelowane, to jest jeden wielki system. Wprowadzę sekundniki, które funkcjonują są w wielu polskich miastach, m.in. we Wrocławiu. Nie odkrywam tu Ameryki. Wrócę do przycisków dla pieszych - dlaczego auta mają stać przed pasami, po których nikt nie przechodzi? Jestem zwolennikiem zdrowego rozsądku i inżynierskiego podejścia. Jeśli jest jakiś problem, władze miasta powinny usiąść do stołu z fachowcami w danej dziedzinie i pomyśleć nad rozwiązaniem. Mówi się, że "Gdańsk jest republiką deweloperów". Zgadza się pan? - Ostatnio nawet przychylna władzom "Gazeta Wyborcza" przyrównała Letnicę do Hongkongu. Miasto Gdańsk powinno stać się aktywnym graczem procesu związanego z budownictwem mieszkaniowym. Dziś wygląda to tak, że miasto wystawia na licytację kawałek gruntu, dostaje za to pieniądze i kończy się jego rola. Są plany zagospodarowania przestrzennego. - Są one raczej ogólne niż szczegółowe. Flagowym przykładem deweloperskich wynaturzeń są południowe dzielnice Gdańska, gdzie budowanie bez ładu i składu kolejnych inwestycji bez układu drogowego i komunikacyjnego doprowadziły do sytuacji patologicznej. Nie ma infrastruktury związanej z edukacją, sklepami czy zdrowiem. W pudełkach, w aucie lub autobusie ludzie spędzają wiele godzin. Do sklepu daleko, do szkoły daleko, to samo do przychodni, na południu Gdańska nie ma żadnego liceum. Błędy urbanistyczne bolą przez dekady, między osiedlami będzie trzeba wybudować łączniki. - Miasto powinno aktywniej zarządzać swymi zasobami, na dziś jest około 600 pustostanów, które można rozdysponować między mieszkańców. Głód mieszkaniowy jest ogromny, ceny niebotyczne, a dostępne zasoby leżą odłogiem. Dla mnie jako człowieka, który wywodzi się z biznesu to skrajna niegospodarność. Tak jak system Tristar, zasób komunalny mieszkań wymaga przyjrzenia się i audytu. Dlaczego nie mogą powstać mieszkania komunalne w Oliwie czy we Wrzeszczu? Dzielnice na dolnym tarasie się wyludniają, zostaje tu sam booking, a rdzenni mieszkańcy wyprowadzają się na górę. Jednak to "na dole", bliżej morza mamy sklepy, szkoły i całą infrastrukturę. W 2016 r. był pan wydawcą programów na antenie TVP Info: "Woronicza 17", "Minęła 20", "Debata Info". Jak pan się czuł jako gdańszczanin, gdy w telewizji publicznej otwarcie mówiono o tym, że Gdańsk przygotowuje się do odłączenia od Polski i przyłączenia do Niemiec? - Nie znam tej narracji i tego materiału. Natomiast wiem, dlaczego ktoś może tak sugerować. Mamy w Gdańsku tramwaje z niemieckimi patronami, mamy tramwaje w barwach Wolnego Miasta Gdańska, są takie akcenty w przestrzeni publicznej, które nawiązują do niemieckiej historii tego miasta. Taka jest jego historia, tego nie zmienimy. We Lwowie też gdzieniegdzie przebijają się polskie napisy. - Ale WMG było organizmem skrajnie antypolskim. Nie powinno się tego czcić chociażby z szacunku do Polaków, którzy byli tu prześladowani, a po wybuchu II wojny światowej - mordowani. Tymczasem w Gdańsku owe tramwaje rodem z WMG mają za patronów księży, którzy zostali przez Niemców zamordowani w Stuthoffie. Pomieszanie z poplątaniem! Poza tym, ważne rzeczy dla polskości Gdańska nie są w ogóle upamiętnione. - Kilka dni temu byłem na Westerplatte, na uroczystościach 100-lecia przyznania Polsce tego strategicznego półwyspu. Stało się to działaniom Mieczysława Jałowieckiego, to były czasy WMG i Polacy nie mogli kupować ziemi, dlatego on dzięki slalomom prawnym wszedł w jej posiadanie i przekazał państwu polskiemu. Sypię głowę popiołem, sam się o tym dowiedziałem pół roku temu czy rok. Jałowiecki jest patronem gdańskiego dworca i ronda - pytanie czy to nie za mało, bo mało kto zna tę szczególną postać. Historia jest wypaczana, a trzeba być dumnym, że Gdańsk jest miastem polskim. Na antenie TVP o Gdańsku mówiono jako o "małej Sycylii". - Chodziło o pewien symbol - Sycylia w powszechnym rozumieniu tego słowa jest siedzibą mafii. Jeśli jest sieć niejasnych powiązań na styku polityki i biznesu to może dochodzić do nadużyć. Proszę sobie przypomnieć Amber Gold, linię lotniczą OLT Express, która miała zastąpić LOT i polityków, którzy ciągnęli na gdańskim lotnisku samolot OLT. To nie są standardowe sytuacje. - Gdańsk opisywany jest także zwrotem "republika deweloperów", o czym już pan wspominał. To wiedza powszechna, że deweloperzy mają tu specjalne prawa, bo jak inaczej wytłumaczyć możliwość budowania osiedli w pasie nadmorskim w Jelitkowie, przy Parku Oliwskim, czy na historycznej Gedanii. To oni wybierają grunty, oni dyktują warunki. Miasto jest tylko wykonawcą. Jak to inaczej nazwać? Czyli pan się zgadza, że mieszkamy w "małej Sycylii"? - Byłoby dla miasta bardzo zdrowe i ożywcze, żeby takie rzeczy przerywać, wpuścić nieco świeżego powietrza i zmienić układ rządzący, który trwa już ponad dwie dekady. Żeby władza nie trwała wiecznie. Pozostając w Trójmieście - jeśli Gdańsk jest małą Sycylią, Gdynia jest jeszcze mniejszą, a Sopot najmniejszą Sycylią - obecny układ dzierży władzę w tych miastach tyle samo czasu. Pana partia wprowadziła dwukadencyjność władz samorządowych. - Słyszałem wypowiedź pani prezydent Dulkiewicz, która podważała ten mechanizm, że to powinni ludzie decydować, a nie powinno być w tym zakresie ograniczeń. Już dziś rządzący prezydent ma ogromną przewagę nad opozycją. Proszę o konkrety. - W trakcie kampanii wyborczej prezydent Dulkiewicz spotyka się w szkole na Chełmie, żeby rozmawiać z mieszkańcami o problemach tej dzielnicy. Mój sztab zgłosił się do tej samej szkoły i wielu innych szkół gdańskich, czy byłaby możliwość wynajmu sali, aby spotkać się z wyborcami i móc porozmawiać. Ta szkoła, która przyjmuje panią prezydent, wysłała nam odpowiedź odmowną, w której przywołane są artykuły kodeksu wyborczego, które mówią, że w jednostkach administracji samorządowej nie można prowadzić agitacji. Jaskrawy przykład nierównowagi, wszyscy dyrektorzy szkół są mianowani przez prezydenta i boją się wychylić. Rozumiem, ale to jeszcze nie czyni z nich mafii. - Broń Boże tego nie mówię, udowadniam jedynie, jaką przewagę ma układ aktualnie rządzący. Ludzie trwając w jednym układzie przez 20 lat i więcej, uzależniają się od siebie. Dla dobra mieszkańców przydałoby się wprowadzić nowych ludzi do ratusza. W jaki wyborczy wynik pan celuje? - Jest aż siedmiu kandydatów na fotel prezydenta, przez to szanse na drugą turę bardzo rosną. Nie chcę operować procentami, dlatego powiem wprost: startuję po to, aby zostać prezydentem miasta Gdańska. Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia Kolejne wywiady z trójmiejskimi kandydatami na najwyższe urzędy w samorządzie - w nadchodzących dniach i tygodniach w Interii, zapraszamy! ***