Przez wiele tygodni opisywaliśmy w Interii trwający pat w sejmiku małopolskim. Choć PiS miał tam większość potrzebną do wyłonienia marszałka Małopolski i zarządu województwa, nie mógł się dogadać. Pięciokrotnie w głosowaniu przepadła rekomendowana przez kierownictwo PiS i samego Jarosława Kaczyńskiego kandydatura posła i byłego wojewody Łukasza Kmity. Spór miał głębsze dno i dotykał trwającego od lat konfliktu w małopolskim PiS pomiędzy środowiskami Ryszarda Terleckiego i Beaty Szydło. Kmita był kandydatem Ryszarda Terleckiego, przeciwko niemu opowiedzieli się zaś ludzie kojarzeni z byłą premier. Ostatecznie władze PiS w obliczu ryzyka przejęcia sejmiku przez KO i PSL, zmieniły kandydata i marszałkiem został Łukasz Smółka, dotychczasowy wicemarszałek. W proteście była małopolska kurator oświaty i radna PiS Barbara Nowak zadeklarowała, że zrzeka się mandatu. Ostatecznie jednak postanowiła pozostać radną. Interia pyta, co wpłynęło na jej decyzję i jak ocenia ostatnie wydarzenia w Małopolsce. --- Kamila Baranowska, Interia: Wyjaśnijmy może najpierw, czy jest pani nadal radną sejmiku małopolskiego, bo tuż po sesji, podczas której wybrano wreszcie po wielotygodniowych perturbacjach marszałka w Małopolsce, złożyła pani rezygnację. Barbara Nowak, radna sejmiku małopolskiego, PiS: - To prawda, że chciałam zrzec się mandatu i prawdą są słowa, które wypowiedziałam, dotyczące zdrady i tego, że źle mi z tym, że zdrajcy nie zostali ukarani, lecz nagrodzeni. Nadal tak uważam. Jednak to wszystko, co stało się później sprawiło, że zmieniłam zdanie w kwestii zrzeczenia się mandatu i uznałam, że więcej dobrego zrobię, zostając w sejmiku niż rezygnując. Co wpłynęło na zmianę decyzji? - Przez kolejne dni dostawałam telefony, słowa wsparcia, płynące głównie od wyborców, ale też ludzi z całej Polski. Moi wyborcy wskazywali, że nie po to na mnie głosowali, żebym odchodziła, nie spełniając swoich zobowiązań z kampanii. Byłam naprawdę poruszona pismami od stowarzyszeń patriotycznych i katolickich, od ludzi, których cenię, a którzy przekonywali mnie, że "nieobecni nie mają racji". - To mnie bardzo ustawiło do pionu i uznałam, że nie mogę ich zawieść. Przeprosiłam kolegów radnych za całe zamieszanie i pozostaję w sejmiku. Przyjęłam też kilka funkcji, by pokazać, że traktuję swoją pracę poważnie. Zostałam członkiem pięciu komisji i biorę się do pracy. Koledzy z PiS też dzwonili? - Tak, oczywiście, wielu dzwoniło, łącznie z moim ulubionym panem ministrem Przemysławem Czarnkiem (były minister edukacji w rządzie PiS - przyp.red.), który także przekonywał mnie, bym natychmiast wracała, bo jestem potrzebna i sejmikowi, i partii. I przekonał, jak widać. - Nie sądziłam, że ta moja rezygnacja odbije się aż takich echem i doprowadzi do takiego zamieszania, ale podchodzę do tego wszystkiego z pokorą i przyznaję, że teraz zrobię wszystko, by udowodnić, że zasługuję na ten ogrom dobrych słów, które pod moim adresem popłynęły. Jak pani sobie wyobraża dzisiaj współpracę z radnymi PiS, których nazwała pani "zdrajcami"? - Nie wyobrażam sobie, bo to jest mało możliwe, więc po prostu każdy z nas będzie robił swoje. Wróciłam także po to, by monitorować to, co się dzieje w sejmiku i patrzeć na to, jak działa ten nowy-stary zarząd, by pilnować spraw ważnych dla Małopolski i interesów mieszkańców i informować opinię publiczną o tym, co się dzieje. Brzmi jakby chciała pani patrzeć swoim kolegom na ręce. Nie ufa pani obecnemu zarządowi? - Skład zarządu pozostał praktycznie niezmieniony w stosunku do poprzedniego, wymieniono jedną osobę plus to, że marszałek z wicemarszałkiem zamienili się miejscami. Dla mnie to dowód na to, że to, co obserwowaliśmy przez ostatnie tygodnie, to skandaliczne zachowanie kilku radnych PiS, miało tylko jeden cel: obronę własnych stanowisk. Na dodatek sposób, w jaki to zrobiono jest dla mnie nie do przyjęcia. Był szantaż, zdrada, próby przechodzenia na drugą stronę, kłamstwa, intrygi i jawne działania na szkodę własnej partii. To są mocne słowa. - To są prawdziwe słowa. Jeśli na klubie rozmawiamy w gronie radnych PiS i wszyscy deklarują głosowanie wedle rekomendacji partii, mówią o jedności, a potem wychodzimy i wynik jest jaki jest i po raz któryś Łukasz Kmita nie zostaje marszałkiem, to dla mnie jest to skandaliczne i niedopuszczalne. To nie już nie tylko kwestia lojalności, ale i odwagi, której ci ludzie nie mieli. Wszystko robili po kryjomu jak tchórze, co jest dyskwalifikujące. - Jestem zdania, że dla takich osób nie powinno być miejsca ani w klubie PiS ani w partii. Już po wyborze zarządu dowiedzieliśmy się, że dwie osoby z klubu PiS oddały legitymacje partyjne (radni Piotr Ćwik i Józef Gawron - przyp red.). Zawsze uważałam, że jeśli ktoś startował w wyborach jako członek PiS, z listy PiS, deklarując realizację programu tej partii, to w momencie, gdy zmienia zdanie, powinien zrzec się mandatu. Tak powinni postąpić ci radni, w ich miejsce powinny wejść kolejne osoby z list PiS, które dostały najwięcej głosów wyborców. Tak byłoby uczciwie. Słyszę, że ma pani sporo żalu wobec kierownictwa partii, że zgodziło się na to, by spełnić żądania "zbuntowanych" radnych PiS. Jaka była alternatywa - nowe wybory? - Osobiście byłam zwolenniczką nowych wyborów, bo to pozwoliłoby oczyścić klub i partię z ludzi, którzy zachowali się nielojalnie. I nie przyjmuję argumentu, że to byłoby zbyt kosztowne rozwiązanie. Wydanie miliona złotych na wybór odpowiednich i ogólnych zaufania ludzi ma sens, bo zarząd województwa dysponuje potem wielomiliardowym budżetem i dobrze, by zasiadali w nim ludzie, którzy gwarantują realizację programu wyborczego PiS. Obecny zarząd, moim zdaniem, nie daje takiej gwarancji. Na ile realny był scenariusz, że wskutek buntu PiS w którymś momencie utraci władzę w sejmiku na rzecz KO i PSL, tak jak się to stało na Podlasiu? - To była bardzo realna groźba. Byłam przekonana, że tak się właśnie stanie, bo byliśmy informowani przez radnych opozycji, że oni już są po rozmowach z naszymi radnymi i mają większość. - PiS ostatecznie po prostu złożył im lepszą ofertę, oddając w ich ręce cały zarząd. Tylko dlatego wrócili. I dlatego jest to sytuacja dla mnie gorsząca. Te osoby nie wróciły przez wyrzuty sumienia albo z powodu poczucia winy, nie powiedziały "przepraszam". Wręcz przeciwnie, wróciły z uśmiechem, poczuciem satysfakcji i tryumfu na twarzach. - Wniosek dla reszty klubu i partii płynie z tego bardzo smutny, że nie opłaca się być lojalnym, bo nagrodę dostają ci, co szantażują, grożą i kwestionują rekomendacje kierownictwa. Jak zdradzisz, to na koniec ci się to opłaci, jak jesteś uczciwy, to na nic nie możesz liczyć. Część radnych PiS od samego początku powtarzała, że tu chodzi o Łukasza Kmitę, który był dla nich niewybieralny. Zmiana kandydata spowodowała natychmiastowy wybór zarządu. - To perfidne kłamstwo. Łukasz Kmita byłby wybieralny, gdyby zagłosował za nim cały klub PiS, który miał większość i który był do tego zobowiązany. Podobnie fałszywą narracją jest powtarzanie, że Łukasz Kmita był kandydatem przywiezionym z Warszawy. Przypomnę, że jak pięć lat temu marszałkiem zostawał Witold Kozłowski, to nie był nawet radnym i też został na to stanowisko wskazany przez komitet polityczny PiS w Warszawie. Wtedy to było w porządku, dziś już nagle nie jest. Klasyczna moralność Kalego. - Powtarzam, istotą sporu od samego początku nie był Łukasz Kmita, lecz to, że ci, którzy rządzili w poprzednim rozdaniu, chcieli rządzić nadal i nie godzili się na wpuszczenie nikogo nowego. Jak pani interpretuje ten spór małopolski w kontekście krajowym. Bo pojawiły się opinie, że to efekt wieloletniej rywalizacji środowiska Ryszarda Terleckiego i Beaty Szydło. - Ja to trochę inaczej postrzegam, bo wydaje mi się, że problemem jest to, jak niektórzy baronowie PiS dobierają sobie współpracowników i kogo umieszczają na listach wyborczych. Przecież ci ludzie, którzy teraz szantażowali władze partii nie wzięli się znikąd, ktoś ich promował, ktoś im pomagał, ktoś wpisał na listy. - Uważam, że to jest lekcja do odrobienia dla całego PiS, nie tylko dla małopolskich struktur. Musimy staranniej dobierać ludzi. Gdybyśmy mieli w sejmiku lojalnych radnych to wybór marszałka byłby na pierwszej sesji i oszczędzilibyśmy sobie tych wszystkich gorszących sytuacji. Czy to, co się wydarzyło w Małopolsce podważa autorytet kierownictwa PiS i samego prezesa? Bo to on wspierał kandydaturę Łukasza Kmity i ostatecznie musiał ustąpić. - Myślę, że ucierpiał autorytet całej partii, bo niepotrzebnie zafundowaliśmy naszym wyborcom cały ten polityczny spektakl z wyborem marszałka. Uważam, że nie wolno tej sytuacji tak zostawić i pewne rzeczy powinny być do końca rozliczone, pokazane i napiętnowane. Żałuję, że tak się nie stało od razu i osoby, które naraziły partię na szwank nie poniosły najmniejszych konsekwencji, a część z nich piastuje dziś ważne funkcje w zarządzie. A bierze pani pod uwagę, że może jednak Łukasz Smółka okaże się dobrym marszałkiem? - Pamiętam pana Łukasza Smółkę ze współpracy w poprzedniej kadencji, gdy był wicemarszałkiem. Był osobą bardzo sprawną w działaniu i był dobrze postrzegany przez mieszkańców, dbał o kontakty z nimi, był otwarty. Myślę, że ma szansę wnieść nowe spojrzenie i zrobić coś dobrego dla Małopolski. Życzę mu tego. Rozmawiała Kamila Baranowska ----