Jarosław Kaczyński zebrał do kupy wszystkie frakcje i frakcyjki Zjednoczonej Prawicy - od Zbigniewa Ziobry i Adama Bielana po Zbigniewa Girzyńskiego i Marcina Ociepę - zostawiając partie opozycyjne w tyle. Wie bowiem, że o zwycięstwie można myśleć tylko wówczas, gdy wyborcy uwierzą w jedność. Jakiekolwiek echa wewnętrznych niesnasek są dla każdej partii rujnujące. Na opozycji opadają już emocje wywołane marszem 4 czerwca, wszystko płynie (a może nawet płonie), tymczasem Donald Tusk podjął ryzykowaną grę z Kaczyńskim, publikując spot, w którym wezwał do obrony polskich granic. Ludzie lewicy i niektórzy dziennikarze szczególnie mocno przeżyli ten taktyczny ruch - który ma za zadanie spacyfikować monopol PiS-u na narodowe wzmożenia i obnażyć cynizm władzy - zarzucając liderowi Platformy Obywatelskiej rasizm i ksenofobię. A przecież to PiS "kocha" imigrantów jako pracowników, a straszy nimi, gdy się to opłaca politycznie. Nie jest to jednak najpoważniejszy problem Tuska. Pytanie, czy ruszy on do wyborów skonsolidowany tylko z samym sobą, jako jednoosobowy lider, który bierze wszystko na siebie (i swoje otoczenie), czy raczej - wzorem przeciwników - ułoży wewnętrzne relacje z ludźmi Rafała Trzaskowskiego i z grupą schetynowców, niepokoi członków Platformy Obywatelskiej. Czas układania list sprawia, że jedni z entuzjazmem wspierają polaryzację, inni oczekują wewnętrznego zjednoczenia, ale nikt tak naprawdę nie jest pewny zwycięstwa. Pogłoski, że Platforma trzyma miejsca na listach dla polityków Trzeciej Drogi oraz dla byłych i obecnych działaczy Nowej Lewicy, dają do myślenia liderom tych formacji, które niebezpiecznie balansują blisko wyborczego progu. Mówi się o tym, że Tusk zechce obezwładnić swoich niedoszłych partnerów w opozycyjnej współpracy, żeby zbudować układ zerojedynkowy. Na listy Koalicji Obywatelskiej mieliby trafić Joanna Mucha, Tomasz Trela czy Karolina Pawliczak, której Włodzimierz Czarzasty nie chciał dać pierwszego miejsca u siebie, więc opuściła klub Nowej Lewicy. W kuluarowych rozmowach byli koledzy posłanki przypominają jednak chętnie, że jako wiceprezydent Kalisza z SLD była ona do 2018 roku w koalicji z PiS-em. A to może zaszkodzić antypisowskiej Platformie, jeśli zechce uczynić lewicową uciekinierkę beneficjentką parytetu i "suwaka" na własnych listach. Mogłoby to być odebrane jako rażąca niekonsekwencja w partyjnej narracji. Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz wciąż liczą, że uda im się wyprzedzić Konfederację w wyścigu o zajęcie trzeciego miejsca w sondażowych proroctwach. A jednak w szeregach ich koalicji mówi się nie tylko o lęku przed tym, że lider Platformy będzie magnesem, który rozerwie centrowy sojusz, ale także o błędach popełnianych przez byłego publicystę i wesołego celebrytę. Skuteczna polityka trzyma się przecież z dala od naiwności i nieokiełznanej emocjonalności, więc pytania o zmarnotrawienie niebanalnego potencjału pęcznieją i w każdej chwili mogą wybuchnąć ogniem rozczarowania. Kaczyński oczywiście tylko czeka na takie osłabienie mniejszych formacji, ponieważ zdaje sobie sprawę, że starcie jeden na jeden z Tuskiem i nieskonsolidowaną Platformą byłoby dla niego korzystniejsze, niż wojna z armią dobrze dogadanej i pogodzonej opozycji. Im większe rozdrobnienie i lęki, tym większe szanse na skłócanie opozycyjnych środowisk. A temat imigrantów, wprowadzony przez PiS do kampanii jako wehikuł negatywnych afektów społecznych, rozgrywa przecież także opozycję. Kanikuła, która zakończy się wraz z ogłoszeniem terminu wyborów i prezentacją ostatecznych list, może upłynąć albo pod znakiem wiary w fatamorganę, albo skłonić największych opozycyjnych graczy do otrzeźwiającej kąpieli w bardzo zimnej wodzie. Pamięć o jednym z aforyzmów Stanisława Jerzego Leca, że płaszczyzna porozumienia jest idealnym polem walki, skłania do pesymizmu. Szczęśliwie ten sam autor twierdził, że optymizm i pesymizm różnią się jedynie w dacie końca świata. Przemysław Szubartowicz