W centrali Prawa i Sprawiedliwości na Nowogrodzkiej w Warszawie nie doszło do żadnych rozliczeń przegranej kampanii. Zakazał tego sam prezes Jarosław Kaczyński, biorąc na siebie odpowiedzialność za jej kierunki - zgodnie z prawdą, bo autoryzował linię sztabu w szczegółach. Politycy PiS zostali zaskoczeni jego dobrą formą i wolą dalszej walki - już w opozycji. Objawiał to także nieco wisielczym humorem. Szemrania i pretensje - Panie prezesie, przecież wygraliśmy - zapewniał go jeden z polityków Suwerennej Polski. - Jeszcze jedno, dwa takie zwycięstwa i nie byłoby co zbierać - padła dowcipna odpowiedź. Debata toczy się jak na razie głównie w kuluarach. Słychać tam też szemranie. Politycy Suwerennej Polski tradycyjnie obwiniają swego odwiecznego wroga Mateusza Morawieckiego, który miał się kojarzyć z ugodową linią wobec UE. Narzeka także minister aktywów państwowych Jacek Sasin, jego zdaniem Morawieckiego było za dużo w mediach. Z kolei inni politycy PiS samemu Sasinowi zarzucają kiepską kampanię i słaby wynik na Podlasiu. Te wzajemne rozliczenia są jednak przytłumione przez realia kampanii. Sztab wyborczy obejmował reprezentantów wszystkich frakcji w PiS: ludzi premiera i jego rywali, także i koalicjantów z Suwerennej Polski i partii, które powstały po rozłamie w formacji Jarosława Gowina. Na przykład gwiazda Suwerennej Polski Patryk Jaki odpowiadał za kampanię w internecie, do której jest teraz sporo zastrzeżeń. Kaczyńskiemu wyraźnie zależy przede wszystkim na jedności 194-osobowego klubu i sprawnych przygotowaniach do udziału w przyszłorocznych wyborach samorządowych i do europarlamentu. Za to huczy w social mediach. Jedni zwolennicy uznają porażkę (przypomnijmy jednak - z zajęciem pierwszego miejsca) za naturalną konsekwencję stanu oblężenia PiS: przez opozycję, opiniotwórcze środowiska i instytucje unijne. Ale inni, liczniejsi, krytykują kampanię PiS jako zbyt agresywną, "paździerzową". Spośród polityków Zjednoczonej Prawicy powiedział to otwarcie tylko wojewoda dolnośląski i dawny senator Jarosław Obremski. Ale takich głosów jest dużo. Satyryk Marcin Wolski, mocno zaangażowany po stronie prawicy, zdążył zarzucić kontrolowanej przez rząd TVP "propagandę gorszą niż w latach 70.". Szukanie przyczyn porażki Polacy w wielu kwestiach przyznawali PiS-owi rację (imigranci, obrona granic, zablokowanie prywatyzacji, ekonomiczna suwerenność), a jednak zabrakło głosów do większości w Sejmie. Sztabowcy tej formacji objaśniają to bardziej długofalowymi zjawiskami niż sama kampania. - Dobił nas wyrok Trybunału Konstytucyjnego z roku 2020, który zmobilizował młodych wyborców, przede wszystkim kobiety, przeciw nam. Z kolei na wsi zaszkodziła nam wciąż pamiętana "piątka dla zwierząt", stąd mniejsza frekwencja w wiejskich obwodach. No i generalne odwrócenie się młodych Polaków od Kościoła - wylicza jeden z nich. Ludzie ze sztabu PiS zwracają uwagę na jeszcze jeden czynnik. W ostatnich tygodniach kampanii organizacje pozarządowe zalały internet wielką kampanią, formalnie profrekwencyjną, w praktyce propagującą poglądy przeciwne prawicy, na przykład w sprawie aborcji. Była ona kosztowna, pytanie kto za nią zapłacił. Możliwe, że są to pieniądze unijne. Państwowa Komisja Wyborcza uznała, że tych funduszów nie trzeba wliczać do kampanijnych wydatków wyborczych komitetów. Sami organizatorzy tych aktywności mogą się powoływać na to, że PiS korzystał z kolei, zwłaszcza przed formalną kampanią, z pieniędzy z budżetu państwa. Warto jednak mieć świadomość tej dodatkowej siły. Słabo zauważonej, bo była adresowana w internecie do konkretnych osób, na przykład młodych kobiet. Z badań wynikało, że temat sporów obyczajowych i światopoglądowych nie obchodzi specjalnie Polaków. Ale możliwe, że internetowa perswazja zwiększyła zainteresowanie nimi. Pytanie jednak, jaką rolę odegrała z kolei koncepcja negatywnej kampanii wyczytana przez sztab PiS skądinąd ze szczegółowych badań. Tusk okazał się sprawniejszym hejterem, bo opowiadał prostszą historię: o złej władzy, którą trzeba odsunąć. Zarazem agresywne wystąpienia Kaczyńskiego i Morawieckiego (którego nie obsadzono w roli eksperta od gospodarki, choć tak go postrzegali według badań wyborcy, a pierwszego zagończyka) zmobilizowały bardziej wyborców wielkomiejskich, którzy poczuli się dotknięci. Pytanie zresztą, czy ich dominacja nie jest zapowiedzią trwalszych zjawisk cywilizacyjnych. I czy PiS pod wodzą Kaczyńskiego, skądinąd twórcy jego potęgi, autora tematów i celów, jest w stanie im sprostać. Odpowiedzi Marcina Mastalerka Na razie pojawił się jeden kandydat do zakwestionowania twierdzącej odpowiedzi. Marcin Mastalerek, społeczny doradca prezydenta Andrzeja Dudy, a teraz kandydat na szefa prezydenckiego gabinetu, został zaproszony do studia Radia Zet. Bogdan Rymanowski spytał go, czy posłałby Kaczyńskiego na polityczną emeryturę. Mastalerek potwierdził bez wahania. Zgodził się też z poglądem, że "PiS zawalił kampanię". Potem łagodził wrażenia obu odpowiedzi, ale przekaz poszedł w świat - jako hit. W roku 2015 Mastalerek towarzyszył Beacie Szydło w pierwszej prezydenckiej kampanii Andrzeja Dudy. Wygrały wtedy jego pomysły, ale po sukcesie wyborczym Dudy Kaczyński usunął go, posła poprzedniej kadencji, z list w zwycięskich dla PiS wyborach sejmowych. Podobno uraziło go lekceważenie ze strony młodego polityka: nie odbierał w porę telefonu, a nawet miał się wyrażać o prezesie z nienależnym szacunkiem. Mastalerek został wygnany na lata z polityki parlamentarnej. Stał się działaczem sportowym, producentem filmu fabularnego o tematyce futbolowej, w ostatnich latach także dorywczym doradcą głowy państwa. Czy teraz nadszedł dla niego czas spóźnionego odwetu? Ale warto sobie zadać dodatkowe pytanie. Przed wyborami Mastalerek w innym wywiadzie tłumaczył PiS-owi z okazji rocznicy prezydentury Dudy, że to partia powinna być wdzięczna głowie państwa, a nie głowa państwa partii. Pojawiło się pytanie, czy mówił to wtedy z własnej inicjatywy, czy w porozumieniu z bohaterem tych rozważań. Teraz pytanie powraca. Może Mastalerek działa na własną rękę. A może nie. Prezydent sam ma swoje rachunki krzywd z Kaczyńskim. Szczególnie w latach 2017-2018 prezes PiS odpłacał mu za weta w sprawie ustaw sądowniczych zimną pogardą i niechęcią. Zarazem pojawia się podwójna refleksja. Przez najbliższe niemal dwa lata to na prezydencie będzie spoczywać wyzwanie obrony pisowskiego dorobku, choćby przez weta, ale także przez komunikację z Polakami (orędzia). Jego znaczenie w tym obozie, także dla prawicowych wyborców, może wzrosnąć. Pytania o przyszłość prezydenta To będą trudne lata dla prawicy. Donald Tusk będzie ją próbował zmarginalizować na wszelkie sposoby: przejęciem mediów publicznych, jeszcze bardziej zmasowanymi akcjami życzliwych NGOS-ów, strumieniem unijnych pieniędzy przekonującym do mocniejszej integracji z Unią. Prezydent może próbować neutralizować skutki tej aktywności. Zarazem PiS nie ma dla Dudy sensownego następcy. A nowa koalicja będzie przekonywać, że trzeba wybrać na prezydenta jej polityka, bo to zagwarantuje spokój w polityce. Możliwe, że ten czas będzie równocześnie końcem politycznej kariery Kaczyńskiego, przynajmniej jako lidera. Sam zresztą zapowiedział wycofanie się w roku 2025. Nie widać dla niego oczywistego następcy. Kaczyński miał wady, był archaiczny. Ale trzymał te środowiska w jedności, wymyślał cele, definiował spory. Morawiecki chyba straci szansę na następstwo, choćby dlatego, że zaciąży na nim odium przegranej kampanii. Jeśli teraz dostanie misję sformowania rządu, która jest niewykonalna, będzie się kojarzył z porażką jeszcze mocniej. Zarazem i jego ewentualnych konkurentów, formalnego szefa kampanii Joachima Brudzińskiego czy szefa MON Mariusza Błaszczaka, można uznać za współwinnych przegranej. Tego pierwszego jako jej symbolicznego szefa, tego drugiego jako człowieka, który sprowokował konflikt z generałami, co mogło mieć wpływ na wynik wyborów. Tak naprawdę żaden z tych polityków nie dorównuje charyzmą Kaczyńskiemu. Błaszczak, przewidywany teraz na szefa klubu PiS, jest oczywistą pomyłką. Czy Andrzej Duda, który kandydować więcej nie może, ale będzie od roku 2025 bardzo młodym emerytem, nie zechce stanąć do konkurencji o to przywództwo? Oparł się teraz naciskom opozycji, która poprzez amerykańskich dyplomatów proponowała mu karierę międzynarodową za ceną natychmiastowego desygnowania Tuska na premiera. Będzie współdziałał z PiS-em, ale ma własne ambicje. Czy podejmie własną grę? Politycy partyjni uważają, że jest zbyt miękki, nawet naiwny, aby do takiej gry stanąć. Trudno go też uznać za człowieka szczególnie nowoczesnego - w zapatrywaniach i metodach działania. Ale przez lata prezydentury stwardniał i wiele się nauczył. Czy Mastalerek stawia na jego przyszłość na własną rękę, czy współdziałają? Pewnie się tego nie dowiemy. Przynajmniej na razie. Piotr Zaremba