- Ten projekt to kontynuacja pomysłu jeszcze z 2021 roku - mówi o nowej inicjatywie Orbana politolog dr Dominik Hejj. - Kiedy Fidesz opuścił Europejską Partię Ludową (EPL), zanim ta go wyrzuciła, Orban zapowiadał utworzenie nowej frakcji w europarlamencie. Obecnie stracił na znaczeniu w Parlamencie Europejskim, jeśli chodzi o liczbę posłów, ale ambicje wciąż ma mocarstwowe - przypomina autor książki "Węgry na nowo. Jak Viktor Orban zaprogramował narodową tożsamość". - Orban szuka środowiska, w którym będzie ceniony i szanowany - dodaje Wojciech Przybylski, redaktor naczelny "Visegrad Insight" i prezes Fundacji Res Publica. - Uważa, że jako doświadczony szef rządu ma predyspozycje do wpływania na losy całej UE i całej Europy. W myśl tej logiki tworzy grupę, która co prawda nie jest spójna ideologicznie, ale ma stać się mniejszością blokującą w ramach Unii - wyjaśnia rozmówca Interii. Patrioci dla Europy. Cel: Pozycja numer jeden na europejskiej prawicy Powołanie do życia wspomnianej grupy - jej nazwa to Patrioci dla Europy - węgierski polityki ogłosił na konferencji prasowej 30 czerwca. W Wiedniu. Już sam fakt wyboru miejsca został odczytany jako wyraźny ukłon, a nawet ustępstwo, wobec jednego z głównych koalicjantów - Wolnościowej Partii Austrii (FPO) Herberta Kickla. Trzecim z członków-założycieli jest czeska ANO 2011, na czele której stoi były premier naszych południowych sąsiadów Andrej Babis. - To wszystko jest oparte na indywidualnych kalkulacjach, a nie wartościach, a to słaby fundament. Jedyne, co ich łączy, to przekonanie, że liczy się tylko nacjonalizm, który oni dla niepoznaki nazywają patriotyzmem - ocenia nowy sojusz Wojciech Przybylski z "Visegrad Insight". - Orban układa się z równie bezwzględnymi graczami jak on sam, chociaż fakt, że oni wszyscy rozumieją się w tej bezwzględności. To taka polityczna grupa rekonstrukcyjna, którą z racji pochodzenia założycieli nazywam grupą habsburską - dodaje nasz rozmówca. Trudno nie przyznać mu racji przynajmniej w części - trzy wspomniane ugrupowania wywodzą się bowiem z zupełnie innych politycznych rodzin. FPO należała do radykalnie prawicowej Tożsamości i Demokracji, ANO 2011 do liberalnej Odnówmy Europę, z kolei Fidesz w ostatnich latach był niezrzeszony, ale w przeszłości należał do najliczniejszej frakcji w europarlamencie - Europejskiej Partii Ludowej (EPL). - Brutalna prawda dla Orbana jest taka, że nigdzie go nie chcieli, więc musiał stworzyć własną frakcję - stwierdza prezes Fundacji Res Publica. I przypomina: - Z EPL uciekł zanim go wyrzucili, w Europejskich Konserwatystach i Reformatorach nie chciał być na zasadach Prawa i Sprawiedliwości oraz Giorgi Meloni, natomiast współpracę z AfD i Konfederacją uważa za uwłaczającą i marginalizującą, ponieważ postrzega siebie jako kogoś znacznie bardziej konstruktywnego niż te jawnie prorosyjskie formacje. Chociaż na pozór Orbana, Kickla i Babisa łączy niewiele, nie przeszkodziło im to, żeby w Wiedniu na oczach mediów podpisać założycielski manifest Patriotów dla Europy. Jego prezentacja i omówienie kluczowych założeń planowane są na 8 lipca. Wówczas odbędzie się też pierwsze, założycielskie spotkanie nowej rodziny politycznej. - Europejczycy chcą trzech rzeczy: pokoju, porządku i rozwoju. Tymczasem ze strony Brukseli otrzymują dzisiaj wojnę, migrację i stagnację - punktował UE szef węgierskiego rządu. Zgromadzonym w Wiedniu dziennikarzom Orban zapowiedział też, że Patrioci dla Europy "będą największą prawicową grupą w Europie". Podkreślił, że wierzy w realizację tego celu, a jego nowy projekt powinien osiągnąć go w niedługim czasie. Kickl dodał, że nowa rodzina polityczna prace zaczyna natychmiast, a wszyscy chcący do niej dołączyć są mile widziani. - Z tego, co słyszałem w ostatnich dniach, będzie to znacznie więcej partii, niż moglibyście teraz przypuszczać - rzucił enigmatycznie w stronę reporterów. Na razie siły Patriotów dla Europy prezentują się skromnie. Trójka założycieli dysponuje zaledwie 23 mandatami w europarlamencie. Po wyborach z początku czerwca Fidesz ma w nim dziesięć szabel, ANO 2011 siedem, a FPO sześć. Liczbowo to dokładnie tyle, ile wynosi próg założenia nowej frakcji w Parlamencie Europejskim. Rzecz w tym, że trzeba spełnić jeszcze drugi warunek konieczny, czyli zrzeszać przedstawicieli co najmniej siedmiu państw członkowskich. W poszukiwaniu szabel. Polityczne łowy Orbana Orban usilnie pracuje nad jego wypełnieniem, a efekty zakulisowych negocjacji mamy poznać właśnie 8 lipca. Niemal przesądzone jest już, że szeregi Patriotów dla Europy zasili portugalska nacjonalistyczna formacja Chega wraz z jej dwoma europarlamentarzystami. Poważne zainteresowanie dołączeniem do nowej frakcji budowanej przez Orbana potwierdził przewodniczący Chegi Andre Ventura. Bardzo blisko transferu do nowej grupy jest też włoska Liga. Formacja Matteo Salviniego wprowadziła do Parlamentu Europejskiego ośmioro przedstawicieli, a dotychczas zasiadała we frakcji Tożsamość i Demokracja. - Pracujemy nad tym - tymi słowami włoski wicepremier potwierdził krążące po brukselskich korytarzach spekulacje. W superlatywach o projekcie Orbana wypowiada się też... przewodniczący frakcji Tożsamość i Demokracja Marco Zanni. W rozmowie z dziennikiem "Corriere della Sera" nazwał nawet Patriotów dla Europy "najbardziej interesującym alternatywnym projektem dla Europy". Jak mówił 37-letni włoski polityk, "katalizatorem jest niezadowolenie z systemu, który nie działa i się nie zmienia". Zanni podkreślił, że inicjatywa Orbana "jest kontynuacją wszystkiego, za czym w ostatnich latach, a nawet jeszcze wcześniej, opowiadała się Tożsamość i Demokracja". Pochwały ze strony Zanniego potwierdzają jeden ze scenariuszy, o jakich mówi się w Brukseli, a mianowicie, że Patrioci dla Europy mają być nowym otwarciem dla marginalizowanej przez europejski mainstream Tożsamości i Demokracji. - Orban się nie zmienił, wciąż gra na siebie. Nigdy nie zaangażowałby się tak mocno w nowy projekt, gdyby istniało poważne ryzyko, że zakończy się on klęską - nie ma wątpliwości dr Dominik Hejj, autor książki "Węgry na nowo. Jak Viktor Orban zaprogramował narodową tożsamość". Jeśli węgierskiemu politykowi uda się wciągnąć na pokład swojego nowego projektu portugalską Chegę i włoską Ligę, będzie dysponował już 33 mandatami i partiami z pięciu krajów członkowskich. Do wypełnienia europarlamentarnego minimum brakować będzie mu polityków z tylko dwóch unijnych państw. Orban, Kickl i Babis są blisko tego, żeby do Patriotów dla Europy ściągnąć również kierowaną przez Geerta Wildersa holenderską Partię Wolności (sześciu europosłów) oraz belgijski Interes Flamandzki (trzech europosłów). Ku dołączeniu do Patriotów dla Europy skłania się też nowa hiszpańska formacja o sugestywnej nazwie Zabawa Się Skończyła, która ma w PE trzy mandaty. Gdyby rozmowy ze wspomnianymi trzema ugrupowaniami zakończyły się sukcesem, nowa grupa polityczna spełniałaby formalne wymogi rejestracji w Parlamencie Europejskim, a z 45 mandatami wyprzedzała rozparcelowaną Tożsamość i Demokrację, której wówczas zostałoby skromne 31 szabel. Ambicje i plany Orbana sięgają jednak znacznie dalej. Kluczowe dla jego projektu, który ma być przecież największą prawicową siłą w europejskiej polityce, jest namówienie do współpracy Marine Le Pen i jej Zjednoczenia Narodowego. Dlatego swój inauguracyjny zjazd Patrioci dla Europy zaplanowali na 8 lipca, dzień po drugiej turze wyborów parlamentarnych we Francji, w których partia Le Pen ma wielkie szanse na wygraną, a być może również przejęcie władzy w kraju. - Nawet jeśli Orban dopnie swego, to nie on będzie dyktować warunki w nowej frakcji, bo warunki zawsze dyktują najsilniejsi. Tutaj najsilniejsze byłoby Zjednoczenie Narodowe i Marine Le Pen - przestrzega w rozmowie z Interią Wojciech Przybylski, redaktor naczelny "Visegrad Insight". Z 30 eurodeputowanymi Zjednoczenia Narodowego Patrioci dla Europy mieliby już jednak reprezentację na poziomie 75 szabel i byli o krok od przeskoczenia Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), którzy na ten moment dysponują 84 mandatami. Ze źródeł Interii w Parlamencie Europejskim wynika też, że nowa frakcja Orbana prowadzi rozmowy z Konfederacją, która do PE wprowadziła sześcioro parlamentarzystów. Wielkiej miłości między obiema stornami nie ma, ale w myśl politycznego pragmatyzmu szanse na współpracę mają być całkiem spore. Jednym z warunków jest jednak pozostawienie przez konfederatów za drzwiami Grzegorza Brauna. Do ostatnich godzin Orban i spółka będą też zapewne rozważać, czy wziąć na pokład Alternatywę dla Niemiec (15 mandatów), włoski Ruch Pięciu Gwiazd (osiem) i słowacki SMER (trzy). Tu szanse są jednak mniejsze, a akces każdej z trzech wspomnianych formacji rodzi pewne komplikacje - AfD, ze względu na swój skrajnie nacjonalistyczny program, to jedna z najbardziej marginalizowanych partii w Europie, Ruch Pięciu Gwiazd ma zadawnione porachunki z Ligą Matteo Salviniego, więc trudno wyobrazić ich sobie w jednej frakcji w PE, z kolei SMER skłania się do powrotu w szeregi Socjalistów i Demokratów. PiS wystawiło Orbana do wiatru Odpowiedzią na problemy Orbana i jego marzenia o stworzeniu największej prawicowej siły politycznej w Europie mogło być PiS ze swoimi 20 mandatami w PE. Formacja Jarosława Kaczyńskiego była jednym z głównych "celów transferowych" węgierskiego premiera. Kuluarowe spekulacje kilka dni temu dodatkowo podsycił Mateusz Morawiecki, który w wywiadzie dla "Politico" stwierdził, że szanse na opuszczenie przez PiS EKR i dołączenie do Patriotów dla Europy są 50/50. - Jesteśmy kuszeni w obu kierunkach - enigmatycznie skwitował temat były polski premier. Tajemnicą poliszynela było, że PiS nie dogaduje się z włoską premier Giorgią Meloni. Kierowana przez nią formacja, Bracia Włosi, ma 24 eurodeputowanych i jest wiodącą siłą EKR. PiS zarzucało jednak Meloni, że zbytnio zbliżyła się do unijnego mainstreamu (krążące po Brukseli plotki o poparciu Meloni dla kandydatury Ursuli von der Leyen na szefową Komisji Europejskiej) i że do własnych politycznych celów wykorzystuje całą frakcję. - EKR nie może być zakładnikiem realizacji planów premier Meloni i interesów jednego kraju. Przez to stracimy szansę na szerszą współpracę z innymi partiami, które europejski mainstream uważa za zbyt skrajne czy radykalne - oceniał pod koniec czerwca w rozmowie z Kamilą Baranowską prof. Zdzisław Krasnodębski. - Żałuję, że w polskiej delegacji PiS-u tak mało jest osób, które mają doświadczenie i relacje, nawiązywane przez lata spędzone w PE. Moim zdaniem to także ma wpływ na to, że Włochom jest łatwiej dziś stawiać się w roli liderów całej frakcji i umniejszać znaczenie polskiej delegacji - argumentował były europoseł PiS-u. Nieoficjalnie w PiS-ie mówi się o tym, że flirt z nową frakcją Orbana był strategią negocjacyjną, żeby w nowej kadencji PE zapewnić sobie dużo lepsze warunki w ramach EKR niż dotychczas. 3 lipca okazało się, że była to strategia słuszna. Na zjeździe frakcji na Sycylii ustalono, że jednym z jej współprzewodniczących będzie Joachim Brudziński, prawa ręka Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei inny z europosłów PiS-u, Kosma Złotowski, został jednym z dwóch skarbników EKR. - Rozmawialiśmy wewnątrz naszej frakcji i doszliśmy do porozumienia ws. podejmowania decyzji i zakresu udziału PiS-i w kierowaniu frakcją - zdradza Interii kulisy negocjacji jeden z europosłów PiS-u. - Mamy stanowisko współprzewodniczącego, a także doprecyzowaliśmy kwestię procesów decyzyjnych wewnątrz frakcji - chodzi m.in. o kwestię braku dyscypliny klubowej w sprawach, które byłyby dla nas nieakceptowalne - dodaje. Inny z naszych rozmówców z PiS-u podkreśla: - Osiągnęliśmy wszystko, na czym nam zależało. Jesteśmy mniejszą delegacją niż Włosi, a mamy takie samy wpływy we frakcji. Jak stwierdza nasz rozmówca, "oferty Orbana i EKR były podobne, ale EKR zakładaliśmy i tworzyliśmy przez lata". Kluczową kwestią w ramach EKR było dla PiS-u ukrócenie jedynowładztwa Giorgi Meloni. Gdy udało się to osiągnąć, główna motywacja do opuszczenia frakcji zniknęła. Jak mówią nasi rozmówcy z PiS-u, w przypadku współpracy z Orbanem kością niezgody byłaby też polityka Węgier wobec Kremla i wojny w Ukrainie. Ich zdaniem, węgierski premier w tym zakresie realizuje rosyjskie interesy i działa na szkodę UE. Dla PiS-u prokremlowska polityka Orban była kwestią nie do przeskoczenia. Europejska wielka gra Orbana Chociaż w przypadku PiS-u węgierski polityk musiał obejść się smakiem, to nie zamierza się zrażać. Nadal jest blisko swojego celu, czyli stworzenia największej prawicowej frakcji w Parlamencie Europejskim. Stawka w tej grze jest dla Orbana bardzo wysoka. Z kilku powodów. Po pierwsze, wbrew pozorom, dla premiera Węgier wywrócenie do góry nogami europejskiej polityki nie jest celem samym w sobie, a jedynie środkiem do celu. Orban, jak to ma w zwyczaju, po prostu gra na siebie. - Założenie własnej frakcji w PE ma być sposobem na pokonanie totalnej izolacji Węgier w polityce międzynarodowej i wzmocnienie pozycji Fideszu w kraju - tłumaczy dr Dominik Hejj, ekspert od węgierskiej sceny politycznej. Po drugie, węgierski przywódca liczy, że tworząc nową frakcję i uciekając od kordonu sanitarnego wokół radykalnej prawicy, który wciąż obowiązuje w instytucjach unijnych, zyska lepszą pozycję negocjacyjną w rozmowach z nową Komisją Europejską. - Orban chce politycznie handlować z największymi frakcjami i realizować w ten sposób interesy swoje i swojego kraju. A Węgry dramatycznie potrzebują zastrzyku finansowego z UE, odblokowania unijnych funduszy - mówi Interii Wojciech Przybylski, redaktor naczelny "Visegrad Insight". Wreszcie po trzecie, Orban znalazł sposób na skuteczniejszą walkę z Komisją Europejską i unijnym mainstreamem. A przynajmniej tak mu się wydaje. Wie, że w Parlamencie Europejskim, nawet mając trzecią najliczniejszą frakcję, wiele nie wskóra. Dlatego punkt ciężkości zamierza przełożyć na Radę Europejską i unijnych przywódców. To tam chce zgromadzić silną mniejszość blokującą, żeby zyskać kluczowy argument w negocjacjach z KE. - Dlatego zaprosił do swojej inicjatywy przede wszystkim partie, które albo rządzą aktualnie, albo mają bardzo dobre widoki na przejęcie władzy w niedalekiej przyszłości - zauważa dr Hejj. W misternym planie 61-latka z Székesfehérváru są jednak poważne luki. Przede wszystkim, członków nowej koalicji łączy głównie to, że są na kontrze do unijnego mainstreamu, jednak w konkretnych kwestiach często mają odmienne zdania i to z czasem zacznie dawać o sobie znać. Programowej spójności tu bowiem nie ma. Po drugie, żeby osiągnąć założone cele, Orban musi politycznie unicestwić, a przynajmniej zmarginalizować dwie pozostałe prawicowe frakcje - EKR oraz TiD. O ile w przypadku TiD sukces jest na wyciągnięcie ręki, o tyle z EKR ta sztuka już zakończyła się fiaskiem. EKR, jako frakcja dużo bardziej umiarkowana od Patriotów dla Europy, zawsze będzie dla unijnego mainstreamu partnerem pierwszego wyboru na prawicy, jeśli będzie trzeba nawiązać dialog z konserwatystami. Jest też i trzeci powód. Jeden z głównych atutów Patriotów dla Europy jest też jego największą słabością i zagrożeniem dla Orbana. Chodzi o antyunijny, antyestablishmentowy i populistyczny charakter całej nowej frakcji. - Orban największy posłuch miał wówczas, gdy należał do EPL i był politykiem na kontrze. Mógł wtedy przeciągać linę i grać na siebie, dopóki miarka się nie przebrała i nie został usunięty z frakcji. Był wtedy oryginałem, elementem wyróżniającym się, ale ludzie go słuchali i traktowali poważnie - argumentuje Wojciech Przybylski. Na koniec dodaje: - Kiedy jego głos będzie jednym z tuzina identycznych głosów w nowej frakcji, na nikim nie zrobi to wrażenia, Orban się w tym rozmyje.