W burzliwych czasach zupełnie niepostrzeżenie mogą nam przejść koło nosa małe, ale istotne rewolucje. Tak jak ta, która zdarzyła się wczoraj w krakowskiej radzie miejskiej, gdzie Przyjazny Kraków prezydenta Jacka Majchrowskiego dogaduje się z prawicą odrzucając dawnych partnerów z Platformy. Beneficjentem tej sytuacji jest nowy przewodniczący rady Rafał Komarewicz, który z kolei jest związany z Polską 2020 Szymona Hołowni. Ten ostatni, co prawda mówi, że o żadnej koalicji z PiS mowy być nie może. No pewnie, wiadomo, że nobliwy profesor, który był już prezydentem bodajże za czasów Lajkonika i króla Kraka, dogada się z każdym i może sobie pozwolić na wiele. Nieco gorzej jest w przypadku polityka, który jednak otarł się o ogólnopolską naparzankę politycznych nożowników. No bo jakżeby to zniósł elektorat, my wszyscy, ta bezwolna masa podawana nieustannemu programowaniu na wzajemne zabijanie i dehumanizację wroga jak osoby uzależnione od komputerowych strzelanek? Z drugiej strony, PiS nie kryje zadowolenia nową sytuacją, przegrana PO mówi o nowej koalicji, a Donald Tusk, jeśli wierzyć mediom, znowu "się wściekł". Swoją drogą, jeśli to prawda, to chyba o kolejnych atakach wściekłości byłego prezydenta Europy powinny chyba informować alerty RCB wyręczając kolegów dziennikarzy, a zarazem pozwalając najbliższemu otoczeniu pozostawać w bezpiecznej odległości. Wracając jednak do grodu Kraka. Jakby się ta cała afera nie skończyła, dość symptomatyczne jest, że jakoś się ci politycy dogadują, negocjują, różnice między nimi wcale nie są tak kolosalne, jak przedstawiają to w skali ogólnopolskiej medialni "gniazdowi". No i powstaje, jak to się mawia dysonans poznawczy, a dysonans jak wiadomo, wywołuje agresję i frustrację. Bo jakże to - człowiek od Hołowni z PiS-em? Przecież słyszeliśmy, że się nie da. I PiS z tymi ludźmi, z których czas temu jakiś część jeszcze była u Petru? Sami zdrajcy, z jednej i z drugiej. Jak Gowin co przechodzi z tej we w tę, albo radny Kałuża, który w śląskim sejmiku przeszedł na stronę pisowską, przez co go omal nie zaszczuto. Przecież kilku polityków PO omal nie zlinczowano, bo z Michałem Dworczykiem się przywitali na urodzinach dziennikarza Mazurka. Samokrytyki składali. A tu? Jak to zrozumieć, jak sobie dać z tym radę? Mam bardzo prostą receptę, którą polecam wszystkim napaleńcom. Popatrzcie sobie, jak się układały losy waszych ulubieńców i tych, których nie lubicie. Pamiętam, że pod koniec lat 90., jako młody dziennikarz, byłem na demonstracjach w Mińsku - tak, już wtedy je urządzano. Wesprzeć protestujących przyjechało dwóch dawnych kolegów z Niezależnego Stowarzyszenia Studentów, wówczas posłów AWS - Paweł Graś i Mariusz Kamiński. Pewnie obaj niespecjalnie dziś chwaliliby się tą znajomością, nie kryję zresztą, że mam wybitnie krytyczny stosunek do pierwszego z nich, ale warto z pewną refleksją jednak popatrzeć kto z kim się kolegował w przeszłości. W niedawno wydanej autobiografii świętej pamięci Jana Lityńskiego, polityka związanego z obozem dawnej Unii Wolności i środowiskiem Adama Michnika jest opisana jego przyjaźń z Lechem Kaczyńskim trwająca do kwietnia 2010 roku. Warto o tym pamiętać. A także o tym, że być może ci lub inni panowie nagle znowu dogadają się w tej lub innej konstelacji, bo tak im wyjdzie z jedynego możliwego dla nich lub ich partii algorytmu. A wy - napaleńcy - zostaniecie z tą swoją nienawiścią jak Himilsbach z angielskim.