Zdrowie psychiczne, zdrowe żywienie, podstawowa wiedza o seksualności dla dorastających nastolatków - to wszystko zostanie potraktowane jako niepotrzebny dodatek. Dlaczego? Ze względu na protesty religijnych fanatyków z Ordo Iuris. Wystarczyły, żeby najpierw Kosiniak-Kamysz, a za nim Tusk z Trzaskowskim "wrzucili Barbarę Nowacką pod autobus". Ministra edukacji została zmuszona do ogłoszenia rezygnacji z obowiązkowego przedmiotu edukacja zdrowotna. W międzyczasie okazuje się, że lekcje religii będą mogły być organizowane w środku zajęć szkolnych tak, jak przez ostatnich 30 lat. To tylko symbole, ale istotne. I niestety niejedyne. Koalicja 15 października zmobilizowała rekordową liczbę wyborców obietnicą, że będzie inaczej, lepiej, że osiem lat rządów PiS będzie można zostawić nareszcie za sobą. Rządy się zmieniają, ale i tak okazuje się, że decydują interesy katolicko-narodowej mniejszości, nastawionej wrogo do obecnej koalicji, jej wyborców i wszystkiego, co oni sobą reprezentują. Kobiety, młodzi, wszyscy stojący w kolejkach i mobilizujący w social mediach na rzecz frekwencji - mogą się poczuć wystrychnięci na dudków. Wybory prezydenckie. Emocja jest kluczem Liberałowie przegrywają wybory w liberalizującym się społeczeństwie z konserwatystami, bo nie umieją wykorzystywać emocji w polityce. W erze social mediów to podstawa. Jak w erze telewizji prezencja. Założenie, że w spolaryzowanej Polsce istnieją mityczni wyborcy środka, których należy przekonać niewyrazistością, obłością i nijakością, to myślenie rodem sprzed ery social mediów. PiS w latach swoich największych tryumfów, Trump w obu kampaniach, czy nawet przed nim Obama, nie byli nijacy. Wręcz przeciwnie, byli jacyś. Gotowi ponieść koszt ataku przeciwnika za to, kim są i za czym się opowiadają. Ważne było jedno: budzili emocje. To emocje wygrywają, nawet ze zdecydowanymi faworytami sondaży. Im silniejsza emocja tym lepiej - niesie się w social mediach, przebija się też do baniek ludzi na co dzień polityki nie śledzących. Działa jak kula śniegowa. Początkowo poparcie jest niewielkie, z czasem lawina komentarzy i wszechobecność tematu powodują, że powstaje poczucie, że wcześniej pomysł radykalnej mniejszości ma poparcie większościowe. I je faktycznie dostaje - tak działa samospełniająca się przepowiednia dobrze skrojonych emocjonalnych kampanii w social mediach. Wybory prezydenkie to nie ankieta w latarniku Tak czarnoskóry Obama został uznany za sumienie i zbawcę w hołdującej rasistowskim przesądom USA. Tak protekcjonista Trump, wyzywający bohatera wojennego Joe McCaina i napastujący kobiety dostał nominację wolnorynkowych patriotów i obyczajowych konserwatystów z partii republikańskiej. Tak grupa marginalnych, eurosceptycznych frików wygrała referendum nad wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Tak anonimowy Andrzej Duda zniwelował blisko dwukrotną przewagę dobrze ocenianego urzędującego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Próbując pozyskać elektorat przeciwnika traci się siłę wsparcia po swojej stronie. Bardziej świadomi zwolennicy jakoś to sobie racjonalizują: "Tak wygląda polityczna taktyka". Ale już nie walczą, nie zabiegają, głosują, ale się nie cieszą. I nie zarażają swoim entuzjazmem innych. A ci mniej wyrobieni po prostu machną ręką. Elekcja prezydenta, to nie ankieta w latarniku wyborczym. Nie wygrywa ten, który w deklaracjach narazi się najmniejszej liczbie wyborców. Gdyby tak było wówczas prezydentem zostałby Szymon Hołownia - tymczasem w sondażach ma 7 proc. Wygrywa ten, z którym ludzie się zidentyfikują i któremu uwierzą. I uznają za odpowiedź na wyzwania naszych czasów. Potencjalni wyborcy Trzaskowskiego, którzy zagłosowali w 2023 na partie anty-PiSu czy na niego samego w 2020 roku, którzy umiarkowanie interesują się polityką, nie kupią Trzaskowskiego udowadniającego im, że jest Kosiniakiem-Kamyszem. Gdy Trzaskowski krytykuje Unię Europejską albo próbuje upodobnić się do małomiasteczkowego konserwatysty, ewidentnie staje w sprzeczności, ze wszystkim co wcześniej reprezentował. Nie tego od niego oczekują wyborcy. Skoro już PO wystawiła takiego kandydata, to musi na jego miarę skroić też kampanię. Nie wystarczy sprawdzić "czego chce większość Polaków". Liczy się większość, która może poprzeć Trzaskowskiego. Wybory prezydenckie 2025. Ukryta moc Trzaskowskiego Przyjęta strategia wynika, moim zdaniem, z błędnego rozpoznania silnych cech kandydata i ścieżki prowadzącej do zwycięstwa. Donald Tusk zanotował wiele zwrotów ideowych. Na bazie osobistej charyzmy mówił swoim zwolennikom - musimy zrobić to i to, żeby pokonać PiS. Tworzył heroiczną opowieść na przeciwstawianiu się własnej bazie, mediom, ekspertom, żeby pokonać populistów. Ludzie mu wierzyli, bo stały za nim zwycięstwa i osobista siła przekonywania. Tusk odciął się od ideowego bagażu, który mógłby ograniczać jego pole manewru, podobnie jak od partyjnego zaplecza, któremu winien mógłby być lojalność. Osiągnął maksimum manewrowości, potrzebnej do pokonywania PiSu. A ze zwycięstw czerpie swoją legitymizację. Trzaskowski nie jest Tuskiem. Jego polityczna siła nie bierze się ze zdolności osiągania zwycięstwa za wszelką cenę, z jego bezwzględności i siły, ale z tego, że jako polityk i człowiek stał się ikoną politycznej świeżości, innej, mniej napuszonej, uśmiechniętej (bez ironii) polityki. Gdzie nie-polityk, a po prostu normalny sympatyczny facet może zostać prezydentem. Trzaskowski swoją kampanię powinien budować właśnie na tym. Na obietnicy zmiany. Nie tyle politycznej, co pokoleniowej i nastrojowej. Nie grozić PiSem, ale raczej go obśmiewać i pokazywać, że realne problemy leżą gdzie indziej. Jego nie-polityczność, która czyni z niego słabego partyjnego lidera, czyni z niego atrakcyjnego "niezależnego" kandydata na prezydenta. Trzaskowski niczym Obama? "Ma przekraczać bariery" Trzaskowski ma predyspozycje do tego, żeby budować swój wizerunek jak niegdyś bracia John i Robert Kennedy, czy Barack Obama - kandydaci politycznej zmiany, uosobienie społecznej nadziei i zbiorowych aspiracji. Kandydata, który jakby unosi się o stopę nad ziemią. Który jest ikoną - pozornie nieosiągalną, ale jednocześnie uczuciowo bliską. Kandydatem nadzwyczajnym, budzącym emocje - samym sobą, swoją kampanią, tym kim jest, jak mówi, jakie struny porusza. Nie oczekuje się od niego precyzyjnego politycznego programu. On ma przekraczać bariery. Dokonywać aktu politycznej transgresji. Taki kandydat znajduje nowy język do tego, żeby naprawić podzieloną wspólnotę. Nie przez radykalne głoszenie haseł własnych zwolenników ani przez "zdradzanie" ich na rzecz przeciwników, ale znajdując nowe emocjonalne pola, które rezonują w spragnionych zmiany wyborcach. To może być, i zwykle jest, iluzja. Ale wystarczająca do tego, żeby wygrać. I dająca mandat do prowadzenia innej niż standardowa polityki. Leszek Jażdżewski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!