Zmień miejscowość
Popularne miejscowości
- Białystok, Lubelskie
- Bielsko-Biała, Śląskie
- Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
- Gdańsk, Pomorskie
- Gorzów Wlk., Lubuskie
- Katowice, Śląskie
- Kielce, Świętokrzyskie
- Kraków, Małopolskie
- Lublin, Lubelskie
- Łódź, Łódzkie
- Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
- Opole, Opolskie
- Poznań, Wielkopolskie
- Rzeszów, Podkarpackie
- Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
- Toruń, Kujawsko-Pomorskie
- Warszawa, Mazowieckie
- Wrocław, Dolnośląskie
- Zakopane, Małopolskie
- Zielona Góra, Lubuskie
Nasi "demokraci" przekraczają kolejną granicę. Tym razem chcą gasić wolność słowa
Bolesna prawda jest taka, że żyjemy w kraju, gdzie jedna ze stron sporu politycznego wróciła do władzy pod sztandarami obrony "wolnych mediów". Po czym z pełnym przekonaniem i bez najmniejszej żenady rozprawia o konieczności wygaszania wolności słowa dla każdego, kto się z nimi nie zgadza.
Cofnijmy się o kilka lat. Powiedzmy, że mamy rok 2020 albo 2022. I wyobraźmy sobie, że rząd Prawa i Sprawiedliwości zaczyna przebąkiwać coś o konieczności wprowadzenia nowych mechanizmów kontroli internetu, a szczególnie mediów społecznościowych. Mówiąc bardziej konkretnie - powiedzmy, że chce przyznać podległym rządowi instytucjom prawo blokowania treści w trybie administracyjnym. To znaczy bez debaty, bez zgody sądu i bez możliwości odwołania. Mało to było dobrych pretekstów ku temu?
Taka na przykład walka z koronawirusem albo potem faktyczna wojna za naszą wschodnią granicą. Przecież starczyło wtedy ogłosić, że "w obliczu egzystencjalnego zagrożenia musimy lepiej chronić Polki i Polaków przed dezinformacją". I zaorać wolność słowa w Polsce raz na zawsze.
Cenzura ochronna
Tylko, że wiecie co? To się nie wydarzyło. Ten straszny, wredny i oskarżany o ideowe powinowactwo z najgorszymi draniami w historii ludzkości rząd PiS nigdy (podkreślam słowo "nigdy") się do cenzurowania mediów nie posunął.
Owszem, można im zarzucać, że grali ostro, bo uczynili z mediów publicznych swoje narzędzie propagandowe. Choć - bądźmy uczciwi - patrząc na to, co robią z mediami publicznymi ich następcy, ten zarzut nie brzmi już dziś tak przekonująco jak kiedyś. Nigdy jednak - w żadnej zakutej PiS-owskiej łepetynie - nie zaświtała nawet myśl, by dać sobie przyzwolenie na to, co się dzieje dziś. W roku 2025. Po wielkim zwycięstwie "obozu demokratycznego" w walce o Polską "praworządność".
Bo jak nas wita rok 2025? Ano właśnie tak, że Ministerstwo Cyfryzacji - jak podaje "Dziennik Gazeta Prawna" - pracuje nad przepisami, które - ni mniej ni więcej - tylko przyznają podległym rządowi instytucjom prawo blokowania treści w trybie administracyjnym. To znaczy bez żadnej debaty, bez zgody sądu i bez jakiejkolwiek możliwości odwołania. Wicepremier Gawkowski przekonuje nas zaś, że jest to po prostu przejaw zwyczajnej troski o "bezpieczeństwo obywateli w sieci".
Można by sobie kpić, przed czym chce nas bronić polityk Lewicy? I pytać, czy nie chodzi o bronienie nas przed nami samymi. Żeby nam się w głowie nie poprzewracało od takich informacji czy opinii, które - zupełnie przypadkowo oczywiście - psują też humor rządowi? Tylko, że to będzie raczej słabe kpiarstwo, gdyż jest absolutnie oczywistym, że właśnie o to chodzi.
A rząd już nie tylko fantazjuje, ale wręcz szykuje praktyczne narzędzia, by blokować niewygodne dla siebie treści. Czyli - powiedzmy to sobie wprost - tworzy mechanizm zwyczajnie cenzorski. Tak, cenzorski. Kompletnie sprzeczny ze wszystkim, czego uczono nas kochać w demokracji, na której łono - powiadano - szczęśliwie po roku 1989 powróciliśmy.
Na ratunek demokracji
Ale i to nie koniec. Inna minister tego rządu samozwańczych "demokratów" Katarzyna Kotula (co znamienne, też z Lewicy) otwarcie nawołuje do odebrania koncesji największej telewizji informacyjnej w Polsce. Pod jakże wygodnym - bo kompetnie płynnym i niedefiniowalnym - zarzutem "szczucia" i "dezinformacji". Oczywiście zupełnie przypadkowo jest to stacja telewizyjna, która stoi na pozycjach krytycznych wobec rządu, w którym zasiada Kotula.
I oczywiście tylko przez niedopatrzenie pani minister nie krytykuje (gdzieżby tam odbierać koncesje?!) innych stacji telewizyjnych, które zasłużyły się w zwalczaniu jej przeciwników politycznych z PiS-u.
I dlaczego zupełnie nie dziwi mnie, że taka na przykład Madgalena Biejat (kandydatka rządzącej Lewicy na prezydenta - red.) akurat teraz odkrywa zagrożenie dezinformacją, które czai się w czeluściach mediów społecznościowych? Czy mam uwierzyć, że dopiero wczoraj straciła "cyfrową niewinność", gdy wszedłszy na Facebooka, X albo innego TikToka przeżyła poznaczy szok? Wolne żarty.
Wydaje mi się jednak, że kolejność zdarzeń oraz wynikania była zupełnie inna. Zrekonstruuję ją dla Państwa prędko. Oto przedstawiciele liberalnego mainstreamu (do których cytowanych tu przedstawicieli polskiego rządu jak najbardziej można zaliczyć) poczuli, że tracą swoją hegemonię w mediach społecznościowych. Ową hegemonię przez całą poprzednia dekadę zapewniał im (dowiedziony po wielokroć w literaturze) proliberalny przechył portali takich jak Facebook czy Twitter, kontrolujących większość rynku.
Póki więc cięli zasięgi tym, co trzeba (czyli wrogom liberalnego establiszmentu) to było wszystko cacy. Póki blokowali dostęp do konta złemu Trumpowi, nie było nawet mowy, by chronić obywateli przed niebezpieczeństwami "sosziali". I dopiero kilka lat temu, gdy zbuntowany przeciw liberałom przekorny miliarder Elon Musk kupił Twittera i przemianował go na X, to wśród mediów społecznościowych w skali globalnej zaczęła się kształtować - jako taka - pluralistyczna równowaga. Wtedy dopiero - i ani chwili wcześniej - "obrońcy wolności" zabili na alarm. Nagle odkryli, że "hejt" i "dezinformację" trzeba zwalczać. To, co widzimy dziś w Polsce, jest zaś tego procesu odpryskiem.
Ale w naszym - polskim - przykładzie sytuacja jest ohydna jeszcze z jednego powodu. Oto za faktyczne blokowanie wolności słowa i autentyczne niszczenie pluralizmu medialnego wzięli się dokładnie ci sami ludzie i te same środowiska, które niedawno wróciły do władzy pod hasłami "ratowania demokracji". Mamy więc pokaz hipokryzji jak ze strof Kaczmarskiego:
"Prałat karci opojów, sam jeszcze czerwony
Złodziej potrząsa kluczem do skarbca Korony
Kanclerz wspiera sojusze na ościennym żołdzie
A mędrcy przed głupotą łby schylają w hołdzie".
Tylko, że jest gorzej. Dużo gorzej. Tu już dawno nie chodzi o to, by komuś - tysięczny raz - wypomnieć niezgodność postaw faktycznych z wartościami deklarowanymi. Kłopot w tym, że nasi samozwańczy "demokraci" od roku cały czas dają sobie przyzwolenie na kolejne przekraczanie dopuszczalnych granic. Kluczowe pytanie brzmi więc, w którym miejscu się w końcu zatrzymają?
I czy w ogóle się zatrzymają?
Rafał Woś
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje