Kiedy Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński nie próbowali wchodzić w czwartek czy w piątek do gmachu Sejmu, wielu zareagowało rozczarowaniem. W internetowej "Wyborczej" jest ono zabarwione triumfem: jesteśmy silniejsi. Niektóre media, po obu stronach zresztą, łatwo identyfikują się ze "swoimi" politykami. Z kolei niektórzy zwolennicy prawicy spodziewali się, że zapowiedź Kamińskiego: "Panie Tusk, panie Hołownia, spotkamy się niedługo", to obietnica pójścia za ciosem. Nic takiego się nie stało. Dlaczego nie przyszli? Kto obejrzał w przeddzień rozmowę z Kamińskim i Wąsikiem w TV Republika, ten mógł się dowiedzieć, że nie mieli zamiaru demonstrować swojego przekonania, że są posłami, zaraz po tym, jak ich wypuszczono. Choćby z powodu wyczerpania więzieniem. Ja obejrzałem z opóźnieniem, więc początkowo też byłem zdziwiony. Choć po namyśle muszę napisać, że z punktu widzenia dramaturgii jakiś rodzaj spektaklu bohaterowie zdarzeń jednak zapewnili widowni. Całkowita rezygnacja z wizerunku otwartego, uśmiechniętego Sejmu, barierki, mobilizacja nie tylko straży marszałkowskiej, ale i policji, przeszukania bagażników aut podjeżdżających pod parlament i... nic. Ujawniono przy okazji rozmiary strachu marszałka Hołowni, a pewnie i rządu, który przecież administruje policjantami. Strachu cokolwiek absurdalnego, bo przecież nikt nie przypuszczał, że posłowie wybiorą podróż w bagażniku. I obnażono iluzoryczność nowego otwarcia. Kiedy trzeba (pytanie, czy trzeba), ten Sejm znów zmienia się w fortecę. Działa identyczny mechanizm jak za rządów PiS. 11 stycznia, podczas wielkiej pisowskiej manifestacji, też tak było. Zarazem ta zwłoka ujawnia jednak pewien kłopot Kamińskiego i Wąsika. Jest jasne, że jeśli przyjdą do Sejmu, przegrają starcie na przemoc. Państwo zawsze w takich przypadkach wygrywa, a zapędzenie się w szamotaninach zbyt daleko grozi ośmieszeniem lub kompromitacją obu stronom. Co więcej, upływ czasu grozi również przyschnięciem całej historii, pojawią się kolejne tematy i kolejni bohaterowie. Oczywiście Kamiński i Wąsik powrócą - choćby jako świadkowie w komisjach śledczych i być może cele kolejnych prokuratorskich śledztw. Czy zdołają obronić legalność swoich kolejnych decyzji, choćby w kontekście inwigilacji opozycji? Tego nie wiem, służby specjalne wybierały, mam wrażenie, drogi na skróty, ale oczekuję od obecnej koalicji twardych dowodów. Jak na razie jesteśmy częstowali groteskowymi bajkami. Jak ta sławnego niegdyś agenta Tomka o wysyłaniu ważnych funkcjonariuszy CBA do wiedeńskiego burdelu, w czasach kiedy rządzili tam Kamiński i Wąsik. Na co też rzucają się prorządowi dziennikarze, przekonani, że w ten sposób ratują demokrację i przywracają praworządność. Na zdrowie. Czego chce Kaczyński? Jeśli czegoś mi w ten feralny czwartek zabrakło, to czytelniejszego sygnału ze strony całego PiS. Przecież jeśli ten Sejm działa nielegalnie, bo w niepełnym składzie, nie wystarczy na zdrowy rozum ogłosić to z trybuny i to topornym wystąpieniem byłego wiceministra sprawiedliwości Michała Wójcika, a potem pozwolić aby izba procedowała, jakby się nic nie stało. Co to miałby być za sygnał? Nie wiem. Może zbojkotowanie choć jednego posiedzenia przez cały klub? Choć po namyśle przyznam, że i tu są powody, aby opozycja własnej nadmiernej gwałtowności reakcji się obawiała. Donald Tusk mnoży kolejne starcia prawno-polityczne właśnie w nadziei na sprowadzenie opozycji do roli miotających się nieskładnie, ujawniających swoją bezsilność warchołów. Możliwe, że byłaby to realizacja tego scenariusza, źle wróżąca przed podwójnymi wyborami za kilka miesięcy. W efekcie mamy jednak kakofonię. Sam Kaczyński mnoży od paru dni gromkie zapowiedzi szybkich wyborów, żądając jakichś działań (jakich?) od prezydenta Dudy. Jeszcze niedawno mówił, że wcześniejsze wybory nikomu się nie opłacają, a na dokładkę są niemożliwe. I rzeczywiście nawet orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, że budżet został uchwalony nieprawnie, bo mamy niepełny skład Sejmu, kadencji parlamentu nie skraca. Zresztą obecna władza nie uznaje już z założenia orzeczeń TK. A zaraz potem prezes PiS przypomina sobie o kampanii i rusza w wyborczy objazd kraju. Z kolei posłowie PiS dają się strofować marszałkowi Hołowni, godząc się potulnie z rolą opozycji "antypaństwowej" i nic dzięki tej potulności nie osiągając. Zatrzymując się jeszcze przy Kaczyńskim, jest on chóralnie potępiany i wykpiwany za określenie "tortury" opisujące postępowanie w więzieniu wobec Mariusza Kamińskiego. Słuchałem opisu owej, budzącej tak wiele radości u hejterskiej publiki, operacji wsadzania byłemu ministrowi rurki do nosa. Znano inną metodę, dożylną, a na dokładkę tę zastosowano wobec kogoś, o kim wiedziano, że zaraz wyjdzie na wolność. To oczywista szykana. Inną sprawą jest skuteczność takiego języka. Zwolennicy nowej koalicji obwołali obu polityków "przestępcami", a tradycja, zgodnie z którą państwo może zrobić z "przestępcą" wszystko, jest utrwalona i wcale nie dotyczy tylko jednego obozu politycznego. Protesty są więc kwitowane twierdzeniem, że uwięzionym politykom chciano zapewnić jakieś nadzwyczajne traktowanie. To skądinąd ironia losu. Kilka lat temu Adam Bodnar bronił ewidentnego mordercy, bo policja wywlekała go z mieszkania w bieliźnie, co miało go odzierać z godności. Dziś patronuje odzieraniu z godności politycznych przeciwników. Nie budzi to żadnej refleksji. Trzeba by odczarować samo pojęcie "przestępcy", ale nie da się. Nikt przecież nie wczyta się w akta ich procesu. Marszałek Hołownia oskarżył ich o "wykreowanie afery", której nie było. Tymczasem tak zwana prowokacja policyjna jest wpisana w polskie procedury karne, a niektórzy z bohaterów "afery gruntowej" zostali potem skazani za realne przestępstwa. Przedmiotem dwóch kolejnych wyroków skazujących Kamińskiego i Wąsika były domniemane uchybienia urzędnicze, na przykład fakt, że fałszowano dokumenty (co w prowokacji policyjnej się stosuje) bez odpowiedniego ministerialnego zarządzenia. Ci sami ludzie siadają do oglądania kryminałów i zżymają się na kolejne obrazy wiązania rąk policji proceduralnymi kruczkami. Kiedy jednak stykają się z taką historią, krzyczą gromko: "skazać!". Bo to dotyczy przeciwników politycznych. Prawny tor przeszkód Ale przyjmijmy nawet, że sądowe wyroki są święte i kto został skazany, na pewno jest "przestępcą". Mamy jednak zlekceważenie prezydenckiego ułaskawienia. Do roku 2015 każdy podręcznik prawa dopuszczał dokonanie tego przez głowę państwa na każdym etapie postępowania. Dopiero kiedy Sąd Najwyższy stworzył odmienną "doktrynę" na użytek tej jednej historii, zaczęto zmieniać podręczniki i wykłady. Co skądinąd jest przyczynkiem do kompromitacji większości prawniczego światka. Mamy też zlekceważenie decyzji Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Marszałek Hołownia wybrał sobie inną izbę, a o tej mówi nam się, że "nie jest sądem", bo to wynika z wyroków TSUE. Dopiero co jednak, kiedy Izba Kontroli Nadzwyczajnej uznawała legalność wyboru obecnego parlamentu, przedstawiciel ministra Bodnara zwracał się do tego zespołu ludzi "wysoki sądzie". Donald Tusk ogłasza, że walczy z ludźmi, którzy w obecnym wymiarze sprawiedliwości mają realizować wolę poprzedniej władzy i Jarosława Kaczyńskiego. Wzorcem, celem, mają być odpolitycznione sądy i prokuratura. I, jak rozumiem, odpolityczniać je będą - taki zabawny paradoks - politycy. Uderzająca jest obecność na każdym etapie postępowania wobec Kamińskiego i Wąsika sędziów z bardzo upolitycznionej Iustitii. Nawet rurkę do nosa kazał wpychać Kamińskiemu człowiek "od nich". Mamy więc do czynienia ze starciem dwóch plemion, z których każde ma swoich sędziów i prokuratorów. W imię pozbycia się "nie swoich" to Tusk z Hołownią wybierają sobie składy orzekające i wyroki. Na koniec zagadka. Nawet z wypowiedzi marszałka Sejmu wynikało, że Izba Pracy i Ubezpieczeń Sądu Najwyższego na skutek proceduralnego zawirowania uznała wygaśnięcie mandatu Kamińskiego, ale jednak nie Wąsika. Dlaczego więc obu traktuje się jednakowo? Dlatego, że wszelkie prawne i proceduralne poprawności tracą w tym państwie wszelkie znaczenie. Jan Rokita pisze o "ograniczonym stanie wyjątkowym". Trudno się z nim nie zgodzić... Piotr Zaremba