Komisja badająca inwigilację ludzi opozycji przy pomocy urządzenia zwanego Pegasus będzie pracowała bez udziału posłów PiS. Prezydium Sejmu odrzuciło całą czwórkę ich kandydatów, klub nie zamierza zgłaszać nowych. Kto tu ma rację? Ale też jakie będą tego konsekwencje? Po co opozycja w komisji? Dopiero co pisałem tekst o komisjach śledczych, oparty bardziej na doświadczeniach pierwszej powołanej w tej kadencji, która zaczęła już działać - badającej tak zwane wybory kopertowe. Zwróciłem uwagę na to, że inaczej niż w przypadku amerykańskich komisji Kongresu, które mają uprawnienia śledcze (a mają je wszystkie), w polskich komisjach opozycja, mniejszość, pozbawiona jest istotnych uprawnień. Tam każdy członek ma prawo wskazać świadka czy przedstawić dowód. W Polsce wymaga to zgody większości komisji, co czyni te dochodzenia politycznym narzędziem w rękach rządzących. Tylko w nielicznych przypadkach, w razie faktycznej dezintegracji politycznej większości, te procedury są bardziej swobodne. Tak było choćby w przypadku komisji zajmującej się korupcyjną aferą Rywina. Ja to napisałem, a tu zapukała jeszcze bardziej brutalna rzeczywistość. Trzecia z kolei komisja śledcza będzie działać bez udziału opozycji. Naturalnie to nie jest proces sądowy. Niemniej możliwość przedstawiana wersji alternatywnej wobec tej, którą zapisano we wniosku o powołanie komisji, kojarzy mi się z procesem, do którego nie dopuszczono obrońcy. Wszystko będzie tu jednostronne, ustalane pod wstępną tezę. Nie odnoszę wrażenia, żeby partie koalicyjne, owładnięte świętym zapałem tropienia i rozliczania zbrodni PiS (zespół Romana Giertycha) były tym choć odrobinę zakłopotane. Przypomnę skądinąd, że od samego początku tej kadencji nowa sejmowa większość kwestionuje prawo opozycji do wybierania sobie reprezentantów choćby do prezydium Sejmu, zgodnie ze swoją wolą. Formalnie wybiera większość, ale parytety są po to, aby każdy klub mógł wskazać, kogo zechce. Naruszono tę zasadę, więc decyzja prezydium Sejmu o odrzuceniu pisowskich członków wygląda na dalszy ciąg twardego kursu. Koalicja nadgorliwa Chociaż akurat w tym przypadku jakieś racje za odrzuceniem Michała Wójcika, Sebastiana Kalety i Jana Kanthaka są. Byłaby absurdalną sytuacja, w której członek komisji musi się zmienić w świadka. Wszyscy trzej panowie byli wiceministrami sprawiedliwości, a to ten resort będzie w pierwszym rzędzie przedmiotem badań. Niestety nową koalicję gubi nadgorliwość. No bo z jakiej racji odrzucono także czwartego kandydata Janusza Cieszyńskiego? Był wiceministrem, potem ministrem, ale zdaje się, że nie zajmującym się, choćby pośrednio, inwigilowaniem kogokolwiek. Marszałek Hołownia stwierdził, że on był za jego dopuszczeniem, ale został w prezydium Sejmu przegłosowany. Politycy partii koalicyjnych wyraźnie nie chcą borykać się z posłami opozycji i ich alternatywną wykładnią zdarzeń. Odbierze to widowisku sporo walorów, ale nie oszukujmy się: wobec dramatyzmu dzisiejszych starć o rozumienie i obchodzenie prawa, te komisje nie mają szansy stać się ciekawym spektaklem śledzonym przez publiczność. Zeznania Jarosława Gowina przed komisją do spraw kopertowych wyborów zapowiadały się sensacyjnie. A zostały ledwie zauważone, wobec dramatyzmu sporu o wygaszenie mandatów i uwięzienie posłów Kamińskiego i Wąsika. Chodzi nie o dramatyzm widowiska, a o końcowe wnioski. Te zaś można napisać nawet łatwiej pod nieobecność opozycji i bez większej uwagi widowni. PiS też zadowolony? Ale też odnoszę wrażenie, że sam PiS pogodził się ze swą nieobecnością w tej komisji łatwiej niż z innymi ciosami, jakich obecna większość mu nie szczędzi. Możliwe, że zdecydowała to krótkość ławki: ma ponad 190 posłów, ale niewielu takich, którzy byliby w stanie ogarnąć tę tematykę. Możliwe też, że prawica przyzwyczaja się do swojego statusu: posłów drugiej kategorii. Ale dopuszczam jeszcze jedną hipotezę. Mam wrażenie, że ani temat wyborów kopertowych, ani tak zwanej afery wizowej nie jest dla całego obozu szczególnie groźny. W tym pierwszym przypadku zarzuca się przykładowo rządowi Morawieckiego narażanie potencjalnych wyborców na niebezpieczeństwo zarażenia się covidem. Tyle że wybory przeniesiono w roku 2020 z maja na lipiec, za zgodą wszystkich z Platformą Obywatelską na czele. A w lipcu zaproszono Polaków do normalnego głosowania przy urnach w sytuacji, gdy zachorowań było więcej niż wiosną. Także "afera wizowa" może się okazać zbiorem niewielu przypadków obciążających poszczególnych urzędników. Historię inwigilacji Pegasusem "Gazeta Wyborcza" obwołała polską aferą Watergate. Nie do końca prawdziwie: Richard Nixon kazał zakładać podsłuchy w biurze Partii Demokratycznej. Tu chodzi o podsłuchiwanie poszczególnych ludzi. Na zdrowy rozum, jeśli politycy mogą pójść do więzienia (czemu obecna koalicja ochoczo przyklaskuje), mogą też być przedmiotem śledztw. Ale możliwe, że podstawy do tego były wątłe i naprawdę wybierano "ofiary" pod kątem bieżącej polityki. Jak w przypadku posła Brejzy inwigilowanego w czasie, kiedy kierował sztabem wyborczym swojej partii. Jeżeli tak, ustalenia tej komisji mogą okazać się mocne. W takim przypadku lepiej deprecjonować to ciało jako niereprezentatywne i działające pod jedną tezę. Jeśli tak się jednak stanie, obecna sejmowa większość swoją gorliwością w eliminowaniu nielubianych polityków pomoże PiS-owi w tworzeniu tej narracji. Nie widać w każdym razie żadnych prób negocjacji koalicji z opozycją. W dzisiejszej atmosferze zimnej wojny domowej graniczyłoby to skądinąd z cudem. Byłem podobno podsłuchiwany Na koniec jedna uwaga. Jeśli służby specjalne z czasów PiS nadużywały swojej władzy, należy im się kara. Jednak ja czuję się szczególnie dotknięty odrzuceniem wniosku opozycji, aby zbadać także czasy przed rokiem 2015. Tak się składa, że znalazłem się na liście dziennikarzy inwigilowanych w czasach rządów koalicji PO-PSL. Listę ujawniła nowa władza. Byłem nawet w tej sprawie przesłuchiwany w prokuraturze za rządów PiS. Ale nie dowiedziałem się niczego. Miła pani prokurator mnie kazała zgadywać, kiedy mnie podsłuchiwano i w związku z czym. A chciałbym wiedzieć. No ale obowiązuje teza, że czas rządów prawicy to wielka apokalipsa, za to wcześniej działo się dobrze, a w każdym razie normalnie,. Nikt nikogo nie podsłuchiwał, nie nadużywał prawa, wszyscy się kochali. To bajka, ale też część oficjalnej propagandy nowej władzy. Piotr Zaremba