W sumie obecny zamęt w naszej polityce jest zrozumiały. Po 1989 roku rozpleniły się partie polityczne. W pewnym momencie były ich nie dziesiątki, lecz setki. Nic dziwnego, że okazały się bytami kruchymi. Co ambitniejsi partyjni liderzy poszukiwali sposobu, aby w postkomunistycznym otoczeniu jakoś przetrwać. Jak się okazało, z czasem wymyślono dwa sposoby. Pierwszy to cykliczne pobieranie gigantycznych pieniędzy z budżetu państwa. Subwencjonowanie dużych podmiotów w teorii miało pomóc w utrwaleniu demokracji w Polsce. W praktyce przyczyniło się do wypracowania drugiego sposobu przetrwania partii politycznych nad Wisłą, tj. polaryzacji politycznej. Nie jest tak, że owej polaryzacji wcześniej nie było. Przeciwnie, jak kiedyś wykazywał historyk Tadeusz Łepkowski, binarny podział politycznej sceny jest trwałym jej elementem. Biali kontra czerwoni w dobie powstania styczniowego, solidarność kontra komuna w latach 80., przykłady można mnożyć. Jednak po 1989 roku pośpieszne budowanie partii politycznych w niepodległym państwie było tyleż skażone powierzchownym entuzjazmem, ile w ogóle niezakorzenione w tradycji. Krótko mówiąc, obywatele odbierali owe organizacje jako twory sztuczne. Politycy zmieniali ich szyldy częściej od rękawiczek. Ostatecznie nawet partia postkomunistyczna, przez dłuższy czas postrzegana jako najbardziej profesjonalna, okazała się tworem tak efemerycznym, jak wszystkie inne. Sprzedawała kolejne "dobra rodowe", zmieniała liderów na coraz mniej charyzmatycznych itd. Aż 2015 roku nie weszła do parlamentu. Do dziś jest bytem drugoplanowym. Drugim sposobem na przetrwanie partii politycznych okazała się polaryzacja. Warto obejrzeć ją na chłodno, pomijając na moment realne różnice programowe. Oto polaryzacja aktualna, postsolidarnościowa nie znika i raczej nie zniknie, albowiem, poza wszystkim innym, to się nie materialnie opłaca. Najbardziej szczodre jest przecież finansowanie większych, a nie mniejszych, partii politycznych. Polaryzacja tnie scenę partyjną po brzegach. Jakaś szczególna stałość poglądów nie jest wymagana. Przeciwnie. Aby przetrwać, trzeba tylko wsłuchiwać się w zmieniające się oczekiwania suwerena. I tak większość klasy politycznej - z PiS włącznie (wcześniej Porozumienie Centrum itp.) - odbyła np.: drogę od pochwały liberalizmu ekonomicznego do apologii obecnej polityki socjalnej. Jak każda moda, i ta przeminie. Co więcej, ostatnio ujawnione bajońskie zarobki w TVP czy Polskim Radio również dają do myślenia. Łupienie instytucji państwowych odbywało się w takiej skali, jakby nie było jutra, jakby instytucjonalna przyszłość partii politycznych była niepewna. Wtedy wchodzi interes prywatny. Owszem, opowiadano różne rzeczy o Ojczyźnie, po cichu jednak wierzono wyłącznie w zapełnianie kieszeni, i to pośpiesznie, "tu i teraz". Polaryzacja w wersji premium? Obecnym zwrotem akcji w tym tasiemcowym serialu ma być wmówienie obywatelom, że nad Wisłą istnieją dwa porządki prawne. Tym samym nasza polaryzacja osiągnąć ma poziom premium. Oto obywatele mają już do wyboru nie tylko dwa obozy polityczne. Teraz dodatkowo mieliby otrzymać dwa porządki prawne. Docelowo zatem politycy usiłują nas przekonać lub choćby zasugerować, że wymiar sprawiedliwości to tylko przypis do filmu fabularnego "Sami swoi". Orzeczenia sądów, w takiej rzeczywistości, naprawdę miałyby zależeć tylko od ich woli. W domyśle zatem wysyła się sygnał następujący: lepiej niech obywatele opowiedzą się po jednej ze stron sporu politycznego. W tym otoczeniu jakiekolwiek nawoływania o opamiętanie w imię Rzeczypospolitej czy praworządność brzmią jak lamenty osób naiwnych czy oderwanych od rzeczywistości. Błąd na błędzie Tymczasem nie ma żadnych dwóch porządków prawnych. Z ewidentnego łamania przepisów obowiązującego prawa w ostatnich latach usiłuje się ostatnio wyprowadzić "nowy początek". Udawać, że połamane instytucje nie zostały połamane. To po prostu celowe wprowadzanie w błąd. Z tego, że ktoś przeszedł na czerwonym świetle nie powstaje alternatywny porządek prawny. Łamanie prawa przez polityków to zjawisko stare jak świat. Stajnia Augiasza to nie jest ład. Pobojowisko prawne jest tym, czym jest: pobojowiskiem po wielokrotnym złamaniu prawa. Jeśli to zjawisko przybiera większą skalę, może stać się faktycznym fenomenem, rodzajem alternatywnego porządku normatywnego, ale nie prawnego (jak choćby funkcjonowanie mafii). Nadal jednak nie ma mowy o żadnym "drugim porządku prawnym". Owszem, część klasy politycznej chce, abyśmy uwierzyli w istnienie tego hybrydowego potwora. Czynią to jednak w swoim interesie. Podobnie jak w swoim interesie występują obecnie panowie Kamiński i Wąsik. Po pierwsze, wypowiadają się zupełnie tak, jak gdyby ich obecna sytuacja była konsekwencją ich wcześniejszych, wedle orzeczenia sądu, karygodnych czynów. Po drugie, z wypowiedzi można wywnioskować, że z jakichś tajemniczych powodów im w Polsce więcej wolno niż nam, zwykłym obywatelom. Jeden z nich opowiada, że tylko przemoc fizyczna może go zatrzymać. Tymczasem, zgodnie z obowiązującym polskim prawem, obaj dżentelmeni przestali być posłami. Ich mandaty wygasły. Kropka. Sprawa panów Kamińskiego i Wąsika jest jednak symptomatyczna. Nie bez zasadniczego powodu. W ostatnich latach popełniono tyle naruszeń praworządności, że pojawiła się pokusa ich "przyklepania". Argumenty? Bo "życie toczy się dalej", bo "już nie wiadomo, o co chodzi", bo "wszyscy są umoczeni". Właśnie z zamętu chcą niektórzy politycy skorzystać. Czy im się uda? Tego nie wiemy. Nie takie rzeczy w Polsce uchodziły płazem. Tym bardziej warto pamiętać, że bałagan prawny to bałagan. Porządek prawny to porządek. Warto to rozumieć. Nie warto tolerować. Jarosław Kuisz