Przez osiem minionych lat nie raz i nie dwa razy czytałem i słyszałem o grożącej nam tragedii pełzającego autorytaryzmu. Autorytaryzm ów miał się przejawiać tym, że oto krok po kroku z naszego systemu budowanych latami reguł i konwenansów wymontowane zostają wszelkie hamulce. I na koniec na placu boju będzie już tylko siła. Tępa, prymitywna siła. I to ona zwycięży. A wolność i demokracja zdechną zapomniane. Sedno nowego pomysłu na rządzenie Polską Kolejne dni przynoszą zdarzenia jeszcze miesiąc lub dwa temu niewyobrażalne. Oto policja aresztuje dwóch bardzo wpływowych polityków opozycji pod dość mętnymi zarzutami i w wyniku batalii prawnej, której przebieg oraz wynik stoją na bardzo chybotliwych podstawach. Nowa władza zachowuje się przy tym z pewnością wręcz niewzruszoną. Można nawet odnieść wrażenie, że ona się przebiegiem wydarzeń upaja. Że traktuje to nie jak drogę. Lecz raczej jako cel - sedno nowego pomysłu na rządzenie Polską. Dzieje się to pomimo faktu, że otwarcie po stronie aresztowanych stoi Prezydent RP. Głowa polskiego państwa wybrana w demokratycznych wyborach z supersilnym mandatem społecznym, o jakim którekolwiek z ugrupowań tworzących nową władzę może tylko pomarzyć. Nową władzę ten opór prezydenta - zgodnie z konstytucją czuwającego nad "przestrzeganiem Konstytucji" - jakby jeszcze dodatkowo nakręca do działania. Jak gdyby celem było tu właśnie złamanie jego oporu. Pokazanie, że jest nikim i żeby sobie nie myślał. Jeszcze wcześniej mieliśmy otwarte ominięcie groźby prezydenckiego weta z udziałem tricku "na kodeks spółek". Co otworzyło drogę do wymuszonego siłą przejęcia mediów publicznych. O pomniejszych i wcześniejszych wyczynach nowej "demokratycznej" koalicji już nawet nie warto mówić, bo brzmią w tej chwili jak dziecinada. Choć jeszcze tydzień czy dwa temu i one szokowały. Zwykli kryminaliści? Serio? Dodajmy, że odbywa się to wszystko w warunkach dość osobliwego spektaklu odwróconych ról. Ci sami ludzie (politycy, publicyści, eksperci), którzy jeszcze wczoraj średnio cztery razy dziennie powoływali się na konstytucję, teraz widzą w niej "pułapkę na demokratów". A "wolne media", tak w czasach PiS czujne w wychwytywaniu choćby najdrobniejszych naruszeń praw mniejszości, teraz zachowują się, jakby posiadanie w parlamencie ledwie kilkunastoosobowej większości pozwalało zwycięzcom na absolutnie wszystko. Możemy oczywiście bawić się w sofistykę. Zastanawiać się, kto zaczął. Albo stroić w szaty Katona, twierdząc, że Kamiński i Wąsik to "zwykli kryminaliści". A prawo to prawo. Serio? Czy ktokolwiek - poza najtwardszym partyjnym betonem - wierzy, że akurat Mariusz Kamiński powinien być pierwszym politykiem w historii III RP, który zgnije w pudle? Zaś jego "zbrodnia" polegająca na rzekomym podsłuchiwaniu godzi w elementarne poczucie sprawiedliwości bardziej niż - powiedzmy - strzelanie do robotników w kopalni "Wujek" czy też przyzwolenie na ordynarne wałki prywatyzacyjne. Bo trzeba tu - zwłaszcza młodszym czytelnikom - przypomnieć, że za te ostatnie sprawy za kraty nie trafił w III RP żaden polityk. A Kamiński i Wąsik owszem, tak. Rozmawiajmy poważnie. Każdy przedstawiciel klasy politycznej, która firmuje dziś to, co się dzieje, musi pamiętać, że te rzeczy nie dzieją się w próżni. I nie ma co udawać, że nie będzie konsekwencji. Albo że wyjdziemy z tego wszyscy z uśmiechem i bez skaz na ciele i umyśle. Najważniejszym z efektów tego, co się dzieje będzie właśnie triumf siły. Czyli dokładna odwrotność tego, co przyświeca - przynajmniej oficjalnie - nowej koalicji. W tym sensie tracimy coś bardzo ważnego. Oto na naszych oczach oddaje ducha przekonanie, że polityka (przy wszystkich swoich oczywistych utytłaniach) jest jednak rodzajem gry, w której chodzi o coś wyższego. Poczynania nowej władzy skutecznie nas z tego przekonania odarły. Co nam zostaje? To co zwykle. Właśnie siła i przemoc. Sytuacja, w której zwycięża ten, kto może tę siłę najsprawniej wyegzekwować. Bo siła wygra zawsze i w każdej sytuacji. To jest przekleństwo natury. Człowiek od tysięcy lat chroni się przed nią na różne sposoby. Tworząc prawo, państwa i konwenanse. Czy szerzej: po prostu cywilizację. Siła jednak zawsze z nami jest. I gdy pozwalamy jej działać, to ona szybko przejmuje kontrolę. Czy siła przynosi trwały sukces? Chcemy wierzyć, że nie. W pamięci przechowujemy przykłady, gdy było inaczej. Kiedy ci, co uderzali słabszego, sami w końcu upadali. A ci, co zbierali ciosy, prostowali karki. Ale wiemy przecież bardzo dobrze, że w prawdziwym życiu to tak nie działa. Bo bywa różnie. Gdy niewyobrażalne staje się wyobrażalne Nikt nie wie, jak zakończy się trwający obecnie kryzys ustrojowy w Polsce. Może wszystko się ułoży. Emocje opadną, a Polacy nie dadzą się nikomu wepchnąć w spiralę wzajemnej nienawiści. Przejdziemy przez to, bo jednak jesteśmy jednym narodem. Ale tak być przecież wcale nie musi. Możemy równie dobrze obudzić się w sytuacji, gdy frazy o "dwóch plemionach" albo o "Tutsi i Hutu" przestaną być publicystyką. A staną się realnym scenariuszem. Przed wybuchem wojny domowej w Stanach Zjednoczonych, w Rwandzie czy zanim zapłonęły trwające aż do niedawna zamieszki w Irlandii Północnej też były fazy spokoju. Czasem dość długie. Wtedy też pewne rzeczy zdawały się niewyobrażalne. Aż do czasu, gdy stawały się wyobrażalne. A może będzie jeszcze inaczej. Może to wszystko okaże się nieważne. I nadejdzie jakiś potop, który potopi i jednych i drugich. Ktoś z zewnątrz zamiesza w tym garze, widząc nasze ewidentne nieprzygotowanie. Powtarzam: oby nie. Musimy jednak pamiętać, że nawet w najlepszym ze scenariuszy tworzone dziś precedensy zostaną z nami na zawsze. Do grudnia można było spokojnie argumentować, że PiS... Ale dziś już nie za bardzo. Bo rząd Tuska - pod wieloma względami poszedł dalej. I to oni są dziś odpowiedzialni. Trudno tu nawet jednak o dobre podsumowanie. Bo nowa władza - jak to często z władzą bywa - nie widzi powodu, by przestać albo zmienić swój sposób działania. Rafał Woś