Łukasz Szpyrka, Interia: Decyzje, które zapadły na szczycie, są zbieżne z tym, czego oczekiwał wicepremier Jarosław Gowin, który kilkanaście dni temu był w Brukseli? Marcin Ociepa: - Jarosław Gowin od początku wspierał działania premiera, bo taki jest obowiązek każdego polskiego polityka, kiedy premier jego państwa negocjuje coś za granicą. Gowin zdecydował się na fenomenalny ruch, bo w Brukseli spotkał się z najważniejszymi komisarzami i pokazał, że wbrew temu, co mówi opozycja, Polska jest gotowa do dialogu i porozumienia. Dlaczego to było ważne? W Brukseli pojawiło się podejrzenie, że Polska już zaplanowała zerwanie negocjacji i nie ma pola do manewru, a więc trzeba się szykować na fundusz odbudowy bez Polski i Węgier. Ten głos wzmacniali politycy opozycji i ci z Konfederacji, którzy krzyczeli "weto". Premier Gowin jako minister rozwoju rozmawiał o kwestiach gospodarczych, ale pytany o budżet sygnalizował, że wolą Polski jest porozumienie pod warunkiem, że nasze obawy zostaną zrozumiane i uwzględnione. Krótko mówiąc - tłumaczył swoim komisyjnym odpowiednikom, że Polska jest otwarta na dialog. Obok Mateusza Morawieckiego odegrał bardzo ważną rolę i tak powinni działać politycy obozu rządzącego. A jaką rolę, obok Morawieckiego i Gowina, odegrał Zbigniew Ziobro? - To jest pytanie do Zbigniewa Ziobro. Jeśli chciał wzmocnić pozycję polskiego premiera pokazując, że jest w rządzie "zły policjant", który mobilizuje do sprzeciwu i urealnia groźbę weta, to mu się to udało. Wierzę, że premier Morawiecki jako zręczny negocjator wykorzystał postawy obydwu koalicjantów do wynegocjowania dobrego rozwiązania dla Polski. "To podwójne zwycięstwo" - mówi Mateusz Morawiecki. Sęk w tym, że tak samo uważa np. Cezary Tomczyk, który dodaje "w treści rozporządzenia nie zmieniono nawet przecinka, a konkluzje nie są prawem". - To podwójne zwycięstwo, bo mamy środki europejskie, a z drugiej strony udało nam się uchronić zależność wypłaty tych środków od kwestii ideologicznych. W gruncie rzeczy spór nie dotyczył już tego, jaką kwotę Polska otrzyma, ale czy wynegocjowane pieniądze będą nam mogły być odbierane. Stronnictwo białej flagi, czyli polska opozycja, w ogóle nie zdawało sobie sprawy z tego zagrożenia. Jeśli opozycja też jest zadowolona z wyników tego szczytu i dalej błogo porusza się w swojej nieświadomości, to wspaniale. Ostatnie tygodnie pokazały jak na dłoni, że mamy opozycję, czyli partie białej flagi, które brałyby wszystko, co jest ustalone przez inne stolice, a z drugiej strony stronnictwo flagi czerwonej Polexitu, a gdzieś w środku tego wszystkiego jest biało-czerwona drużyna Zjednoczonej Prawicy, w tym proeuropejskie, prosamorządowe i progospodarcze Porozumienie Jarosława Gowina, które potrafi walczyć o jedno i drugie - środki europejskie i polską suwerenność. Powinien pan wyróżnić jeszcze jedną grupę, która krzyczy "weto albo śmierć". - Jeśli ma pan na myśli Solidarną Polskę, to jesteśmy częścią Zjednoczonej Prawicy, która składa się z trzech partii. Może być różnica zdań między nami, a na pewno akcentów, które kładziemy. Rozumiem, że Solidarna Polska chciała w ten sposób wysłać zupełnie prawidłowe sygnały do innych stolic europejskich - że rozporządzenia w "nieobudowanej" wersji nie zaakceptujemy. A weto, o którym mówił też premier Morawiecki, było absolutnie realne. Udało się wypracować konkluzje, które doprecyzowują, o co w tym porozumieniu chodzi. Skąd tak odległe stanowiska między koalicjantami? - Jestem przedstawicielem Porozumienia i mamy podejście eurorealistyczne. Unia jest dla nas bardzo ważna. Wierzymy jednak, że proeuropejskość nie wyklucza twardych negocjacji. Solidarna Polska, jak rozumiem, próbuje zagospodarować inny elektorat, ale to bardziej pytanie do nich. Zbigniew Ziobro wydał oświadczenie, w którym przekonuje, że ta decyzja jest błędem. Zbierze się zarząd partii, żeby omówić skutki tej decyzji. Czego spodziewacie się po tym posiedzeniu? - Nie jestem entuzjastą nieustannej rozmowy o Solidarnej Polsce tylko dlatego, że stawia ona najostrzejsze sądy i robi to w sposób najgłośniejszy ze wszystkich członków Zjednoczonej Prawicy. Nie wiem, co zrobi Solidarna Polska. Niech sama zastanowi się, jakie jest jej miejsce w obozie. Czy ta różnica w niuansach jest na tyle ważna, żeby ciągle bujać łódką pod szyldem Zjednoczonej Prawicy. Będą to już oceniać ich wyborcy. Mateusz Morawiecki po powrocie do Warszawy wciąż będzie miał stabilny rząd? - Powinien mieć. Mamy sukces, który jest chyba jednak ciągle niedoceniany. Skala środków europejskich, które trafią do Polski, znacząco odmieni naszą gospodarkę. To polska racja stanu. Co więcej, jak słusznie podkreślał Jarosław Gowin, suwerenność to także własność. Silna gospodarka czyni nas bardziej zdolnymi do samodzielnej polityki zagranicznej i bardziej odpornymi przed naciskami z zewnątrz. Europoseł PiS Witold Waszczykowski napisał w odniesieniu do doniesień o możliwym kompromisie: "Jeśli to prawda, to przegraliśmy naszą suwerenność". Doniesienia się potwierdziły. - To rozporządzenie nie zabiera nam suwerenności, bo najważniejszy jest traktat europejski, a on nie przewiduje sytuacji, w której można pod pretekstem ochrony praworządności regulować np. modele społeczno-ekonomiczne państw członkowskich. Jeden, unijny model rodziny, systemu podatkowego, czy sądownictwa? Tego traktaty nie przewidują. Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej w PE, napisał natomiast: "Konkluzje nie są prawnie wiążące". - To rozporządzenie Rady Unii Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Manfred Weber, z innymi politykami Europejskiej Partii Ludowej, której przewodzi Donald Tusk, starał się je wyostrzyć przeciwko Polsce. Sprawić, żeby sugerowało, że w praworządności nie chodzi o ochronę budżetu przed malwersacjami finansowymi, ale o szeroko rozumianą praworządność. Tak, by te mechanizmy można było stosować przeciwko mniej pokornym państwom członkowskim. I to mu się nie udało. Dziś urzędnicy europejscy z największych grup będą robić dobrą minę do złej gry. Konkluzje są w poprzek ich intencji, stąd takie słowa Webera. Opozycja też się cieszy. - Radość opozycji jest pozorna. Przez tygodnie na wecie budowali polexitową narrację. Pytanie, jak teraz wytłumaczą to swoim wyborcom? Weta nie ma, a są konkluzje, które doprecyzowują to, o co chodziło polskiemu premierowi. Tłumaczą, jak Weber, że konkluzje nie są wiążące. - Gdybyśmy posłuchali opozycji, to mielibyśmy nieobudowane rozporządzenie, bez konkluzji. Pytanie, czy lepiej je mieć, czy ich nie mieć. Z ich punktu widzenia pewnie najlepiej, gdybyśmy siedzieli cicho. Polska pokazała podmiotowość i wywalczyła konkluzje. Gdyby to nie było takie ważne, to premier Holandii Mark Rutte, który ma u siebie kampanię wyborczą, w której zagrał antypolską kartą, by tak ostro nie protestował. A tak, w dużym uproszczeniu można powiedzieć, że został przegłosowany 26 do 1. Porozumienie zdecydowanie sprzeciwiało się wyborom prezydenckim 10 maja. Wydaje się, że postawiliście wszystko na jedną kartę, a ostatecznie wyszło wam to na dobre. Dziś wszystko na jedną kartę postawiła Solidarna Polska. Przelicytowała? - Mogę tylko wyrazić zdumienie strategią komunikacyjną, na którą się zdecydowali. Ja jednak, w przeciwieństwie do wielu polityków, również Solidarnej Polski, nie mam zamiaru recenzować działań koalicjantów, bo jesteśmy częścią tego samego obozu. Innej, lepszej dla Polski większości w Sejmie nie ma. Nie ma też przestrzeni do przyspieszonych wyborów w dobie pandemii i kryzysu gospodarczego. Odpowiedzialność zobowiązuje nas do tego, by pracować w ramach Zjednoczonej Prawicy. Alternatywy nie ma? Na horyzoncie pojawił się PSL. Widziałby pan ludowców w rządzie? - W polityce niemal wszystko jest możliwe. Powiedziałem jednak, że nie ma lepszej większości w tym parlamencie. Czy inna jest możliwa? Oczywiście, bo wskazuje na to choćby arytmetyka. Ale czy będzie ona lepsza? Nie jestem pewien. Rozmawiał Łukasz Szpyrka