Dwoje polityków PSL przyznaje w rozmowie z Interią, że kontaktowali się z nimi wysłannicy PiS. Inni ludowcy dodają, że byli "sondowani" przez partię rządzącą, ale jednocześnie podkreślają, że są nie do kupienia. Jeszcze inni sprawę stawiają jasno i odpowiadają krótko: "PiS-owcy wiedzą, że nie mają czego u nas szukać". 15 października, kiedy ogłoszono wyniki exit poll wyborów parlamentarnych, stało się jasne, że Prawo i Sprawiedliwość nie będzie mieć samodzielnej większości. A co za tym idzie, będzie zmuszone do poszukiwania koalicjanta. Jedyną opcją ratunkową dla PiS od początku byli ludowcy, którzy jednak konsekwentnie przekonywali, że współpraca z Jarosławem Kaczyńskim ich nie interesuje. Co więcej, jeszcze przed wyborami siedzieli przy jednym stole z Szymonem Hołownią, Donaldem Tuskiem i Włodzimierzem Czarzastym, snując plany o przyszłej koalicji rządzącej. W ostatnich dniach sprawy nabrały tempa. Najpierw premier Mateusz Morawiecki udzielił wywiadu Interii, w którym stwierdził, że mógłby być ministrem w gabinecie Władysława Kosiniak-Kamysza, a potem Andrzej Duda powierzył Morawieckiemu misję stworzenia rządu. Dodatkowo marszałkiem seniorem prezydent ustanowił innego ludowca - Marka Sawickiego. Czy tak głęboki ukłon PiS w stronę PSL może przynieść wymierne efekty? Niekoniecznie. Nowogórska na Nowogrodzką? Politycy PiS "kuszenie" ludowców rozpoczęli od Urszuli Nowogórskiej. Posłanka z Limanowej kilka dni po wyborach poinformowała w Onecie, że miała telefon od "wysoko postawionego polityka PiS". W rozmowie z Interią potwierdza. - To było zaraz po wyborach. Dostałam telefon z propozycją rozmów, ale szybko to przecięłam, bo nie było o czym rozmawiać - mówi. Na pytanie o to, kto z PiS się z nią kontaktował, mówi, że nie chce wymieniać nazwisk, bo "to bez znaczenia": - I tak nic to nie zmienia - odpowiada. Politycy PiS spróbowali z innej strony. Wiedzieli, że doświadczonych parlamentarzystów trudno będzie pozyskać, więc ruszyli do tych, którzy dopiero teraz zawitają na Wiejską. Adam Dziedzic, świeżo upieczony poseł, wcześniej wójt gminy Świlcza w województwie podkarpackim przyznaje, że odbył rozmowę "sondującą" na temat możliwej współpracy z PiS. - Miałem tego typu rozmowy z panią wojewodą podkarpacką Ewą Leniart z PiS. To było po wyborach. Spotkałem się, myśląc, że chodzi o rozmowę na temat komisarza na moje miejsce, tymczasem okazało się, że chodzi o co innego - mówi Interii poseł Adam Dziedzic. Dodaje, że rozmowa miała formę "nie tylko sondowania, ale deklaracji i konkretów dotyczących przyszłej współpracy". Odpowiedź polityka była jednoznaczna. - Od początku mówiliśmy, że albo Trzecia Droga, albo trzecia kadencja PiS, nie widzę jakiejkolwiek możliwości współpracy tutaj. Ten rząd zrobił w ostatnich latach wiele, by spalić wszystkie mosty. Nikt tak jak PiS w powojennej historii Polski nie spolaryzował sceny politycznej i społeczeństwa - wskazuje Dziedzic. I przypomina, jak PiS traktował PSL w ostatnich dwóch tygodniach kampanii wyborczej. - Wierzyli, że są w stanie zepchnąć nas pod próg, odsądzali od czci i wiary, a teraz chcą rozmów. To szczyt bezczelności - wskazuje. Ludowcy: Mówią nam, że idziemy na drogę zdrady Podobny przypadek to Wiesław Różyński, dotąd wójt gminy Biłgoraj, choć tym razem skończyło się na rozmowie telefonicznej. - Nie dostałem żadnej propozycji. Jedynie telefonicznie propozycję rozmowy, z której nie skorzystałem - zapewnia. - Nie jestem osobą, która zmienia zdanie. Szliśmy do Sejmu, żeby przywrócić wolność samorządom, gospodarce, a nie szukać alternatyw. Byłem kompletnie zdeklarowany w kampanii. Społeczeństwo w naszym okręgu chciało zmian - dodaje. - Pewnie w przyszłości będziemy musieli rozmawiać ze wszystkimi o sprawach dotyczących regionu, przyjdzie na to czas. Teraz jednak nie ma takiej możliwości - zaznacza Różyński. Na nieco inny rodzaj perswazji ze strony PiS zwraca uwagę Tadeusz Samborski, który po 18 latach wraca na ul. Wiejską, więc w naszym zestawieniu również traktujemy go jako "nowego" posła. - Takich propozycji od prominentnych osób nie miałem, ale ze strony działaczy niższego szczebla takie próby są. Mówią, że ryzykujemy, idziemy drogą zdrady, wciskają nam wielkie hasła, mówiąc, że zdradzamy Polskę i nasze ideały. Takie próby są bezskuteczne, bo jesteśmy konsekwentni - przekonuje Samborski. Przytacza też krótkie ustalenia, które zapadły podczas sobotniego posiedzenia Rady Naczelnej PSL. Po raz pierwszy pojawili się na nim też posłowie, którzy zasiądą w Sejmie X kadencji. - Jesteśmy silni naszą historią, zwarci ideowo, dlatego przez lata nie można nas było podzielić i rozszarpać. Dlatego nas nie przekupili, bo takie różne efemerydy polityczne, które powstają doraźnie, łatwo się rozpadają pod wpływem obietnic. U nas tego nie ma i nie będzie. Będziemy mieli bardzo stabilny klub - dodaje i podkreśla, że w PSL ani jeden poseł się nie wyłamie. Polityk PSL: Oferowali "orleny" i inne spółki Co z innymi parlamentarzystami, którzy 15 października uzyskali mandaty poselskie? Adam Orliński mówi, że dzwonili do niego politycy PiS, ale "tylko z gratulacjami". - Miałem kurtuazyjne telefony od znajomych z PiS z sejmiku i od posłów. Nie było żadnych pomysłów, propozycji - podkreśla. Natychmiast dodaje, że "kuszenie" to stała strategia polityków PiS, z którą miał już do czynienia. - W sejmiku mazowieckim mieliśmy te wszystkie propozycje w 2018 roku, kiedy była przewaga jednego radnego. Wyjeżdżali do naszych radnych, oferowali "orleny" i inne spółki. Wtedy nikt się nie ugiął, a nasza ósemka na Mazowszu była mocno doświadczona. Pewnie teraz nawet nikomu do głowy nie przyszło, by mi cokolwiek proponować - zaznacza. Henryk Kiepura od początku stawia sprawę jasno. Mówi, że nie miał dotąd żadnych telefonów ani propozycji. - Ale mogę powtórzyć, że nie mają po co dzwonić, bo każdy taki kontakt będzie nieskuteczny - zapewnia. Emisariusze PiS nie kontaktowali się również z Michałem Pyrzykiem. Jak mówi Interii, takich prób w ogóle się nie spodziewa. - Mam mocny kręgosłup moralny, jestem ludowcem od urodzenia i myślę, że nikt nie będzie robił żadnych podchodów. Z drugiej strony myślę, że to wszystko jest taka gra medialna nacelowana na przedłużanie i odciąganie momentu przekazania władzy - dodaje. Poseł PSL: Duda rzucił premierowi betonowe koło ratunkowe Dla zobrazowania tej sytuacji Michał Pyrzyk używa porównania. - To tak jakby Morawiecki został kapitanem tonącego okrętu, gdzie brakuje szalup ratunkowych, a jednocześnie zaprasza się na ten pokład załogę z innych jednostek pływających, do których przed chwilą się strzelało. To misja bez szans powodzenia. Pan prezydent rzucił premierowi betonowe koło ratunkowe. Wiedział po konsultacjach, że jest to misja niemożliwa, bo PiS utraciło zdolność koalicyjną - uważa poseł PSL. W PSL dominują bardzo gorzkie oceny poczynań Prawa i Sprawiedliwości. Wielu ludowców jest po prostu zmęczonych ośmioma latami rządów PiS i próbami marginalizacji ludowców ze strony partii rządzącej. Zbigniew Sosnowski przekonuje, że nie ma żadnych kontaktów z PiS i ich nie szuka. - Wielu z nich wie, że jestem jednym z tych, którzy są mocno doświadczeni przez "przyjaciół" z PiS. Oni wiedzą dobrze, że nie mają po co do mnie przychodzić - przekonuje. Co jednak musiałoby się stać, by Sosnowski zaczął rozmawiać z PiS? - Najpierw musi być rozgrzeszenie, a potem współpraca. Gdyby teraz przyszli, to powiedziałbym, że najpierw muszą odbyć pokutę, a za parę lat możemy porozmawiać - dodaje. Tyle tylko że Morawiecki i spółka nie mają kilku lat, by czekać. Jeśli misja sformowania rządu premierowi się nie powiedzie, w drugim kroku konstytucyjnym inicjatywa przejdzie na Sejm. I to prawdopodobnie wówczas powstanie nowy rząd Donalda Tuska. Z ważną rolą polityków PSL. Kamila Baranowska, Łukasz Szpyrka