Piotr Witwicki, Marcin Fijołek, Interia: Panie premierze, kto wygrał wybory? Premier Mateusz Morawiecki: - Najlepszy wynik osiągnęło Prawo i Sprawiedliwość. Mamy prawie osiem milionów głosów, a nasi główni konkurenci z Koalicji Obywatelskiej uzyskali wynik na poziomie Rafała Trzaskowskiego z pierwszej tury w 2020 roku. Nie było żadnego wielkiego powrotu na białym koniu. Rozumiemy tę narrację pocieszenia, ale Bogiem a prawdą - to pyrrusowe zwycięstwo. - Panowie, znam historię bitwy pod Ausculum króla Pyrrusa, ale schodząc na grunt naszej polityki: mamy ogromną nadzieję i szansę na przyszłość, aby oprzeć się o 11 milionów ludzi, którzy głosowali w referendum. To ludzie, którzy podzielają nasze spojrzenie na rzeczywistość i chociaż pewnie głosowali w jakiejś mierze na Konfederację czy Trzecią Drogę, to namysł nad Polską mają podobny do nas, tak jak podobne rozumienie zagrożeń, przed jakimi stoimy jako społeczeństwo. Dziękuję wszystkim, którzy zaufali nam po latach pandemii, wojny i kryzysów - trzeba zakasać rękawy i ruszać do walki o lepszą Polskę. Polki i Polacy zdecydowali, że osiągnęliśmy najwyższy wynik. Jednocześnie powiedzieli: tym razem musicie poszukać koalicjanta. Taką próbę jesteśmy zobowiązani podjąć. Mówi pan o referendum, ale 15 października istotą sprawy były wybory do Sejmu i Senatu, a nie wynik referendum. Jest już pan spakowany czy naprawdę wierzy, że uda się panu znaleźć brakujących posłów? - Nie jestem spakowany. Wierzę głęboko, że uda się przemówić do tych posłów innych formacji - pewnie poza KO - dla których ważna jest suwerenność. Dobrym przykładem jest to, jaka legislacja idzie teraz przez Parlament Europejski. Chcemy odwołać się do tych osób, dla których ważne są sprawy poruszone w referendum. A my chcemy się odwołać do prostych rachunków: macie w nowym Sejmie jako PiS 194 szable. Bądźmy szczerzy: nie uda się zebrać 37 dodatkowych. - Kiedy wyborcy wybierają swoich przedstawicieli, to spodziewają się reprezentowania ich ideałów, ich wartości i ich programu. Wyborcy byli przeciw nielegalnej imigracji, europosłowie KO - za. Wyborcy byli za programem suwerenności Polski, KO w Unii - była za centralizacją. Wreszcie, wyborcy chcą, by politycy realizowali swoje zapowiedzi. Jak usłyszą, że kolejne obietnice są niemożliwe do realizowania, to może się okazać, że część posłów zagłosuje za naszym programem. O ile oczywiście pan prezydent zdecyduje się powierzyć mi misję tworzenia rządu. Namawia pan do tego prezydenta? - Uczestniczyłem w rozmowach z panem prezydentem tak jak wszyscy inni przedstawiciele komitetów wyborczych. Przedstawiłem wagę i konieczność programu dotyczącego bezpieczeństwa, inwestycji w infrastrukturę - jak Centralny Port Komunikacyjny i związana z nim sieć kolejowa, przedstawiałem ryzyka związane z utratą przez Polskę wpływu na nasz los w kontekście zmian w Brukseli - ale decyzja należy do pana prezydenta. Onet napisał o sześciu posłach, których miał pan przeciągnąć. To i tak dużo za mało, ale coś jest na rzeczy w tych plotkach i liczbach? Są takie rozmowy? - Przede wszystkim chcę odwołać się do tych posłów Trzeciej Drogi, Konfederacji i innych klubów, którym bliski jest program społeczny, suwerennościowy i kwestia walki z nielegalną migracją. Zobaczymy, ilu takich sprawiedliwych znajdzie się wśród posłów opozycji. Ale panowie, bądźmy uczciwi - nie było komitetu wyborczego pod nazwą "Opozycja". Wybory wygrało PiS. Opozycja próbuje się porozumieć - ja to widzę, dostrzegam i umiem liczyć. Ale być może gdy przedstawimy ryzyka i szanse, to uzyskamy poparcie nowych posłów. Wracając do wyniku wyborczego: nawet jeśli przyjąć pana opowieść o tym, że głosujący w referendum są jakoś niedaleko od PiS, to równolegle oznacza to, że dla wielu osób z tym samym namysłem czy wrażliwością - wasza partia była nie do przełknięcia. Co było tego powodem? Kampania? Wcześniejsze błędy? - Około 11 mln osób zagłosowało tak, jak sugerowaliśmy. To potężny zasób osób, które nie dały sobie namieszać w głowie. Zdecydowali się zagłosować na kogoś innego, ale chcemy dla nich przygotować odpowiednią ofertę. Nie tylko dla 7,6 mln wyborców PiS. Gdyby podejść do sprawy bardzo arytmetycznie, to trzeba zauważyć, że odchodzą od nas roczniki boomu powojennego - więc pewnie mamy więcej niż ostatnio nowych wyborców. Ale niezależnie od szacunków, musimy im zaproponować inną ofertę, bo z dotychczasową ofertą programową uzyskaliśmy wynik, którego wprawdzie każdemu bym życzył po ośmiu latach rządów, ale fakty są też takie, że nie udało się uzyskać samodzielnych rządów, ani nie możemy być pewni koalicji. Jaka to będzie oferta? I dla kogo? Dla wyborców środka? Niezdecydowanych? Tych z centrum? Młodych? Aspirujących? Tych grup jest wiele, jaki jest ich wspólny mianownik? - Za wcześnie na szczegóły, ale wiemy, że konieczne jest otwarcie na te grupy wyborców, które nie postawiły na nas w ostatnich wyborach, tj. kobiety, mieszkańcy średnich miast, osoby poniżej 50. roku życia, z wykształceniem wyższym, pracowników administracji, studentów. Oferta dla wyborców to melodia przyszłości. Tu i teraz w Sejmie nie macie większości. PSL jest jednoznacznie przeciw koalicji z PiS, co ich liderzy i posłowie mówią wprost. - Czym innym są emocje przedwyborcze, które pchały tę partię w objęcia Koalicji Obywatelskiej, a czym innym refleksja i pytanie, które powinni sobie zadać: "Czy na pewno chcemy się stać przystawkami PO?". Alternatywą jest propozycja PiS: zostańcie naszymi przystawkami. - Niezależność w luźnej koalicji z naszym obozem byłaby dużo większa, proszę mi wierzyć. Jakie pan daje procentowe szanse na realizację tego scenariusza? - Nie umiem i nie chcę tego szacować w procentach. Szanse są, dopóki posłowie mogą zdecydować. Będziemy walczyć do końca, by zwycięstwo PiS w wyborach mogło przełożyć się na realizację naszego programu. Czy ta misja się powiedzie? To okaże się za kilkanaście dni, jeśli pan prezydent nam powierzy misję w pierwszym kroku konstytucyjnym. Pana oferta dla PSL będzie ważna całą kadencję? - Tak i nasza oferta będzie rozwijana. Z energią będziemy teraz, niezależnie od tego czy w ławach rządowych czy opozycyjnych, mocniej wsłuchiwać się w głos wyborców, dynamizować partię i naszych sympatyków. Powtarzam to po raz kolejny: nasz program uzyskał poparcie prawie 8 mln wyborców. To drugi najlepszy wynik w historii III RP po... PiS w 2019 roku. Prawo i Sprawiedliwość nie musi szukać nowej tożsamości, ale musi swoją tożsamość poszerzać. My bardzo szanujemy naszą tożsamość patriotyczną, republikańską, narodową. Jarosław Kaczyński przez 30 lat zbudował obóz szerokiego namiotu: mamy na pokładzie chrześcijańskich demokratów, republikanów, samorządowców, narodowców - wymieniać można długo. Chcemy jednak dotrzeć do nowych grup wyborców i odzyskać zaufanie tych, którzy się od nas odwrócili. - Na pewno będą też potężne pęknięcia w tym, co dziś nazywa się opozycją - ze względu na inne spojrzenie na obietnice, suwerenność, bezpieczeństwo. Dziś, jak nigdy dotąd - potrzebny jest w Polsce rząd, który charakteryzuje nie biała, ale biało-czerwona flaga. Im więcej pęknięć i niespójności po stronie opozycji, tym więcej będzie posłów wśród tych kilkunastu partii, gotowych współpracować z nami. Nie dziś, to jutro. Wyobraża pan sobie sytuację, w której jest pan w rządzie, którego premierem jest Władysław Kosiniak-Kamysz? - Tak. To poważna propozycja? - Na dziś mamy propozycję, aby partia, która wygrała wybory - mogła stworzyć rząd. Jeśli to się nie uda, to pojawią się kolejne propozycje. Dziś macie dla PSL propozycje, a w kampanii opowiadaliście, że to antyklerykalna partia. - Kampania wyborcza to inna poetyka, ale jesteśmy już po kampanii. Poza tym - proszę mi pokazać jakieś ostre wypowiedzi przeciwko ludowcom. My akurat doskonale potrafimy rozróżnić PSL od formacji Donalda Tuska. Tamten cytat to akurat Jarosław Kaczyński. - Mogę tylko powtórzyć: na pewno naszym głównym przeciwnikiem politycznym - dla całego kierownictwa PiS i wszystkich osób aktywnych w kampanii - była i jest Koalicja Obywatelska. Nie sądzę również, żeby większość wyborców Trzeciej Drogi widziała chętnie Donalda Tuska w fotelu premiera. Gdyby tego chcieli, głosowaliby przecież na Platformę. Wracamy do pytania o przyczyny wyniku wyborczego, który nie jest dla PiS satysfakcjonujący. Mówiąc wprost: co poszło nie tak? Słyszy pan te głosy także z PiS: zbyt negatywna kampania, zbyt dużo o Tusku, zbyt mało przekazu do wyborców niezdecydowanych, do młodych. - Uważam, że wynik wyborczy PiS nie jest tak dobry, jak oczekiwaliśmy, ale jeśli ktoś mówi o porażce, to życzę takich wyników po ośmiu latach rządzenia. Wiem i słyszę dziś wiele głosów od tych, którzy w kampanii chowali głowę w piasek, ale są pierwsi do rozliczania kampanii. Gdyby byli aktywni wcześniej, to moglibyśmy dyskutować. Sztab zrobił bardzo dobrą robotę. Uzyskaliśmy 35 proc. - do samodzielnej większości zabrakło pięć punktów procentowych, a dwa-trzy do bardziej pewnego budowania koalicji. Potrzebujemy ewolucji, a nie rewolucji jako środowisko polityczne. Miała być mijanka w sondażach, Platforma miała z nami wygrać, a Donald Tusk wrócić na białym koniu - a na koniec dojechał z takim wynikiem, jaki - mniej więcej - uzyskał Grzegorz Schetyna w roku 2019. Po prostu część wyborców PiS i Konfederacji przerzuciło się na Trzecią Drogę - która w kampanii przedstawiała się jako droga środka, otwarcia na różne środowiska. Jakie pan wyciąga z tego wnioski? - Polacy nie chcą radykalizacji życia politycznego. Wyborcy powiedzieli nam: powinniście dogadywać się z tymi, którzy mają częściowo podobne poglądy do was, albo z takimi, którzy mają inne poglądy niż wy, ale też chcą dobra Polski. Skoro użył pan słowa "radykalizacja". Konrad Szymański - były minister do spraw europejskich - napisał w "Rzeczpospolitej, że to radykałowie w waszym obozie - konkretnie politycy Suwerennej Polski Zbigniewa Ziobry - są winni tego, że nie udało się domknąć tematu KPO dla Polski, który był na wyciągnięcie ręki i który mógł dać wam wiatru w kampanii. Zgadza się pan z tym? - Na pewno Bruksela za każdym razem czekała na głosy radykałów, którzy - w pewnym sensie - podawali sobie ponad podziałami rękę z Donaldem Tuskiem. Bo Tusk marzył, żeby Polska nie dostała KPO i niektóre krótkowzrocznie myślące, radykalne środowiska u nas również. Nie tylko zresztą w naszej partii. Dziś dla ogromnej większości społeczeństwa jest jasne, że ten współczesny Plan Marshalla, który udało się wywalczyć w trudnych negocjacjach - i który realizujemy dziś w formie prefinansowania - był ważnym elementem kampanii wyborczej. A zarazem był czymś istotnym z punktu widzenia wyniku wyborczego. Mieliście już nawet gotowe spoty i billboardy. Dziś te same billboardy może z piwnicy w KPRM wyciągnąć Donald Tusk i powiedzieć: oni może i negocjowali, ale to ja dowiozłem temat. - Po wyborach kurtyna opadła i widać, że blokada KPO była wyłącznie politycznym narzędziem w rękach naszych przeciwników. Dlatego też posłowie Platformy Obywatelskiej w Unii głosowali... za sankcjami nałożonymi na Polskę. To coś niebywałego, ale w takiej rzeczywistości żyjemy. Wielu Polaków będzie miało tę refleksję długo w pamięci. Ale zgadzam się, że można by sparafrazować słynne słowa: "Radykałowie wszystkich krajów łączcie się!". Brak zrozumienia u radykałów nad Wisłą, jaką wagę miały te szybko uzyskane środki dla Polski, spowodował, że ten wehikuł wykorzystali radykałowie z Brukseli i cyniczni przedstawiciele naszej opozycji. Będą to próbowali wykorzystać i dziś. Takie są fakty. Ale przypominam: realizujemy projekty z KPO, prefinansując je poprzez Polski Funduszu Rozwoju. Ale nawet niektórzy politycy PiS narzekają, że zbyt dużo energii, czasu i miejsca poświęciliście Donaldowi Tuskowi. A mniej przyszłości. - Przepraszam, ale czy negatywną kampanią było wskazywanie walki o miejsca pracy i punktowanie Platformy za bezrobocie w ich czasach? Czy negatywna kampanią było podkreślanie zgody PO na pakt migracyjny? Czy negatywną kampanią było wskazywanie, że PO zgadza się na federalizację czyli centralizację w Unii i oddanie władzy nad Polską Brukseli? Łatwo panowie zapominacie, że to Donald Tusk oparł swoją kampanię na opowieści o "krwi na rękach" i "mordercach kobiet". Pytanie ilu posłów dziś lub jutro zastanowi się, czy chcą trwać w takiej koalicji ośmiu gwiazdek. Skupienie się na tym, co robią - albo mają robić - inni, a nie na tym, co wyborcom dałaby Polska pod rządami PiS to jest jednak negatywna kampania. - Nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy. Dziesiątki razy mówiliśmy o tym, co się stanie, jeśli oddamy władzę w ręce ludzi, którzy tak zarządzali budżetem, że co 10. złotówka lądowała na kontach mafii vatowskich. Mówiliśmy dlatego, że te pieniądze odzyskaliśmy dla polityki społecznej, poprzez naprawę dziurawych finansów publicznych. Wiele razy mówiłem w kampanii o przyciąganiu inwestorów, o bezpiecznej granicy, o programach społecznych i inwestycjach lokalnych. To media tworzące kordon bezpieczeństwa dla Donalda Tuska kreowały wrażenie, że prowadzimy negatywną kampanię. Zostawmy media. To Jarosław Kaczyński mówił w Spale na spotkaniu z klubami "Gazety Polskiej", że wyborcy nie głosują z wdzięczności, że Polska się zmieniła. Może elementem tej refleksji nad zmieniającą się Polską powinna być też myśl, że wasz wynik był ograniczony poprzez odłożone w czasie efekty wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji i tzw. piątki dla zwierząt. - Na pewno w naszych działaniach było wiele potknięć. I my o tym mówiliśmy jasno również przed wyborami. A w sprawie aborcji odpowiem panom wprost: zawsze byłem zwolennikiem kompromisu aborcyjnego sprzed 30 lat. Jednocześnie - na gruncie przepisów konstytucji trudno było sobie wyobrazić inny wyrok, skoro taki wniosek został złożony. Jak rozumiemy, w tej logice wniosek do TK w sprawie aborcji był błędem? - Wniosek do TK w tej sprawie był błędem. Natomiast Trybunał Konstytucyjny, opierając się o polską konstytucję, nie mógł wydać innego wyroku. To grunt prawny, ale na boisku politycznym to zadane pytanie wprost: czy jeśli wniosek był błędem, to jeszcze panujecie nad takimi posłami jak Bartłomiej Wróblewski, który był architektem tego wniosku? - Mogę tylko powtórzyć: złożenie wniosku do TK było błędem. Zostawia pan następcom prawie 200 mld "dziury budżetowej", jak wskazują dane wysłane przez rząd do Brukseli? - Panowie, mówmy o faktach. A te są takie, że zawsze każdy dług i każdy deficyt trzeba odnosić do PKB. Posłużę się porównaniem. Jeśli jeden z was zarabia 10 tysięcy i weźmie 1000 złotych pożyczki, a drugi zarabia 30 tysięcy i weźmie 1500 złotych pożyczki, to który z was ma lepszą sytuację finansową? Odpowiedź jest oczywista i nie trzeba do tego doktoratu z ekonomii. W czasach Platformy deficyt sięgnął 8 proc. (to dane Eurostatu), w czasach PO dług urósł o 7,5 pp. pomimo zagarnięcia OFE, dywidend i sprzedanego majątku narodowego - co dało razem 250 miliardów złotych przychodów. Gdyby tego nie wzięli, przekroczyliby próg konstytucyjny. Żonglerka liczbami. Ostatnio w podkaście "Dwie Lewe Ręce" usłyszeliśmy, że w tych liczbach każdy zobaczy to, co chce zobaczyć. A może tak naprawdę chodzi tylko o podejście do długu: neoliberałowie chcą go ciąć, a wy inwestować. - Neoliberałowie? Ciąć? Chyba w teorii. Bo jak rządzili, to doprowadzili do wielkiego wzrostu zadłużenia i złamaliby Konstytucję RP gdyby nie zabranie 155 mld zł z OFE. Liczby są, jakie są. Liczby nie kłamią. Proszę zajrzeć do Eurostatu i danych KE. To neoliberałowie doprowadzili do wzrostu długu! I do tak dużego wzrostu, że musieli następnie wyprzedać majątek i zgarnąć dywidendy ze spółek, bo inaczej wpadliby w gigantyczne tarapaty na rynkach finansowych. A my przeprowadziliśmy największą w historii III RP obniżkę podatków, a jednocześnie obniżyliśmy zależność od kapitału zagranicznego. Liczby nie kłamią. Ale liczby też są takie, że przynajmniej w tym roku spadają dochody z podatków i że rośnie obsługa zagranicznego długu publicznego. - Zmierzmy się z tym argumentem. Wpływy z podatków - przy tych wszystkich tarczach ochronnych, obniżkach podatków CIT i PIT, jakie wprowadziliśmy - nie rosną tak dynamicznie, ale trzeba nas rozliczać przez pryzmat ośmiu lat. Więcej niż podwoiliśmy dochody do budżetu państwa - i to przy obniżce podatków na prawie 60 mld! To 115 procent wzrostu! Proszę pokazać mi drugi kraj na świecie, który przy takiej obniżce podatków, doprowadziłby do więcej niż podwojenia budżetu. A zobaczcie na marne wyniki rządów Tuska. Wzrost o paręnaście procent. Dlaczego? Bo oni nie umieją zarządzać budżetem. Doprowadzili do monstrualnego deficytu budżetowego. To dane Eurostatu. - Odniósł się pan też do ważnych liczb dotyczących kosztu obsługi długu - one wzrastają ze względu na pandemię, inflację, wojnę na Ukrainie i ryzyka geopolityczne. Przyznaję, to wzrasta - ale to nie ma nic wspólnego z polityką gospodarczą PiS. Te koszty wzrastają tak samo w Czechach, we Włoszech, Rumunii, na Litwie, Łotwie czy na Słowacji. Ludwik Kotecki w tekście dla Money.pl napisał wprost - mamy rekordowy deficyt budżetu i rekordowe potrzeby pożyczkowe, co będzie wielkim wyzwaniem dla przyszłego ministra finansów. - Ludwik Kotecki zna się na rynkach finansowych i wie, że Komisja Europejska analizuje każdą złotówkę, że przed rynkami finansowymi nie da się niczego ukryć. Ale w tej sprawie posłużył się wartościami nominalnymi. To demagogia. Tylko wartości procentowe, a nie nominalne oddają rzeczywisty stan finansów publicznych. U nas dług publiczny w odniesieniu do PKB zmalał! Możemy te nasze osiem lat prześwietlić pod tym kątem - i wyjdzie nam czarno na białym, że zmalał o ponad trzy punkty procentowe. Deficyt przedstawiany Brukseli jest na poziomie ponad 4 proc. PKB. A przecież my prawie 4 proc. PKB wydajemy na armię! Gdyby odliczyć te olbrzymie i konieczne wydatki na wojsko, to mielibyśmy w zasadzie zrównoważony budżet. A zarzut o kolejnych wydatkach wyprowadzanych poza budżet państwa? - Panowie. Ja rozumiem głosy propagandystów Platformy. Rozumiem "ekspertów" od czarnego PR-u, adeptów goebbelsowskiej filozofii, że kłamstwo powtórzone 100 razy staje się prawdą. Ale prawda jest taka, że zostawiamy finanse publiczne w bardzo dobrym stanie. KE i rynki finansowe widzą tę rzeczywistość: każdy, kto się choć trochę interesuje, to wie, że nie da się ukryć choćby złotówki długu. Każdy, kto ma odrobinę dobrej woli wie, że niezależnie, powtarzam: niezależnie od rodzaju funduszu, czy kategorii budżetowej, wszystko i tak na koniec ląduje w jednym worku pod nazwą: państwowy dług publiczny. To dlatego rynki finansowe były i są spokojne. Bo widziały naszą politykę fiskalną, politykę finansową. A opozycja wściekała się, że dobrze nam idzie i próbowała widzieć drzazgę w naszym oku, zapominając o belce w swoim. - W całej tej sprawie chodzi o to, że opozycja chce się wycofać z obietnic wyborczych i uzasadnić to wycofanie się poprzez takie żonglerki liczbami. Za chwilę się okaże, że nie da się podwyższyć kwoty wolnej, że nie da się wdrożyć dobrowolnego ZUS-u, że nie da się wprowadzić "babciowego", nie będzie kredytu zero procent itd. Dlaczego? Bo to było oszustwo wyborcze. Ale społeczeństwo będzie tego pilnować i rozliczać. Stąd ta panika w ich oczach i stąd sięganie po metody Jerzego Urbana. Nawet Jarosław Kaczyński mówił w Spale, że nie ma na to pieniędzy. - Mówmy o faktach i prawdzie. My wszystko, co ogłosiliśmy w naszej kampanii, mamy zapisane. Program "Przyjazne osiedle" - wielka płyta, 800+, emerytury stażowe, autostrady, darmowe leki dla dzieci, młodzieży i seniorów - wszystko jest możliwe w aktualnej sytuacji budżetowej. Oczywiście nie ujęliśmy programu Platformy, bo on opiewa na 200, a według niektórych obliczeń nawet powyżej 300 mld złotych. Jak do tego dodamy obietnice dobrowolnego ZUS i szereg kolejnych zobowiązań opozycji, jak na przykład odliczenie składki zdrowotnej, to faktycznie - są one nierealne. Wyborcy padli ofiarą oszustwa i urojonej rzeczywistości. Wiewiórki w Warszawie mówią, że po tym pyrrusowym zwycięstwie, już w szeregach opozycji, ma pan stanąć na czele zespołu rozliczającego nowy rząd. To prawda? - Jestem gotów stanąć na czele zespołu, którego częścią będzie ocena różnych zapowiedzi okresu wyborczego. Ale przede wszystkim - praca pozytywna nad propozycją dla Polaków. Emocje to jedno, ale w sercach i umysłach Polek i Polaków jest wiara, że Polska może być nowoczesnym, sprawiedliwym i dostatnim krajem. Odbudowa godności Polaków - to było wielkie zadanie pierwszych ośmiu lat naszych rządów. W dużym stopniu to się udało. Teraz czas na to, by Polska i Polacy sięgnęli po laur zwycięzców w międzynarodowym współzawodnictwie o najnowsze technologie, o najlepsze miejsca pracy, o nowe rynki. Mamy konkretny plan i będziemy go prezentować i nim inspirować niezależnie od tego, czy będziemy rządzili czy będziemy w opozycji. - Będę robił wszystko, aby wzmocnić aktywność naszych posłów, naszych działaczy. Głowa do góry! Po tylu plagach egipskich, po tylu atakach, uzyskaliśmy wśród wszystkich partii politycznych najwyższy wynik. To zobowiązuje. Chcę, aby nasza partia działała z wielką energią, z determinacją, aby każdy poseł, senator, radny zmobilizował się do wielkiej liczby kontaktów, aby zachęcał także innych do bezpośredniego dotarcia do wyborców, a także poprzez kanały internetowe. Od tego będzie zależał sukces naszego wielkiego obozu patriotycznego. Co ten zespół będzie robił? - Zespół będzie pokazywał naszą wizję przyszłości - wizję jak najbardziej pozytywną. To wszystko w połączeniu z bezprecedensowych rozmiarów programem wsparcia inwestycji samorządowych, gdzie nawet samorządowcy z przeciwnego obozu politycznego przyznawali że nigdy nie było tylu inwestycji lokalnych co w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości. Inwestycje w szkoły, przedszkola, żłobki, infrastrukturę, szpitale powiatowe. Inwestycje z biało-czerwoną flagą i godłem polski. Rozsiane po wszystkich zakątkach Polski. Chcemy to wciąż mieć na sztandarach i rozwijać swoją ofertę. Będzie nowy program dla miast i miasteczek. Chcemy też lepiej pokazywać nasz dotychczasowy program: wprowadziliśmy 0 proc. PIT dla młodych, a młodzi zagłosowali w dużej mierze na opozycję. To oznacza, że musimy znaleźć sposób na dotarcie do tej grupy. Kto powinien być kandydatem PiS w wyborach prezydenckich w 2025 roku? - Takiego kandydata wybierze kierownictwo PiS w odpowiednim czasie - pewnie za około rok. Jak pan patrzy na zapowiedzi rozliczeń? Nie obawia się pan komisji śledczych czy wznowionych postępowań w prokuraturze? - Nie obawiam się. Zwracam uwagę na to, że jeżeli rząd stworzy dzisiejsza opozycja i skoncentruje się na rewanżyzmie i igrzyskach, to wyborcy szybko się zorientują, że nie ma dla nich nic pozytywnego w tym programie i szybciej niż się to wydaje dzisiejszym partiom opozycyjnym, odwrócą się od nich. Udało się zmienić Polskę przez te osiem lat na lepsze. To była wielka rewolucja godności. Doprowadziliśmy do tego, że pierwszy raz w historii nowożytnej Polski setki tysięcy naszych Rodaków wracają z emigracji za chlebem. Poprawiliśmy bezpieczeństwo w wielu wymiarach - przywróciliśmy liczne posterunki policji, odtworzyliśmy likwidowane jednostki wojskowe, obniżyliśmy podatki PIT, CIT i VAT poprzez ujednolicenie stawek tego podatku. To powód do dumy i żadne strachy na lachy nie odbiorą nam satysfakcji i dumy z tego, co udało nam się zrobić dla Polski. To wielka sprawa. Wybaczy pan, ale brakuje tylko zdania - i tylko ten zły naród nie chciał tego docenić. - Absolutnie nie. Po pierwsze, raz jeszcze podkreślę - otrzymaliśmy drugi co do liczby wyborców wynik w czasach III RP. To wielka sprawa. Nie możemy tego zmarnować. A po drugie: naród ma zawsze rację: vox populi, vox Dei. Naród ma prawo podążać za rozbudowanymi aspiracjami - zresztą przyczyniliśmy się do ich rozbudzenia. I dobrze. Podstawową tych pragnień i marzeń osiem lat temu było mieć pracę, nie musieć wyjeżdżać z kraju i móc uciec z umowy śmieciowej za 5 złotych za godzinę. Dziś to wygląda zupełnie inaczej Jest praca, jest minimalna stawka godzinowa powyżej 20 zł, Polacy wracają ze zmywaka w Londynie. Naszą rolą dziś jest odczytywać te aspiracje i proponować rozwiązania na przyszłość. Jak to ma wyglądać w praktyce? - Podam przykład może niecodzienny. Z poglądami i propozycjami partii lewicowych nie zgadzamy się w wielu sprawach, często jesteśmy wręcz na antypodach. Ale miłym zaskoczeniem było dla mnie usłyszeć ze strony polityków Lewicy słowa obrony naszych programów społecznych przed neoliberałami z Koalicji Obywatelskiej i od pana Hołowni. Mam zatem słowa uznania dla tych, którzy potrafili stanąć ponad tym sporem i uczciwie docenili nasze programy społeczne. Ciekawe, że dziś te wszystkie ugrupowania - od turboliberałów po skrajnie lewicowe partie próbują kleić koalicję. A czy długofalowo to nie jest utrudnienie dla was? Osiem lat temu wyborca z postulatami polityki socjalnej musiał na was głosować, a dziś ma Lewicę czy Trzecią Drogę. - Nie obawiam się tego, bo mamy pozytywną wizję nie tylko tego, co nazwaliśmy szeroko rozumianą polityką społeczną, ale także polityką aspiracji. Chcemy konkurować wiedzą, nauką, technologiami. Mamy wspaniałą kulturę i historię. Chcemy, aby to był magnes i przedmiot podziwu. Chcemy odtworzyć piękno Polski i poczyniliśmy w ostatnich latach pierwsze milowe kroki w tym kierunku - to nasz program odnowy i odbudowy zabytków, odbudowy Polski po stuleciach zniszczeń i zaborów. - Koncentrowaliśmy się także na tworzeniu nowych rozwiązań gospodarczych, na przyciąganiu inwestorów maksymalnie zaawansowanych technologicznie - i to z całego świata: Intel, Google, czy Microsoft... To nasze znaczące osiągnięcie. Chcemy, by tutaj były wysoko płatne miejsca pracy, a nie praca za 5 złotych. Chcemy, by nad Wisłą Polacy średnio zarabiali wkrótce 10 tys. zł. Zasialiśmy wiele ziaren takiego inkluzywnego wzrostu. Będziemy pilnować, aby rosły, niezależnie od tego, czy będziemy w rządzie, czy w opozycji. Spodziewa się pan tsunami w spółkach Skarbu Państwa? - O ile opozycja się dogada, to spodziewam się daleko idących zmian, choć jestem przekonany, że w wielu przypadkach będą to zmiany niesprawiedliwe, bo wiele osób prowadziło działania bardzo pozytywnie. Ale to inna część polityki, polityka personalna w odniesieniu do spółek Skarbu Państwa, nie pierwszorzędna dzisiaj na pewno. A czy PiS jest w stanie poprzeć jakąś formę zmian w sądach i mediach publicznych? - Jakąś formę tak - o ile będzie dobra dla Polski, konstruktywna i kompromisowa. Będziecie totalną opozycją, czy jesteście w stanie pójść na kompromisy na przykład w sprawach zmian w sądach lub mediów publicznych? - Jeśli będziemy opozycją, to na pewno nie totalną, tylko konstruktywną. Odrobił pan lekcję z Grzegorza Schetyny: nie trzeba mówić, że się jest totalnym, tylko działać totalnie. - Nie o to chodzi. Będziemy działać konstruktywnie. Jeżeli będziemy opozycją, co jeszcze nie jest przesądzone, to będziemy dynamizować działania partii, proponować szereg rozwiązań. Niektórzy są dziś pogubieni, ale chcemy osiągnąć dobry wynik w wyborach samorządowych, więc wkrótce trzeba będzie tworzyć listy. Jeśli opozycja będzie tworzyć rząd, to zobaczymy, który dokument będzie dłuższy: protokół rozbieżności czy lista niespełnionych obietnic? Owszem, niektórzy martwią się dziś wynikiem wyborów. Ale ja znam prostą receptę na załamywanie rąk i narzekanie. Jest nią praca. - Jak w piłce nożnej: silne drużyny poznaje się po tym, jak reagują na straconą bramkę. I następne miesiące pokażą, jak silne jest Prawo i Sprawiedliwość. Mecz nowej kadencji dopiero się rozpoczyna. Rozmawiali: Piotr Witwicki (redaktor naczelny Interii) i Marcin Fijołek (Polsat News, Interia)