Listy PiS do Parlamentu Europejskiego zostały ułożone przez kierownictwo PiS tak, by z jednej strony zapewnić partii, jak największe szanse na dobry wynik w skali kraju, a z drugiej dać gwarancję, że do Brukseli pojadą ci, których wskazała Nowogrodzka, umieszczając ich na czele list w poszczególnych okręgach. O sile list ma świadczyć fakt, że w 90 procentach składają się z popularnych w swoich okręgach posłów PiS, którzy mają za zadanie mobilizować wyborców. Pomysł Jarosława Kaczyńskiego był taki, by na drugim i kolejnym miejscu znaleźli się rozpoznawalni kandydaci, którzy uzyskaliby świetne wyniki osobiste, ale jednocześnie nie zagrozili "jedynce". Bo im więcej znanych nazwisk na dalszych pozycjach, tym bardziej rozproszone poparcie. PiS. Walka o mandat w eurowyborach Ten zamysł nie wszędzie może jednak zadziałać tak, jak wykalkulował sobie prezes PiS. W niektórych okręgach politycy z dalszych miejsc uwierzyli, że są w stanie przeskoczyć "jedynkę". Jak to obrazowo ujął jeden z naszych rozmówców z PiS "zwietrzyli szansę życia" i ruszyli do bratobójczej walki. Gdy pytamy, gdzie może dojść do niespodzianki, powtarza się kilka województw. To m.in. Pomorze, gdzie z pierwszego miejsca startuje Anna Fotyga, ale ma za sobą popularnych trójmiejskich posłów Jarosława Sellina i Piotra Müllera. To także Wielkopolska, gdzie z jedynki startuje prezydencki minister Wojciech Kolarski, ale aktywnie kampanię prowadzą także Ryszard Czarnecki i popularna lokalnie Marlena Maląg. Na Podlasiu broni nie składają Karol Karski (dwójka) i Adam Andruszkiewicz (trójka), którzy zostali umieszczeni za Maciejem Wąsikiem (kandyduje z pierwszego miejsca). Ciekawie zapowiada się także na Dolnym Śląsku, gdzie o dwa mandaty walczy troje polityków: dotychczasowe europosłanki: Anna Zalewska (z jedynki) oraz Beata Kempa (z dwójki), a z trzeciego miejsca bardzo szeroko zakrojoną kampanię prowadzi poseł Michał Dworczyk. Na pierwszym miejscu możliwych niespodzianek wymieniana jest jednak zazwyczaj lista warszawska. Otwiera ją posłanka Małgorzata Gosiewska, która za plecami ma Tobiasza Bocheńskiego, niedawnego kandydata PiS na prezydenta Warszawy. Bocheński otwarcie deklaruje, że wierzy w to, że jest w stanie zdobyć mandat. Zwłaszcza że ma świadomość, że prezes PiS uważnie go obserwuje i będzie przyglądał się jego wynikowi w stolicy pod kątem poszukiwań kandydata partii na wybory prezydenckie w 2025 roku. Nazwisko Bocheńskiego podobno cały czas jest na liście Kaczyńskiego. Zapytaliśmy Tobiasza Bocheńskiego, jak ocenia swoje szanse i jak idzie mu kampania. - Jestem bardzo dobrej myśli. Istnieje duża szansa na wejście do Parlamentu Europejskiego - mówi Interii. Listy PiS. Nieoczekiwane wsparcie Ani Bocheński, ani Gosiewska nie mogą jednak być zbyt pewni swego. Z trzeciego miejsca na tej samej liście kandyduje bowiem Sebastian Kaleta z Suwerennej Polski. Z informacji Interii wynika, że Kaleta pierwotnie miał kandydować z dalszego miejsca. Został przesunięty wyżej na skutek zabiegów Małgorzaty Gosiewskiej, która bardzo obawiała się zbyt dobrego wyniku Bocheńskiego. - Kaleta na trójce miał się kanibalizować z Bocheńskim, dając gwarancję mandatu Gosiewskiej. Tylko że zarówno Tobiasz, jak i Sebastian poczuli, że mają naprawdę szansę na ten mandat. I zaczęła się prawdziwa rywalizacja, której ofiarą w pierwszej kolejności może paść Gosiewska. Taki paradoks - tłumaczy nam warszawską układankę jeden z polityków PiS. Zwłaszcza że Sebastian Kaleta ruszył z intensywną kampanią, zarówno w terenie, jak i w sieci. - Startuję w wyborach, bo od lat, a nie dopiero w tej kampanii zajmuję się tematyką europejską, ostrzegając przed Zielonym Ładem, paktem migracyjnym i innymi unijnymi szaleństwami. Prowadzę kampanie z optymizmem i determinacją. Dotychczas startując z dalszych miejsc, uzyskiwałem o wiele lepsze wyniki niż pierwotne miejsce na liście. Pokazuje to, że coraz częściej wyborcy szukają na liście konkretnego kandydata. Czy tak będzie tym razem? Zobaczymy 10 czerwca. Jednak i tak najważniejszy jest wynik całej listy - mówi Interii Sebastian Kaleta. Jego słowa o wynikach to wyraźny przytyk w stronę Gosiewskiej. W wyborach parlamentarnych oboje startowali z listy PiS w okręgu warszawskim. Gosiewska z drugiego miejsca dostała 12,7 tysiąca głosów. Kaleta startował wówczas z miejsca szóstego i dostał 17,5 tysiąca głosów. Zwykle ziobryści w kampanii mogli liczyć na aktywne wsparcie swojego lidera, teraz z powodów zdrowotnych Zbigniew Ziobro jest nieobecny w kampanii, ale Kaleta zapewnił sobie inne, dodatkowe wsparcie. Oficjalnie poparł go poseł Marek Jakubiak z Kukiz'15. To o tyle istotne, że Jakubiak ma wierne grono swoich sympatyków w sieci oraz sam potrafi robić bardzo dobre wyniki wyborcze. W ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych Jakubiak startował z dalekiego ósmego miejsca na warszawskiej liście PiS. Zdobył ponad 39 tysięcy głosów, niewiele mniej niż startujący z jedynki Piotr Gliński (41,7 tysięcy głosów). - Uważam, że Parlament Europejski to nie jest umieralnia słoni, jak powiedział jeden z polityków, ale miejsce, gdzie potrzebujemy młodych, sprawnych polityków, którzy dobrze poruszają się w kwestiach prawnych, traktatowych. Uważam, że Sebastian Kaleta, który od lat aktywnie działa i pracuje ciężko w polityce, pokazał, że będzie najlepszym kandydatem z Warszawy, dlatego go wsparłem. Widzę w nim siebie sprzed lat - mówi Interii. - Mam duże grono wsparcia w Warszawie, mieszkam i działam tu od lat, wszystkich swoich sympatyków będę zachęcał do głosowania na Sebastiana - dodaje. Co na to Tobiasz Bocheński? - Owszem, Marek Jakubiak ma bardzo dobre osobiste wyniki. Niekoniecznie przekładają się one jednak na wyniki kandydatów, którym udziela swojego wsparcia - odpowiada, wytykając, że w ostatnich wyborach na prezydenta Warszawy Jakubiak wspierał Przemysława Wiplera z Konfederacji. Ten dostał niecałe 4 proc. głosów. Widząc, że walka między kandydatami na warszawskiej liście nabiera zbyt dużej dynamiki, do akcji musiał wkroczyć sam Jarosław Kaczyński, który uznał, że musi osobiście wspomóc Małgorzatę Gosiewską. Oświadczył więc, że to na nią odda swój głos w wyborach europejskich. Listy PiS do PE. Walki frakcyjne i zaangażowanie Mateusza Morawieckiego Niesnasek związanych z personaliami na listach do PE jest w PiS więcej. Nie wszystkim w partii podoba się na przykład mocne zaangażowanie byłego premiera Mateusza Morawieckiego w tę kampanię. Oficjalnie bowiem jej twarzą jest Beata Szydło, tymczasem Morawiecki jeździ po Polsce i wspiera "swoich" kandydatów. Można go było zobaczyć na Dolnym Śląsku, gdzie wspierał startującego z trójki Michała Dworczyka, ale także na Podlasiu, gdzie wizytował m.in. granicę polsko-białoruską razem z Adamem Andruszkiewiczem, który startuje również z trzeciego miejsca. W weekend były premier zagości z kolei w Łodzi, gdzie wesprze m.in. Waldemara Budę, byłego ministra w swoim rządzie. - To nie jest tak, że wspiera tylko swoich. Ostatnio podczas konferencji w Warszawie byli obecni i Małgorzata Gosiewska i Tobiasz Bocheński. Każdy, kto kandyduje z danego okręgu, wie, kiedy premier przyjeżdża i może się stawić na wspólną konferencję itd. - broni byłego premiera jeden z jego stronników. Kampania europejska PiS. Mobilizacja kluczem Ogólnie, jak słyszymy, kierownictwo PiS jest zadowolone z przebiegu kampanii europejskiej. - Kształt list sprawił, że wszędzie w terenie jest nas więcej niż rywali. Bo tam kampanię robią tylko jedynki, a u nas walczy po kilka osób w okręgu, licząc na mandat. Więc automatycznie banerów, ulotek jest więcej. I taki był też cel - zdradza jeden z polityków z Nowogrodzkiej. Wszyscy zdają sobie jednak sprawę, że w tych wyborach chodzi przede wszystkim o mobilizację swoich wyborców. Jak słyszymy dzisiaj najbardziej zmobilizowane grupy wyborców to wyborcy PiS i Koalicji Obywatelskiej. Każda z partii szuka więc sposobu, by na ostatniej prostej przekonać swój elektorat do głosowania. Donald Tusk postawił na więc 4 czerwca. PiS stawia na raporty podsumowujący rządy Donalda Tuska, który zamierza zaprezentować w ostatnim tygodniu przed wyborami. Planuje także przeprowadzić akcję profrekwencyjną w swoim elektoracie. Posłowie, z którymi rozmawiamy, mówią, że niespodziewanie z pomocą przyszedł im... Rafał Trzaskowski i jego postulat zdejmowania krzyży w urzędach. - Nic tak nie wkurza i nie mobilizuje naszych wyborców jak takie akcje. Zwłaszcza w czasie, gdy mamy tyle świąt religijnych, bo maj to czas komunijny, a za chwilę mamy procesje Bożego Ciała w całym kraju - uważa jeden z naszych rozmówców. Wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się 9 czerwca 2024.Kamila Baranowska ---Zobacz raport specjalny: Wybory europejskie 2024