Jakub Szczepański, Interia: Jak to jest, uzyskać reelekcję w Parlamencie Europejskim z poparciem ponad 260 tys. osób? Bartosz Arłukowicz, europoseł PO: - Zacznę od podziękowań dla każdego z moich 264 097 wyborców. To był trudny czas, bo zdecydowałem się wcześniej startować w wyborach do polskiego parlamentu. Pomóc w zwycięstwie koalicji. Dzisiaj wracam do pierwotnego miejsca pracy, jakim jest Parlament Europejski. Wydawało się, że pański powrót do polskiej polityki będzie się wiązał co najmniej ze stanowiskiem rządowym. W końcu cały czas jest pan jedną z twarzy Platformy Obywatelskiej. A na pewno był pan w trakcie kampanii wyborczej. - W rządzie pracowałem już przez cztery lata (jako minister zdrowia w latach 2011-2015 - red.). Podczas wyborów parlamentarnych zależało mi na tym, żeby pomóc zwyciężyć. Doskonale zdawałem sobie sprawę z wagi tego głosowania. Z tego, jak bardzo ważny jest każdy głos. W związku z tym włożyłem całą energię i siłę w to, żeby wygrać z PiS wybory parlamentarne w Polsce. A nie sądzi pan, że wyborcy mogą odczuwać zawód? Pan był "jedynie" szefem sejmowej komisji zdrowia, ale wielu kolegów z rządu odeszło kilka miesięcy po objęciu posad. Wyemigrowali za pracą do Brukseli? - Każdy ma swoje zadania do wykonania. I wszyscy ci, którzy pełnili obowiązki w Radzie Ministrów, wykonywali bardzo ciężką pracę. Dzisiaj rząd mierzy się z naprawą państwa po PiS-ie. Co jest zadaniem niezwykle trudnym i pracochłonnym. Według ostatniego sondażu United Survey na zlecenie Wirtualnej Polski, aż 53,5 proc. respondentów ocenia, że nie udało się spełnić obietnic złożonych podczas kampanii, w której pan też brał udział. Chyba ludzie nie są zadowoleni, a wszystko trwa zbyt długo? - Wiele rzeczy udało się już zrobić. Jeśli chodzi o moją działkę, medyczną, mogę choćby wymienić to, że wróciło in vitro. Została przeprowadzona ustawa o "tabletce dzień po", którą niestety zablokował prezydent. Podwyżki dla budżetówki, babciowe. Mogę wymieniać dłużej. Nie udało się na przykład z aborcją, którą mieliście na sztandarach w kampanii. - W sprawie aborcji mam bardzo jasne, czytelne i klarowne poglądy. Powinna być dostępna, powinna być decyzją kobiety i partnera do 12. tygodnia ciąży. Zaś koalicja jest koalicją dużą, złożoną z kilku formacji oraz środowisk politycznych. Nie udało się tym razem, bardzo żałuję. Mam nadzieję, że uda się ten proces przeprowadzić. Panie pośle, a 100 konkretów? Można już powiedzieć, że to pusta obietnica? Kiedy pańscy koledzy się z tego tłumaczą, wykazują zdolności wręcz gimnastyczne. - Część projektów zapowiadanych w ramach 100 konkretów jest prowadzona, duża część jest w trakcie realizacji. W związku z tym ja jestem optymistą, odnośnie wprowadzenia tych wszystkich zmian. Czy 100 konkretów na 100 dni było metaforą na okres całych rządów, jak raczył to ująć senator Adam Szejnfeld? Rozumiem, że ta narracja była trochę nieszczęśliwa. - Nie będę komentował słów innych polityków. Mogę powiedzieć tylko tyle, że rządzenie państwem jest procesem bardzo złożonym. W związku z tym zapowiedzi wyborcze są i będą realizowane. Wszystko musi być przeprowadzane w zgodzie z koalicjantami. Jak długo wyborcy będą jeszcze czekać na zmiany, które obiecywaliście? Z zegarkiem najwidoczniej jesteście na bakier. - Wszyscy wyborcy oczekują rozliczenia zła. To się dzieje, choćby na przykładzie PZU, NCBiR czy fundacji zakładanych przez polityków i ich znajomych z PiS. Wiem, że chciałoby się szybciej, ale trzeba przestrzegać zasad prawa i demokracji. Wróćmy do depenalizacji aborcji. Waldemar Sługocki, wiceminister rozwoju zapłacił dymisją, bo był na służbowym spotkaniu zamiast w Sejmie. Roman Giertych może więcej niż inni posłowie KO? - Regulamin klubu, który opisuje zasady jego funkcjonowania, jest jasny: ci, którzy łamią dyscyplinę klubową, muszą się liczyć z konsekwencjami i tak się wydarzyło w tym przypadku. Po jednej stronie utrata stanowiska w rządzie, po drugiej nieistotnej funkcji w klubie. To sprawiedliwe? - Uważam, że podstawową zasadą jest przestrzeganie zapisów wspólnie przyjętych, a regulamin klubu jest zbiorem zasad wspólnie przyjętym. Nie chcę oceniać wysokości kar, bo nie jestem do tego upoważniony. Wszyscy, którzy łamią dyscyplinę klubową, ponoszą konsekwencje. PO poniesie konsekwencje próby przekazania 3 mln zł przeznaczonych dla pacjentów onkologicznych na TVP? Nie odbiera pan tego jako wpadki? - TVP powinna pełnić misję publiczną, proces naprawy tej partyjnej przybudówki, jaką zbudował Kurski, wymaga radykalnych cięć i decyzji. Trudno było dłużej akceptować hejt, lejący się z ekranu przez 24 godziny na dobę. Mieliśmy do czynienia z telewizją partyjną. Jesteśmy absolutnie przekonani o tym, że telewizja publiczna jest potrzebna. Telewizja z misją i pokazująca prawdę. To wszystko wymagało dość drastycznych decyzji. Wprowadzanie ich w życie kosztuje. Nie uważa pan, że tylko w partyjniackiej telewizji zawiesza się znanego dziennikarza i komentatora za polityczny komentarz względem piosenki? Kogoś o takim nazwisku jak Przemysław Babiarz? A potem cofnięcie decyzji, po nieprzychylnym komentarzu premiera w mediach społecznościowych. - Nie znam kuluarów tej sytuacji. Zarząd TVP ma prawo do podejmowania autonomicznych decyzji. Cała publiczna dyskusja wokół redaktora Przemysława Babiarza była nie do końca potrzebna. Ale stało się to, co się stało. Kogo pan się spodziewa jako kandydata PO w wyborach prezydenckich? Należy pan do zwolenników Donalda Tuska czy Rafała Trzaskowskiego? - Ostatnie miesiące wyraźnie pokazywały, jak ważna jest zmiana w Pałacu Prezydenckim. Prezydent Andrzej Duda podjął decyzję, aby w dalszym ciągu pozostawać prezydentem upartyjnionym, kontynuującym linię PiS. Z tej perspektywy wybory są kluczowe, żeby skutecznie naprawić państwo. Kampania ruszy za kilka, kilkanaście tygodni i będę brał w niej bardzo aktywny udział. Kogo chciałby pan promować? Bo nie odpowiedział pan na moje pytanie. - Ostateczne decyzje są jeszcze przed nami. Podejmiemy je w środowisku Platformy Obywatelskiej. Choć nie jest przecież tajemnicą, że nazwisko Rafała Trzaskowskiego przewija się wielokrotnie w tej dyskusji. Kto wchodzi w grę poza dwoma politykami, których wymieniłem? Radosław Sikorski? - Platforma jest dużą partią, z potężnym zasobem kadrowym. Dobrych kandydatów jest wielu, aczkolwiek ostateczna dyskusja w tej sprawie jeszcze przed nami. Rozumiem, że w zależności od tego, czy się uda wygrać Pałac Prezydencki, Donald Tusk dokona kolejnej rekonstrukcji rządu? - Mam nadzieję, że ta ostatnia kampania z serii kampanii, będzie kampanią zwycięską i uda się obozowi demokratycznemu wygrać te wybory. Zrobię wszystko, żeby tak się stało. Premier kolejny raz sięga po swojego asa z kampanii? Człowieka, którego odesłał do Brukseli? - Słowo "odesłał" jest nieprawidłowe. Od początku deklarowałem chęć kontynuacji pracy w Parlamencie Europejskim. Rozpocząłem tam prace związane z onkologią, ze zdrowiem, ze wspólnymi zakupami leków i zamierzam te prace kontynuować. W kampaniach się pan sprawdza, co tu dużo mówić. - Jestem zwolennikiem gry zespołowej. Polityka to nie jest gra solowa. I w takim zespole, który zwycięża wybory, chciałem, chcę i będę chciał pracować. Zawsze daję z siebie wszystko w każdej kampanii wyborczej, bo uważam, że jest to kluczowe dla Polski i przyszłości naszego środowiska politycznego. Ale swojego faworyta w wyborach prezydenckich pan nie ujawni? W końcu chce pan tego kogoś mocno wspierać i pokazywać dla tej osoby własną twarz. - To prawda, każdy z polityków ma swoją, wyrobioną opinię. Ale przedstawiamy ją najpierw w naszym środowisku, w gronie ciał statutowych. Dopiero potem w mediach. I staram się nigdy w tej kolejności nie mylić. Poda pan największy sukces urzędującej Rady Ministrów? - Przede wszystkim, zatrzymanie procesu rozkładu demokratycznego państwa. Staliśmy na skraju przepaści. Gdyby wybory 15 października potoczyły się inaczej, trudno byłoby zatrzymać to zło, które się w Polsce działo. Zresztą, jestem po rozmowach z wieloma politykami europejskimi, którzy mają bardzo podobną opinię. Często oceniają, że w Polsce wydarzył się cud. Bo kraje, które wstępowały na drogę autorytarnych rządów, bardzo rzadko potrafią zawrócić. A w Polsce to się udało. Dzięki mobilizacji i woli wyborców, milionów ludzi, którzy poszli zagłosować. Karta wyborcza zwyciężyła. Sęk w tym, że trend, który obserwujemy od wyborów z 2023 r. przestaje być dla was korzystny. Przykładowo: wyniku Konfederacji, choćby w wyborach do Parlamentu Europejskiego, nie może pan zignorować, skoro sam pan startował. - Niepokoją mnie dość wysokie notowania Konfederacji. Fascynacja poglądami, pomysłami, które są dalekie od możliwości realizacji. To niebezpieczne. Staram się każdego dnia przekonywać młodych ludzi, że rządzenie państwem jest zadaniem odpowiedzialnym, trudnym i wymagającym odpowiedzialności od wszystkich tych, którzy za tą robotę się po prostu biorą. Co ma pan na myśli? - Łatwo jest rzucać hasłami takimi jak np. sprywatyzować cały system ochrony zdrowia. Ale na pytanie, kto sfinansuje skomplikowane leczenie nowotworu czy bardzo poważnych innych chorób, zwolennicy Konfederacji milczą. Wiem, bo sam ich o to pytam. Zapytam o kontrowersyjnych europosłów w Parlamencie Europejskim. Trzy nazwiska mi przychodzą na myśl: Grzegorz Braun, Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński. Jak pan ich ocenia? - To politycy, którzy w całą pewnością będą bardzo kontrowersyjni, pokazali już, co potrafią w polskim parlamencie. Spotkałem się już z kilkudziesięcioma kolegami z innych państw europejskich. W kontekście Kamińskiego i Wąsika część z nich pytała: Czy to są właśnie ci ludzie, którzy chronili się w pałacu prezydenckim przed aresztowaniem? Więc stają się bardzo popularni, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Prędzej czy później będą się musieli liczyć z możliwością odebrania immunitetu. Ale do Grzegorza Brauna, jak dotąd, nie można się przyczepić? - Jeszcze nie pokazał swojego temperamentu w Parlamencie Europejskim. Aczkolwiek spodziewam się dość kontrowersyjnych postaw. Jakub Szczepański ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!