O tym, że sytuacja jest na ostrzu noża, świadczą kroki podjęte przez kluczowych polityków PiS. Partia z ul. Nowogrodzkiej faktycznie może stracić miliony złotych niezbędne do funkcjonowania w polityce. Z informacji przekazanych przez "Newsweek" wynika, że do sprawy odniósł się nawet sam Jarosław Kaczyński: - Trzeba będzie się zrzucać - zakomunikował. Problem komentował już publicznie m.in. Jacek Sasin. Były wicepremier i szef resortu aktywów państwowych potwierdził doniesienia tygodnika. Nie wykluczył, że politycy będą musieli sięgnąć do własnych kieszeni, żeby wspomóc codziennie funkcjonowanie PiS. Prowadzący wywiad na antenie RMF FM dopytywał, o jakiej kwocie mowa. Czy zrzutka powinna wynosić 500 zł, 5 tys. zł czy może 50 tys. zł? Przynajmniej ta ostatnia kwota, w opinii Sasina, mogłaby być "bardzo trudna do udźwignięcia dla polityków, którzy nie zarabiają dzisiaj w Polsce najwięcej". Rejestr wpłat na rzecz PiS za rok 2024 pokazuje jednak, że w ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego wciąż są szerzej nieznani działacze, którzy pamiętają, komu zawdzięczali swoje lukratywne posady z lat 2015-2023. Niezależnie od zmiany władzy i utraty pozycji w spółkach zależnych od Skarbu Państwa. Ale oczywiście nie tylko oni zasilają partyjną kiesę. Subwecja dla PiS. Kto w partii daje najwięcej? Zestawienie umów to zasługa koalicji Kukiz’15 oraz PiS. Zgodnie z obowiązującym prawem, wszystkie partie polityczne są zmuszone publikować go w Biuletynie Informacji Publicznej. - Jeśli ktoś wpłaci powyżej 10 tys. zł, z pominięciem wkładek członkowskich, wpłata musi zostać upubliczniona. Nie później niż 14 dni od utrzymania środków finansowych - podkreśla dr Anna Frydrych-Depka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i Fundacji Odpowiedzialna Polityka. Zgodnie z art. 25 Ustawy o partiach politycznych, łączna wpłata od osoby fizycznej na rzecz danego ugrupowania, nie może w jednym roku przekraczać 15-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę (od 1 stycznia do 30 czerwca to 63 630 zł - red.). W trakcie kampanii wyborczej mogą to być większe kwoty. Według udostępnionych dokumentów tegoroczne wpłaty na PiS ruszyły w marcu, a więc na miesiąc przed wyborami samorządowymi. Lista liczy 1056 pozycji, ale w kilku przypadkach nazwiska wpłacających się powtarzają. O ile nie dziwią takie osobistości jak były prezes TVP i niedoszły europoseł Jacek Kurski (106,5 tys. zł - red.) czy jego żona Joanna Kurska (106 tys. zł - red.), uwagę przykuwają nazwiska chociażby dzieci polityków jak również - wydawałoby się - szeregowych radnych, którzy nie szczędzą grosza na działalność partii. Co prawda nie mogą się pochwalić tak wysokimi kwotami jak choćby europosłowie, ale wciąż wysyłają niemałe przelewy. I nie ma w tym nic niezgodnego z prawem. - Jeśli np. osoba zaangażowana w pracę dla partii politycznej wpłaci maksymalną kwotę, czyli 15-krotność minimalnego wynagrodzenia za pracę, to jej partner może dokonać wpłaty we własnym imieniu. W przypadku, kiedy ktoś bliski polityka staje się prezesem jakiejś spółki, na przykład kontrolowanej przez samorząd i wpłaca pieniądze dla partii, robi to legalnie - komentuje ekspertka z Fundacji Odpowiedzialna Polityka. Wątpliwości natury moralnej nie da się jednak przekreślić. - Budzi to niesmak, ale przepisy tego nie zabraniają. Środki mogą być oczywiście wyższe, jeżeli trwa kampania wyborcza, wtedy próg wzrasta. Wpłaty dokonane niezgodnie z prawem, nie podlegają upublicznieniu i są zwracane darczyńcom - wyjaśnia dr Frydrych-Depka. Ćwierć miliona na PiS. Od jednej rodziny Jeszcze za czasów rządów PiS ludowcy przeprowadzili akcję informacyjną dotyczącą partyjnych działaczy, którzy wylądowali w Spółkach Skarbu Państwa. W lipcu 2021 r. przedstawili listę 357 "tłustych kotów", czyli osób zależnych od PiS. Jak się okazuje, nawet w czasach, kiedy partia Jarosława Kaczyńskiego musi działać w opozycji, wciąż może liczyć na pieniądze swoich działaczy. Zwłaszcza tych, których z partią łączą nie tylko stanowiska i pieniądze. Przykładowo: jednym z najbardziej hojnych darczyńców jest Antoni Kurski, syn byłego prezesa TVP. Pod koniec maja zdecydował się przelać na konto partii 80 tys. zł. Skąd takie środki u absolwenta AWF? Jeszcze pod koniec grudnia 2023 r. można było czytać, że Kurski junior dostał pracę w spółce Lotos Upstream należącej do Orlenu. Miał zarabiać ok. 10 tys. zł. miesięcznie. - W ostatnich tygodniach pensję znacznie mu podniesiono, bo gdy po przejęciu władzy przez Donalda Tuska, zostaną wymienieni szefowie państwowych koncernów, pracę stracą 'znajomi królika' z PiS. Jedno z naszych źródeł twierdzi nawet, że Kurski już został zwolniony - donosili informatorzy "Rzeczpospolitej". Działalność PiS jest również hojnie wspierana m.in. przez rodzinę posłanki Izabeli Kloc. Za poprzednich rządów jej mąż Janusz pracował w Biurze Prezesa Agencji Nieruchomości Rolnych, w czerwcu przelał partii 50 tys. zł. Córka posłanki, Julia Kloc-Kondracka po raz drugi wywalczyła mandat radnej sejmikowej, wcześniej nie udało jej się dostać do Sejmu. Z wykształcenia germanistka. W czasach rządów PiS pracowała m.in. dla Agencji Rynku Rolnego czy w Kolejach Śląskich. Zasiliła kasę partii kwotą 41,5 tys. zł. Najbardziej hojny okazał się jednak syn Izabeli Kloc - Maksymilian. Na PiS wpłacił 60 tys. zł, niewiele mniej niż mama. Jeśli mielibyśmy podsumować wyłącznie wpłaty podchodzące od rodziny parlamentarzystki PiS, okaże się, że tylko dzięki najbliższym własnej posłanki partia zainkasowała ponad ćwierć miliona złotych. Finanse PiS. Pieniądze i wdzięczność idą w parze Chociaż Julia Kloc-Kondracka i Antoni Kurski to dzieci polityków, które przesyłają partii stosunkowo najwyższe przelewy, nie oznacza to, że szeregowi działacze na szczeblu samorządowym nie są w stanie zajrzeć do własnych portfeli, aby wesprzeć PiS. Zresztą o politycznej wadze i ambicjach rajców mogliśmy się przekonać, kiedy w trakcie wyboru marszałka sejmiku województwa małopolskiego musiał się z nimi użerać sam prezes. - Gdy wszyscy szukają pracy, każdy robi się niezwykle ważny. Prezes, siłą rzeczy, nie miał takiego oddziaływania, bo nie miał po swojej stronie argumentów pracowniczych - wskazywał jeden z naszych informatorów z Nowogrodzkiej. Biorąc pod uwagę rejestr wpłat na partię, należy wnioskować, że z lukratywną posadą w PiS łączą się nie tylko obowiązki polityczne, ale i finansowe względem własnego ugrupowania. Przykłady? Chociażby Sebastian Bojemski. Jak pisała wyborcza.biz, przed 2019 r. znany głównie jako historyk i autor książki "Narodowe Siły Zbrojne w Powstaniu Warszawskim". Później wiceszef MOL Polska, a od wakacji 2023 r. wiceprezes państwowej, ropociągowej firmy PERN. W maju wpłacił na PiS 60 tys. zł. W rejestrze wpłat znajdziemy również radnych, którym nawet po wyborach udało się zachować wysokie zarobki. Do tego grona należy m.in. Iwona Gibas z Małopolski. To jedna z radnych, która mimo niechęci prezesa, pozostała we władzach sejmiku po wyborach. Wciąż będzie zarabiała na poziomie ok. 20 tys. zł. W marcu przekazała partii 15 tys. zł. Z kolei Łukasz Smółka, od niedawna marszałek wojewódzka, przekazał PiS-owi 13,5 tys. zł. Na liście samorządowców, którzy przelewają pieniądze dla PiS znajdziemy również m.in. Agnieszkę Nowak-Gąsienicę - byłą wiceburmistrz Zakopanego (20,6 tys. zł - red.), włodarza Stalowej Woli Lucjusza Nadbereżnego (20,1 tys. zł - red.) czy Marzennę Nowak - wiceszefową Rady Miejskiej Ostrowa Wielkopolskiego, która przelała na konta partyjne ponad 20 tys. zł. Subwencja PiS. "PKW to nie problem" Żeby porozmawiać o sytuacji finansowej PiS oraz zapowiedziach płynących z ust Jarosława Kaczyńskiego i Jacka Sasina, zwróciliśmy się do skarbnika partii. Jak się okazuje, ugrupowanie wcale nie przejmuje potencjalnym odebraniem subwencji. A przynajmniej nie tak, jak można by sądzić. - Jesteśmy w stanie organizować zbiórki i darowizny, więc (brak subwencji - red.) to nie jest jakiś problem. PKW powinna jednak zatwierdzić nasze sprawozdanie finansowe - powiedział Interii Henryk Kowalczyk. - Nie ma żadnych podstaw, żeby było inaczej. Biegły, rewident, który sprawdzał nasze sprawozdanie, nie miał żadnych uwag - dodaje skarbnik PiS. W opinii byłego wicepremiera odebranie państwowych pieniędzy jego partii może jedynie zmobilizować zwolenników ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. - Może to być ruch, wbrew pozorom, korzystny dla PiS. Nikt nie chce być bezpodstawnie krzywdzony - uważa Kowalczyk. - Jeśli PKW odbierze nam pieniądze, a potem wygramy w sądzie, będziemy występować o odszkodowanie z tytułu odsetek zapłaconych od kredytów. Bo kredyt kosztuje - odgraża się. Eksperci, z którymi rozmawiamy, podzielają zdanie polityka PiS. Dlaczego partii Jarosława Kaczyńskiego miałoby się udać zebrać pieniądze z datków? Jak usłyszeliśmy, chodzi o przekorę Polaków. - W przypadku, gdy PiS będzie w stanie, oburzeniem na decyzję (o odebraniu subwencji przez PKW - red.), przekonać zwykłego Kowalskiego do wpłaty 15 zł na ugrupowanie, chociażby za pośrednictwem zwykłej zrzutki, mogą wyjść na tym z korzyścią - diagnozuje dr Anna Frydrych-Depka. - Jako społeczeństwo lubimy być przekorni. Skoro coś komuś zabrali, w opinii partii, niesprawiedliwie, czemu nie? Tak działała chociażby Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy - uważa. Nasza rozmówczyni zwraca uwagę, że organizacje międzynarodowe, które zajmują się transparentnością w polityce, kładą nacisk, aby poszczególne partie dążyły do finansowania przez swoich sympatyków. Przynajmniej w 10-15 proc. - Oczywiście potrzeba refleksji nad procederem: "My ci stanowisko, ty nam odpowiedni haracz" - mówi nam członkini zarządu Fundacji Odpowiedzialna Polityka. - Trzeba zastanowić się, jak to zrobić. Tak, aby nie utrudniać sympatykom wpłat na dane ugrupowanie. Łatwiej być darczyńcą komuś, kto uczestniczy w życiu partii, niż jest zwykłym sympatykiem i się przygląda - powiedziała nam Frydrych-Depka. PKW ma przedstawić swoją decyzję odnośnie do subwencji dla PiS podczas posiedzenia, 29 sierpnia. Na szali jest blisko 20 mln zł. Jakub Szczepański ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!