Większość widmo. Pałac reaguje na klęskę Mateusza Morawieckiego

Mimo deklaracji, że dysponuje większością w Sejmie, premier Mateusz Morawiecki nie był w stanie zdobyć wystarczającej liczby głosów, żeby uzyskać wotum zaufania. Prezydent nie czuje się jednak oszukany. Jak twierdzą nasze źródła z Pałacu Prezydenckiego, od dłuższego czasu przewidywał klęskę rządu Prawa i Sprawiedliwości w kluczowym głosowaniu. - To było wiadome od momentu wyboru Szymona Hołowni na marszałka Sejmu - mówi nam bliski współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy.

190 do 266 - takim stosunkiem głosów zakończyło się głosowanie nad wotum zaufania dla trzeciego rzadu Mateusza Morawieckiego. Szanse Zjednoczonej Prawicy na utrzymanie się przy władzy przepadły. Zaskoczenia nie ma, bo i od kilku tygodni wiedzieliśmy, że być nie może.
Po raz pierwszy w parlamentarnej historii Polski po 1989 roku kandydat desygnowany przez prezydenta nie zdołał stworzyć rządu. - Piszemy historię polskiego parlamentaryzmu - pół żartem, pół serio stwierdza w rozmowie z Interią osoba z bliskiego otoczenia głowy państwa. Jak jednak słyszymy, prezydent Duda sejmową klęską ustępującego szefa rządu zaskoczony nie był.
Sala sejmowa zweryfikowała PiS
Potwierdzają to słowa innego z bliskich współpracowników głowy państwa. - Kwestię tego, kto większość ma, kto tylko myśli, że ma, a kto jest w opozycji zawsze weryfikują głosowania - mówi w rozmowie z Interią. I dodaje: - Każdy może twierdzić, że dysponuje większością albo może ją zdobyć, ale sala sejmowa jest bezlitosna i pokazała klarownie, że premier Morawiecki większości nie miał i nie ma. Zresztą było to wiadome od momentu wyboru Szymona Hołowni na marszałka Sejmu.
To zaskakujące słowa. 24 i 25 października prezydent prowadził konsultacje parlamentarne z liderami ugrupowań, które dostały się do nowego parlamentu. Pytany wówczas o efekty rozmów, przyznał, że zarówno Prawo i Sprawiedliwość, jak i sojusz Koalicji Obywatelski, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy zapewniły go, że mają w Sejmie większość konieczną do uzyskania wotum zaufania.
- Mamy dziś dwóch poważnych kandydatów do stanowiska premiera. Zjednoczona Prawica poinformowała, że ich kandydatem jest Mateusz Morawiecki - zakładają, że będą posiadali większość na sali sejmowej. Podobny komunikat usłyszałem od Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy - ich kandydatem jest Donald Tusk - oświadczył wówczas prezydent.
- To pokazuje, że w istocie mamy w związku z tym dwóch poważnych kandydatów dzisiaj. Jest to sytuacja nowa w naszych standardach demokratycznych. Nigdy nie było takiej sytuacji, że wybory wygrało jedno ugrupowanie, natomiast inne ugrupowania, które również mają swoich przedstawicieli w parlamencie, twierdzą, że to one będą miały większość bez ugrupowania zwycięskiego i one przedstawiają swojego kandydata na premiera - tłumaczyła wówczas głowa państwa.
Kolejne dni pokazały jednak, że większość w Sejmie ma tylko jedna z dwóch wspomnianych opcji. Najpierw, 10 listopada, sformowana przez Donalda Tuska koalicja podpisała umowę o współpracy. Później, pierwszego dnia inauguracyjnego posiedzenia Sejmu, ta sama koalicja przegłosowała w izbie niższej parlamentu kandydaturę Szymona Hołowni na marszałka Sejmu. Był 13 listopada.
Każdy może twierdzić, że dysponuje większością albo może ją zdobyć, ale sala sejmowa jest bezlitosna i pokazała klarownie, że premier Morawiecki większości nie miał i nie ma. Zresztą było to wiadome od momentu wyboru Szymona Hołowni na marszałka Sejmu
Tego samego dnia wieczorem prezydent Duda misję tworzenia rządu powierzył jednak Mateuszowi Morawieckiemu. - Tym razem w szerszym porozumieniu liczę na dalszą Państwa służbę w rozwoju Rzeczpospolitej (...). Życzę powodzenia, dziękuję i gratuluję wszystkiego, co dało się osiągnąć. Jeszcze niejedno dobro przed nami - mówił wówczas prezydent.
Dzisiaj rozmówcy Interii z Pałacu Prezydenckiego mówią już coś zupełnie innego. - Już podczas konsultacji z komitetami wyborczymi padały pewne deklaracje co do układu sił na sali sejmowej. One się dzisiaj ziściły - twierdzi jedno z naszych źródeł. Słyszymy też jednak, że "wszystko odbyło się zgodnie z porządkiem konstytucyjnym", co też jest prawdą, choć trudno uciec tutaj od wątku stricte politycznej kalkulacji.
"Nic nadzwyczajnego się nie stało"
Zasadne jest jednak pytanie, które politycy Koalicji 15 Października - tę nazwę nadał swojemu sojuszowi podczas expose w Sejmie Donald Tusk - zadawali już po rozmowach z prezydentem: czy Mateusz Morawiecki okłamał Andrzeja Dudę?
- Nie rozmawiajmy w kategoriach, czy prezydent żałuje swojej decyzji, czy nie żałuje. Tu należy rozmawiać w kategoriach demokracji i tradycji parlamentarnej, która w Polsce istnieje - wymijająco odpowiada zaufany człowiek prezydenta Dudy.

Inne z naszych źródeł dodaje, że głowa państwa "w ogóle nie rozpatruje tej sytuacji w kategoriach oszustwa czy zawiedzionego zaufania". - Jeszcze przed wyborami prezydent wskazywał, że najpewniej desygnuje na premiera polityka z ugrupowania, które wygra wybory. Tym ugrupowaniem było PiS. Prezydent po prostu respektował zwyczaj konstytucyjny, który wcześniej respektowali też wszyscy poprzedni prezydenci - tłumaczy nasz rozmówca. W Pałacu Prezydenckim słyszymy również, że nie można było odebrać szansy na stworzenie rządu ugrupowaniu, które wygrało wybory parlamentarne.
Gdy argumentujemy, że większość parlamentarna była wiadoma i ogłoszona już po wyborach, nawet jeśli formalnie powstała dopiero 10 listopada, słyszymy, że w polityce nigdy nie można niczego przesądzać. Jako przykład pada sytuacja z 2005 roku. Wówczas koalicja PO i PiS-u miała współrządzić Polską, a jeszcze po wyborach trwały negocjacje rządowe. Koniec końców rozmowy spełzły jednak na niczym, a niedoszli koalicjanci zostali śmiertelnymi wrogami. - W polityce są sytuacje, których nie przewidzimy, to jest sól polityki. Dlatego tutaj nic nadzwyczajnego się nie stało - stwierdza bliski współpracownik prezydenta Dudy.
Duda i Tusk w cztery oczy
Rząd Mateusza Morawieckiego i rządy Zjednoczonej Prawicy są już jednak historią. Dzisiaj prezydent Duda szykuje się do współpracy z gabinetem Donalda Tuska. Tej współpracy towarzyszy wiele znaków zapytania, przewidywań, niepewności. Jednym ze scenariuszy - skrajnie niekorzystnym dla państwa polskiego - jest powtórka ze słynnej "wojny na górze", czyli konfliktu pomiędzy obozem Lecha Wałęsy a rządem Tadeusza Mazowieckiego.
Dlatego pewną dozą optymizmu napawało wieczorne spotkanie prezydenta Dudy i premiera Tuska w Sejmie, które odbyło się 11 grudnia. Politycy rozmawiali przez około godzinę, było to spotkanie w cztery oczy, pierwsze od czasu konsultacji parlamentarnych zorganizowanych pod koniec października przez głowę państwa. - Powinno cieszyć, że trwało aż godzinę. Panowie rozmawiali o procedurze zaprzysiężenia nowego rządu, na zaproszenie prezydenta Dudy, który chce być istotnym elementem procesu demokratycznego i chciał wziąć udział w dzisiejszych wydarzeniach w Sejmie - mówi nam zaufana osoba z kręgu prezydenta.
Obaj politycy spotkają się ponownie już o poranku 13 grudnia. Wówczas nowy rząd zostanie zaprzysiężony przez prezydenta Dudę i odbierze stosowne dokumenty, po czym przystąpi do faktycznego sprawowania władzy.