Większość widmo. Pałac reaguje na klęskę Mateusza Morawieckiego

Łukasz Rogojsz

Łukasz Rogojsz

Aktualizacja
emptyLike
Lubię to
Lubię to
like
0
Super
relevant
0
Hahaha
haha
0
Szok
shock
0
Smutny
sad
0
Zły
angry
0
Lubię to
like
Super
relevant
8,6 tys.
Udostępnij

Mimo deklaracji, że dysponuje większością w Sejmie, premier Mateusz Morawiecki nie był w stanie zdobyć wystarczającej liczby głosów, żeby uzyskać wotum zaufania. Prezydent nie czuje się jednak oszukany. Jak twierdzą nasze źródła z Pałacu Prezydenckiego, od dłuższego czasu przewidywał klęskę rządu Prawa i Sprawiedliwości w kluczowym głosowaniu. - To było wiadome od momentu wyboru Szymona Hołowni na marszałka Sejmu - mówi nam bliski współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy.

Pałac Prezydencki nie jest zaskoczony tym, że misja tworzenia rządu Mateusza Morawieckiego zakończyła się klęską
Pałac Prezydencki nie jest zaskoczony tym, że misja tworzenia rządu Mateusza Morawieckiego zakończyła się klęskąWojciech OlkuśnikEast News

190 do 266 - takim stosunkiem głosów zakończyło się głosowanie nad wotum zaufania dla trzeciego rzadu Mateusza Morawieckiego. Szanse Zjednoczonej Prawicy na utrzymanie się przy władzy przepadły. Zaskoczenia nie ma, bo i od kilku tygodni wiedzieliśmy, że być nie może.

Po raz pierwszy w parlamentarnej historii Polski po 1989 roku kandydat desygnowany przez prezydenta nie zdołał stworzyć rządu. - Piszemy historię polskiego parlamentaryzmu - pół żartem, pół serio stwierdza w rozmowie z Interią osoba z bliskiego otoczenia głowy państwa. Jak jednak słyszymy, prezydent Duda sejmową klęską ustępującego szefa rządu zaskoczony nie był.

Sala sejmowa zweryfikowała PiS

Potwierdzają to słowa innego z bliskich współpracowników głowy państwa. - Kwestię tego, kto większość ma, kto tylko myśli, że ma, a kto jest w opozycji zawsze weryfikują głosowania - mówi w rozmowie z Interią. I dodaje: - Każdy może twierdzić, że dysponuje większością albo może ją zdobyć, ale sala sejmowa jest bezlitosna i pokazała klarownie, że premier Morawiecki większości nie miał i nie ma. Zresztą było to wiadome od momentu wyboru Szymona Hołowni na marszałka Sejmu.

To zaskakujące słowa. 24 i 25 października prezydent prowadził konsultacje parlamentarne z liderami ugrupowań, które dostały się do nowego parlamentu. Pytany wówczas o efekty rozmów, przyznał, że zarówno Prawo i Sprawiedliwość, jak i sojusz Koalicji Obywatelski, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy zapewniły go, że mają w Sejmie większość konieczną do uzyskania wotum zaufania.

- Mamy dziś dwóch poważnych kandydatów do stanowiska premiera. Zjednoczona Prawica poinformowała, że ich kandydatem jest Mateusz Morawiecki - zakładają, że będą posiadali większość na sali sejmowej. Podobny komunikat usłyszałem od Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy - ich kandydatem jest Donald Tusk - oświadczył wówczas prezydent.

- To pokazuje, że w istocie mamy w związku z tym dwóch poważnych kandydatów dzisiaj. Jest to sytuacja nowa w naszych standardach demokratycznych. Nigdy nie było takiej sytuacji, że wybory wygrało jedno ugrupowanie, natomiast inne ugrupowania, które również mają swoich przedstawicieli w parlamencie, twierdzą, że to one będą miały większość bez ugrupowania zwycięskiego i one przedstawiają swojego kandydata na premiera - tłumaczyła wówczas głowa państwa.

Kolejne dni pokazały jednak, że większość w Sejmie ma tylko jedna z dwóch wspomnianych opcji. Najpierw, 10 listopada, sformowana przez Donalda Tuska koalicja podpisała umowę o współpracy. Później, pierwszego dnia inauguracyjnego posiedzenia Sejmu, ta sama koalicja przegłosowała w izbie niższej parlamentu kandydaturę Szymona Hołowni na marszałka Sejmu. Był 13 listopada.

Każdy może twierdzić, że dysponuje większością albo może ją zdobyć, ale sala sejmowa jest bezlitosna i pokazała klarownie, że premier Morawiecki większości nie miał i nie ma. Zresztą było to wiadome od momentu wyboru Szymona Hołowni na marszałka Sejmu
Bliski współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy w rozmowie z Interią

Tego samego dnia wieczorem prezydent Duda misję tworzenia rządu powierzył jednak Mateuszowi Morawieckiemu. - Tym razem w szerszym porozumieniu liczę na dalszą Państwa służbę w rozwoju Rzeczpospolitej (...). Życzę powodzenia, dziękuję i gratuluję wszystkiego, co dało się osiągnąć. Jeszcze niejedno dobro przed nami - mówił wówczas prezydent.

Dzisiaj rozmówcy Interii z Pałacu Prezydenckiego mówią już coś zupełnie innego. - Już podczas konsultacji z komitetami wyborczymi padały pewne deklaracje co do układu sił na sali sejmowej. One się dzisiaj ziściły - twierdzi jedno z naszych źródeł. Słyszymy też jednak, że "wszystko odbyło się zgodnie z porządkiem konstytucyjnym", co też jest prawdą, choć trudno uciec tutaj od wątku stricte politycznej kalkulacji.

"Nic nadzwyczajnego się nie stało"

Zasadne jest jednak pytanie, które politycy Koalicji 15 Października - tę nazwę nadał swojemu sojuszowi podczas expose w Sejmie Donald Tusk - zadawali już po rozmowach z prezydentem: czy Mateusz Morawiecki okłamał Andrzeja Dudę?

- Nie rozmawiajmy w kategoriach, czy prezydent żałuje swojej decyzji, czy nie żałuje. Tu należy rozmawiać w kategoriach demokracji i tradycji parlamentarnej, która w Polsce istnieje - wymijająco odpowiada zaufany człowiek prezydenta Dudy.

Prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz MorawieckiWOJTEK RADWANSKI/AFPEast News

Inne z naszych źródeł dodaje, że głowa państwa "w ogóle nie rozpatruje tej sytuacji w kategoriach oszustwa czy zawiedzionego zaufania". - Jeszcze przed wyborami prezydent wskazywał, że najpewniej desygnuje na premiera polityka z ugrupowania, które wygra wybory. Tym ugrupowaniem było PiS. Prezydent po prostu respektował zwyczaj konstytucyjny, który wcześniej respektowali też wszyscy poprzedni prezydenci - tłumaczy nasz rozmówca. W Pałacu Prezydenckim słyszymy również, że nie można było odebrać szansy na stworzenie rządu ugrupowaniu, które wygrało wybory parlamentarne.

Gdy argumentujemy, że większość parlamentarna była wiadoma i ogłoszona już po wyborach, nawet jeśli formalnie powstała dopiero 10 listopada, słyszymy, że w polityce nigdy nie można niczego przesądzać. Jako przykład pada sytuacja z 2005 roku. Wówczas koalicja PO i PiS-u miała współrządzić Polską, a jeszcze po wyborach trwały negocjacje rządowe. Koniec końców rozmowy spełzły jednak na niczym, a niedoszli koalicjanci zostali śmiertelnymi wrogami. - W polityce są sytuacje, których nie przewidzimy, to jest sól polityki. Dlatego tutaj nic nadzwyczajnego się nie stało - stwierdza bliski współpracownik prezydenta Dudy.

Duda i Tusk w cztery oczy

Rząd Mateusza Morawieckiego i rządy Zjednoczonej Prawicy są już jednak historią. Dzisiaj prezydent Duda szykuje się do współpracy z gabinetem Donalda Tuska. Tej współpracy towarzyszy wiele znaków zapytania, przewidywań, niepewności. Jednym ze scenariuszy - skrajnie niekorzystnym dla państwa polskiego - jest powtórka ze słynnej "wojny na górze", czyli konfliktu pomiędzy obozem Lecha Wałęsy a rządem Tadeusza Mazowieckiego.

Dlatego pewną dozą optymizmu napawało wieczorne spotkanie prezydenta Dudy i premiera Tuska w Sejmie, które odbyło się 11 grudnia. Politycy rozmawiali przez około godzinę, było to spotkanie w cztery oczy, pierwsze od czasu konsultacji parlamentarnych zorganizowanych pod koniec października przez głowę państwa. - Powinno cieszyć, że trwało aż godzinę. Panowie rozmawiali o procedurze zaprzysiężenia nowego rządu, na zaproszenie prezydenta Dudy, który chce być istotnym elementem procesu demokratycznego i chciał wziąć udział w dzisiejszych wydarzeniach w Sejmie - mówi nam zaufana osoba z kręgu prezydenta.

Obaj politycy spotkają się ponownie już o poranku 13 grudnia. Wówczas nowy rząd zostanie zaprzysiężony przez prezydenta Dudę i odbierze stosowne dokumenty, po czym przystąpi do faktycznego sprawowania władzy.

Jarosław Kaczyński wdarł się na mównicę. "Pan jest niemieckim agentem"Sejminteria.pl
Przejdź na