Kiedy w ostatnią sobotę Donald Tusk dokonywał na wiecu we Wrocławiu jak zawsze frontalnej rozprawy z PiS, zaczął od najświeższego tematu. Dopiero co wybuchły wieści o buncie tak zwanej Grupy Wagnera w Rosji. Lider KO-PO pytał, czy wobec tak groźnej sytuacji za naszą granicą, polskie władze zwołują narady i konsultują się z sojusznikami. Oczywiście pytał, ale sam sobie zaraz odpowiadał: Nie robią tego. Prigożyn a polska polityka Koronnym dowodem miał być wywiad Jarosława Kaczyńskiego w radiu RMF-FM. Prezes PiS był tam pytany o jego nową rolę, wicepremiera, i o sobotni wiec Zjednoczonej Prawicy w Bogatyni. - Ani słowa o wojnie domowej w Rosji. Mówił tylko o swoich interesach partyjnych - oskarżał Tusk. Wkrótce potem okazało się, że wystąpienie Prigożyna nie zmieniło się w wojnę domową, a wygasło tak szybko, jak się pojawiło. Co więcej, i prezydent Duda, i premier Morawiecki podjęli od sobotniego poranka telefoniczne konsultacje z sojusznikami. W chwili, gdy nic nie było wiadomo, miały one naturę głównie symboliczną. Wreszcie zaś okazało się, że Kaczyński nagrywał swoją rozmową z RMF-FM w piątek, kiedy o Wagnerowcach nie było jeszcze słychać. Ani nie mógł być o nich pytany, ani narzucić ten ten temat z własnej inicjatywy, bo tematu nie było. Zagadywani o to politycy Platformy odpowiadali, ze to niczego nie zmienia. To jeden z bezpośrednich przykładów kompletnego ogłupienia polskiej polityki. Kaczyński lubi straszyć! Ale idźmy dalej: Wagnerowcy, przynajmniej ich część, przenoszą się na Białoruś, czyli pod polską granicę. Białoruś wrogą Polsce, animującą inwazję tak zwanych uchodźców (raczej imigracyjnych turystów), zarazem Białoruś wyposażoną w broń jądrową przez Putina. Polskie władzy wykonały kilka gestów. Powiedział coś na ten temat nowy wicepremier Kaczyński. Zwołano też naradę w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Opozycja natychmiast to oprotestowała. - Kaczyński lubi straszyć - ogłosił na sejmowym korytarzu były szef MON Tomasz Siemoniak. Po chwili wszyscy powtarzali tę formułkę jak mantrę. Czyli zmiana tonu o 180 stopni w stosunku do wrocławskich jeremiad Tuska. Zarazem można odnieść wrażenie, że gdyby obecna władza tych gestów nie wykonała, zostałaby natychmiast oskarżona o karygodne zaniechania. W duchu sobotniego wystąpienia lidera KO-PO. Mamy do czynienia z permanentnym teatrem, w którym role są zmienne. Ze strony opozycji pada skądinąd nie pozbawione sensu zastrzeżenie: w razie kryzysu bezpieczeństwa ludzie skupiają się wokół władzy. Tyle że nawet jeśli to prawda, a PiS dostrzega w tym okazję polityczną, to przecież okoliczności są nam dane. Nie tworzy się ich w Polsce ani nie wymyśla. Można skądinąd zresztą odnieść wrażenie, że opozycja narzekająca na atmosferę alarmu, wpisuje się w scenariusz władzy. Oni są zatroskani, a nas to drażni, pokazują. Czy trzeba lepszego dowodu na lekkomyślność podyktowaną politycznym odruchem? Paranoja podszyta cynizmem Opozycja się podkłada, bo nie umie inaczej. Obowiązuje przecież zasada: Oni mówią czarne, my krzyczymy białe. Obowiązuje nie tylko podczas kampanii, ale podczas niej w szczególności. Przy okazji zaś krzewią się reakcje paranoiczne. To Roman Giertych pierwszy wystąpił z tezą: chcą wprowadzić stan wyjątkowy żeby przesunąć wybory. Podchwycił to w stosownym wpisie na Twitterze były minister Radosław Sikorski. Giertych słynie z powtarzanych co i rusz spiskowych teorii, które na ogół się nie potwierdzają. To on wraz z rosyjskim ministrem Ławrowem powtarzał podejrzenia, że rząd Morawiecki chciał razem z Putinem dzielić Ukrainę. Także i wtedy powtarzał to Sikorski. Czy oni w to wierzą czy uznają za skuteczne narzędzie w czasach, kiedy ludzie chłoną internetowe rewelacje bezkrytyczne, trudno powiedzieć. Trudno też twierdzić, że mamy do czynienia z ludźmi dbającymi o własną powagę. Nawet największe głupstwa znajdują jednak bezkrytycznych kibiców. Przy okazji wróciła debata o granicy z Białorusią. Przyznam szczerze, nie znam większego pomnika cynicznej niefrasobliwości opozycji niż podszczypywanie polskiej Straży Granicznej, kiedy ta z coraz większą trudnością próbuje egzekwować w tamtym rejonie najbardziej oczywiste prawo. Prawo do ochrony własnej granicy - podstawowy atrybut suwerenności. Dziś po zbudowaniu ogrodzenia na tej granicy, i po stwierdzeniu oczywistego związku między akcjami Łukaszenki, a agresją Putina na Ukrainę, opozycja jest jakby mniej pewna tego co ma mówić. Ale niczego nie odwołała, nowego tonu nie znalazła. Zostawiając pole dla takich nawiedzonych aktorów z własnych szeregów jak europosłanka KO-PO Janina Ochojska. Ona w imię swojego dogmatycznego humanitaryzmu polską granicę po prostu by zlikwidowała. PiS zrobiło ostatnio wiele aby podważyć zaufanie do siebie - choćby absurdalną awanturą z komisją weryfikacyjną mającą badać rosyjskie wpływy. Forsowało sprzeczne z konstytucją i z normami demokracji przepisy, z których musiało się potem wycofywać rakiem. Po raz kolejny uderzyło we własną reputację, a nic nie zarobiło. Przecież procedury tej komisji nie zostaną uruchomione przed wyborami. Ale kiedy politycy opozycji zaczynają rozprawiać nie o resecie z Rosją w latach 2007-2010, a o współczesnym polskim bezpieczeństwie, to tak jakby byli opłacani przez rząd albo centralę PiS na Nowogrodzkiej. Pomagają Zjednoczonej Prawicy. Dają jej widoki na wygraną. Na własne życzenie.