Politycy Zjednoczonej Prawicy w sobotni wieczór zorganizowali konferencję prasową w siedzibie PAP. Przebywają tam w reakcji na to, iż minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz zmienił w środę skład zarządów i rad nadzorczych mediów publicznych oraz właśnie państwowej agencji prasowej. Zdaniem Beaty Szydło mamy do czynienia z "rzeczami bez precedensu". - To, co się dzieje, to skandal, nie da się tego inaczej określić. W tym pomieszczeniu jest grupa mężczyzn, którzy nie mają żadnej umowy, aby tu przybywać. Zostali przysłani przez osobę, która twierdzi, że jest pełnomocnikiem zarządu, natomiast w KRS-ie nie figuruje - mówiła. Beata Szydło apeluje o spokój wokół PAP. Chce interwencji policji Była premier stwierdziła, że jej partyjni koledzy prosili policję, aby "tych panów wyprowadzić do momentu, aż sytuacja zostanie wyjaśniona". - A policja twierdzi, że nie ma możliwości zainterweniowania, co może nasuwać przypuszczenie, że jest naciskana politycznie - oceniła. Sytuację w PAP przyrównała do "czasów, które pamiętamy z komuny". Według niej "potrzebny jest spokój, aby to wszystko wyjaśnić". - Prosimy, aby tych mężczyzn, którzy przebywają tu nielegalnie, aby opuścili ten budynek, bo pracownicy obawiają się o siebie - twierdziła. Gdy Szydło przemawiała, w tle było słychać odśpiewywaną "Rotę" Marii Konopnickiej. Następnie głos zabrał Janusz Kowalski z Suwerennej Polski. - Byli sędziowie na telefon, nie zgadzamy się jako posłowie, aby byli policjanci na telefon. Jeżeli są osoby na terenie jakiejkolwiek spółki, firmy, gospodarstwa domowego, które nie mają umocowania prawnego, powinny być wyprowadzone - uznał. Sytuacja w PAP. Janusz Kowalski nie wyklucza interwencji w Sejmie Kowalski zaapelował do służb porządkowych, by przestrzegały prawa. - Jeżeli są naciski na policjantów, którzy nie pokazują dowodów, że mogą ci panowie tu przebywać, będziemy również interweniować na forum polskiego Sejmu. Dziękujemy premier Beacie Szydło i premierowi Mateuszowi Morawieckiemu za nieugiętą postawę - mówił. Natomiast w ocenie Arkadiusza Mularczyka (PiS) to, co się dzieje w Polsce, "co rozpoczęto wejściem do TVP, PAP, Polskiego Radia, ma charakter puczu, stanu wojennego, zamachu stanu". - Prywatna firma ochroniarska, silni mężczyźni, weszli do publicznych instytucji, nie legitymują się żadnymi dokumentami, umową, certyfikatami, zaświadczeniami, że działają na podstawie i w granicach prawa - wymieniał. Ocenił, iż "w sposób bezprawny włamano się do systemów bezpieczeństwa" mediów publicznych. - Osoby, które podają się za ich prezesów, wstrzymały ruch tego przedsiębiorstwa państwowego (Telewizji Polskiej - red.). Polska telewizja to zarówno oddziały na placu Powstańców, Woronicza, jak i regionalne. To ponad 5,5 tys. osób pracujących dla państwa - zwrócił się do oglądających konferencję. PiS zawiadamia prokuraturę, UOKiK i PIP ws. sytuacji w PAP, TVP i Polskim Radiu Jak dodał Mularczyk, prezesi mianowani przez Sienkiewicza "dokonują czynności, zwalniają pracowników, dokonują wypowiedzeń mailami". - W trakcie rozmów informują dziennikarzy, sekretarki, montażystów, pracowników technicznych i administracyjnych, że nie muszą pełnić pracy. Setki osób - według naszej wiedzy - dostały takie informacje. Część z nich dostała wypowiedzenia - powiedział, a w oddali słychać było "Mazurka Dąbrowskiego", hymn Polski. Stwierdził, że "wielu polityków, publicystów, komentatorów otwiera szeroko oczy, co dzieje się w Polsce za rządów Donalda Tuska". - Takie wydarzenia, jakie dziś są w Polsce, miały miejsca w latach 50., 60., 70., gdzie junty wojskowe w krajach Ameryki Łacińskiej dokonywały przewrotów. Taką sytuację mamy dzisiaj w Polsce - powiedział. Jego zdaniem TVP, PAP i Polskiemu Radiu wyrządzono "wielkie szkody", bo działanie tych firm zostało "wstrzymane". Wśród konsekwencji wymienił zerwane kontrakty reklamowe, utratę pozycji na rynku, jak i wśród widzów. Jako winnych wskazał "pułkownika Sienkiewicza" oraz osoby "podające się za prezesów" publicznych mediów. Przestrzegał ponadto przed stratami Skarbu Państwa. Polityk poprzedniego obozu władzy mówił, że politycy PiS złożyli zawiadomienie do prokuratury, uściślając, iż dotyczy ono "wyrządzenia szkody wielkich rozmiarów". Opisywał również, że niektórym zatrudnionym w mediach publicznych "będziemy płacić za to, że nie będą świadczyć pracy". Mateusz Morawiecki: Rząd Donalda Tuska chce monopolu medialnego Mularczyk dodał, że politycy PiS powiadomili też Państwową Inspekcję Pracy ws. działań w TVP, Polskim Radiu i PAP, bo ich szefowie powołani przez ministra kultury "łamią prawo". Zawiadomienie trafiło też do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - To, co się wydarzyło 20 grudnia, ma wielkie konsekwencje. Będziemy zawiadamiać wszelkie możliwe konstytucje - przestrzegał. Były premier Mateusz Morawiecki podkreślił, że nie została przeprowadzona interwencja przez policjantów, a "obecny rząd nie cofnie się przed niczym, żeby siłowo załatwić sprawę monopolu medialnego". - Dlaczego oni chcą mieć monopol medialny? Dlaczego chcą opanować PAP i inne media? Dlatego, że chcą, aby ważne informacje nie były przedstawiane opinii publicznej - uznał. Pytał następnie: - Jak to jest, że tak bardzo ważna informacja jest ostatnio przemilczana i prawie nikt o tym nie mówi? To zgoda rządu Tuska na nielegalną imigrację, która to zgoda została właśnie przez Radę Unii Europejskiej w tzw. trilogach przyjęta, a to oznacza, że rząd Tuska zgodził się na przyjmowanie nielegalnych imigrantów (...) To ten fakt chcą rządzący ukryć przed opinią publiczną - powiedział. Cenzura w PAP. Dziennikarze o "politycznym dozorze" PiS w ich redakcji W piątek do mediów trafił list pracowników PAP podpisany przez ponad 100 osób. Sprzeciwiają się obecności posłów jakiejkolwiek opcji w siedzibie Agencji, "jeśli nie służy to udzieleniu wywiadu, ale politycznej walce i budowaniu ich kapitału politycznego". W liście stwierdzili, że "normalność", jaka panowała w ich redakcji przed rządami PiS, została "stłamszona, ograniczona, co uniemożliwiło wielu z nas dalszą pracę, a pozostałym w dojmującym stopniu ją utrudniło". "Polityczny nadzór czy też dozór w Agencji przyczynił się do zmian, z którymi nie sposób się pogodzić. Przyniósł cenzurę i propagandę w Codziennym Serwisie Informacyjnym PAP, który jest głównym produktem Agencji" - przekazali. Alarmowali też, że prorządowa propaganda "sączyła się głównie w postaci dodatkowych depesz, zapewnianych przez dotychczasowe kierownictwo, zgodnie z bieżącymi oczekiwaniami politycznymi". "Cenzura w PAP była w ostatnich latach faktem. Czasem stosowano ją brutalnie - blokując lub wycofując depesze dotyczące niewygodnych dla władzy tematów, czasami w sposób bardziej zawoalowany". Jak opisali, "powszechna była metoda, stosowana w przypadku informacji dotyczących polityków dotychczasowej władzy, polegająca na ich obróbce przez dyspozycyjnych redaktorów w sposób odwracający sens informacji". "W publikowanych depeszach najpierw politycy władzy przedstawiali swoje stanowisko, dopiero potem - jako pretekst - relacjonowano krótko istotę informacji. Czasem depesze były 'patroszone' z istotnych informacji, co zmieniało ich wydźwięk i sens. Dziennikarze PAP zadający politykom zasadne, ale politycznie niewygodne pytania, byli odsuwani od obowiązków" - dodali w liście. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!