Jestem za całkowitym odizolowanym Rosji: ekonomiczno-finansowym, polityczno-dyplomatycznym, społeczno-kulturalnym. Takie dyskusje, jak ta o rozgrywaniu bądź nierozgrywaniu kolejnego meczu piłkarskiego w tym kraju jawi mi się jako groteskowa, bezwstydna, symbolizująca naszą niezdolność do reagowania na przemoc. Wykluczmy Rosję zewsząd Wyśmiewana przez nas międzywojenna Liga Narodów, poprzedniczka ONZ, była jednak w stanie wykluczyć Związek Sowiecki za agresję na Finlandię w grudniu 1939 roku. Teraz Rosja jest nie tylko członkiem ONZ o statusie wetującego mocarstwa, ale zasiada w wielu gremiach międzynarodowych, z Radą Europy na czele. Zarazem mam poczucie, że świat jest niezdolny, niegotowy. Nikt nie będzie zrywał z Rosją dyplomatycznych stosunków, a pokusa, aby nadal robić z nią choć niektóre interesy, jest przemożna. Takie imprezy jak sportowe będą się nadal rządziły swoimi prawami. Działacze sportowi byliby, zdaje się, gotowi bawić siebie i publikę w cieniu masowych egzekucji. Oczywiście kluczem do skuteczności świata wobec agresora wydają się sankcje ekonomiczne. I tu konfrontujemy już pierwsze zapowiedzi przewodniczącej Komisji Europejskiej czy amerykańskiego prezydenta, że będą one "niszczące, atomowe", z ich realną treścią. Padają pytania o odcięcie Rosji od systemu płatniczego SWIFT. Co charakterystyczne, pytają prawie w tym samym momencie śmiertelnie skłóceni: polski premier Mateusz Morawiecki i lider PO Donald Tusk. Ten ostatni nawet w bardziej obcesowym tonu. Pewna dziennikarka spytała, czy byłby równie obcesowy, gdyby nadal przewodniczył Radzie Europejskiej. Wzajemne rozliczenia Jest to pochodna stosunkowo konsekwentnej jednomyślności wobec wojny za naszą wschodnią granicą. Ze zdumieniem patrzyłem, jak do oklasków akceptujących kolejną antyputinowską uchwałę przyłączył się w Sejmie Janusz Korwin-Mikke. Całkiem niedawno bronił Władimira Putina i nonszalancjo wyśmiewał powoływanie się na prawo międzynarodowe czy prawa człowieka. W imieniu Konfederacji, podejrzewanej czasem o prorosyjskość, Krzysztof Bosak wygłosił całkiem sensowne przemówienie. Wszyscy mówią dziś sensownie i mniej więcej to samo. Mniej więcej to samo, ale kontekst politycznego sporu naturalnie nie znika. Zaledwie dzień wcześniej też przyjmowano antyputinowską uchwałę jednomyślnie, ale premier Morawiecki nie odmówił sobie ataku na Tuska jako na domniemanego współtwórcę Nord Stream 2. Z kolei Borys Budka skorzystał z dyskusji już po wybuchu wojny, żeby zażądać od rządzących Polską "przywrócenia wolnych sądów", bo przecież wolnych sądów nie w ma Rosji, itd. itp. Marek Migalski przestrzegł chyba jako pierwszy, że PiS może skorzystać na rozkręconej w pełni wojnie na Ukrainie, bo ludzie w takiej sytuacji garną się zawsze do rządzących. Więc Roman Giertych i Tomasz Lis gromkim głosem domagają się rozliczenia rządzących z konszachtów z Marine Le Pen i Victorem Orbanem, a w szerszym sensie - z osłabiania europejskiej jedności. Takie głosy wciąż padają ze strony polityków opozycji, zwłaszcza Platformy, choć inni politycy opozycji, zwłaszcza ludowcy i Lewica wzywają do odłożenia politykierstwa. Naturalnie prawica odpowiada wypominaniem związków PO i Tuska z Niemcami, do końca pobłażliwymi wobec Rosji. Dwa mity i realia Tym przepychankom polityków towarzyszą wojny internetowego ludu: na Twitterze czy na Facebooku. Funkcjonują tam dwa mity powtarzane jak mantry. Jeden to mit jakiegoś fundamentalnego zaangażowania PiS po stronie Rosji, przy czym poza parokrotnymi spotkaniami z zachodnimi eurosceptykami brak jakichkolwiek dowodów czy przykładów. Także teza, że wojnami z Unią o praworządność szkodziliśmy solidarności wobec Ukrainy wydaje się co najmniej naciągana. Wreszcie zaś polskie bezpieczeństwo wydaje się być dzisiaj solidniej zabezpieczone niż przed kryzysem ukraińskim, ale przez NATO. Strona druga ma własny mit. W obliczu zagrożenia ze strony Rosji małoduszna Europa, naturalnie zdemoralizowana i niegotowa do obrony, karze Polskę nie dając jej pieniędzy i nękając wyrokami TSUE. I znów, niezależnie od tego, czy federalizująca się Unia ma czy nie ma racji wojując z PiS i jego reformą sądownictwa, związek tego ze zdarzeniami na wschodzie jest bardziej niż pośredni. To są dwie oddzielne debaty, dwa oddzielne spory. Symboliczne jest wymienienie krajów, które podobno nie chcą, aby stosować wobec Putina blokadę SWIFT. Mamy tam "przyjaciela Kaczyńskiego", czyli premiera Orbana. I mamy Niemcy, czyli zbiorowego przyjaciela Donalda Tuska. Ta symetria powinna ostudzić rozpalone głowy w Polsce, ale naturalnie nie ostudzi. Owszem, ja sam wdaję się czasem w spory pod tytułem: "trzeba wyciągnąć wnioski z przeszłości". Niezależnie od pytania, czy Polska była w stanie wpłynąć na utwardzenie nastawienia Zachodu wobec coraz bardziej agresywnej Rosji, są pytania bardziej szczegółowe. Dziś obserwujemy udział dyktatora białoruskiego Łukaszenki w agresji na Ukrainę. Czy tym bardziej kręgi liberalne nie powinny przemyśleć swojego udziału w kampanii przeciw polskiej Straży Granicznej. Do dziś oskarżanej całkiem gołosłownie o tortury na nielegalnych imigrantach. Przecież to była część antyeuropejskiej w istocie operacji zleconej lub akceptowanej przez Putina. Przynajmniej część opozycji powinna się wstydzić roli "pożytecznych idiotów" pomagających wschodnim despotom. Ale też pisowski rząd, w czasie tamtego kryzysu, kiepsko współpracował z opozycją, nawet nie próbował wciągać jej do konsultacji. Dziś zamiast permanentnego wymawiania sobie dawnych grzechów powinniśmy współdziałać. Współdziałać we wszystkim, łącznie ze wzmacnianiem własnej obronności. Mamy piękne przykłady solidarności z Ukraińcami - od prawa do lewa, od lewicowych celebrytów po Kościół. Ale spróbujmy przekuć choć raz ten odruch na sensowne działania polityczne. Jak rozmawiać z dzieckiem o wojnie?