Stanowski - kpiarz czy demaskator serio? Ale co chce demaskować?
Rozumiem pokusę przetestowania polityki od wewnątrz przez kogoś, kto tylko ją komentuje. Mam jednak wrażenie, że Krzysztof Stanowski nie wybrał do tego najwłaściwszego momentu. Bo te wybory prezydenckie naprawdę decydują o "domknięciu układu".

Jakiś czas temu pewien ważny polityk PiS przekazał mi swoją opinię. "Gdyby nie Kanał Zero, mielibyśmy pewnie gorsze wyniki w sondażach". Opinia była komunikowana w poufnym tonie.
Krzysztof Stanowski i niewygodne tematy
To zrozumiałe, że w poufnym. Dla Silnych Razem, Romana Giertycha, Tomasza Lisa i innych fanatyków permanentnej wojny z prawicą byłoby to potwierdzenie ich wizji świata. Zgodnie z którą podział na PiS i antyPiS jest jedyną istotną sprawą w polskiej polityce, a każdy który nie wojuje z Jarosławem Kaczyńskim 24 godziny na dobę, jest jego ukrytym agentem. Innych tematów, innych linii podziału, nie wolno dotykać. To w gruncie rzeczy także linia "Gazety Wyborczej", "Newsweeka" czy TVN, choć może wyrażana tam nieco mniej agresywnie. I linia polityków rządzącej koalicji, którzy na dowolne pytanie odpowiedzą zawsze: "A przecież PiS...".
Zarazem dla Krzysztofa Stanowskiego, szefa internetowej telewizji Kanał Zero, taka opinia byłaby powodem, aby w wypowiedzi na dowolny temat odciąć się od PiS nie 10, ale 20 razy. W trosce o własną, tak wyobrażaną niezależność od wszelkich sił politycznych. Powodem dla którego ów przywołany na początku prawicowy polityk wypowiedział swoją opinię nie były przecież deklaracje poparcia dla jego formacji. Ich w Kanale Zero nie znajdziemy. Powodem było trzymanie się kilka istotnych tematów, niewygodnych dla obecnie rządzących.
Dobrym przykładem była kampania Kanału Zero w obronie projektu Centralnego Portu Komunikacyjnego. Realizowana głosami nie polityków a ekspertów, nie kojarzonych na ogół z żadną ze stron, utrudniała rządowi Donalda Tuska manipulowanie tym tematem. Przemawiała do młodszych odbiorców trzymających się z daleka od ludzi poprzedniej władzy.
Nie tyle nawet napędzała PiS-owi nowych głosów, co blokowała przyrost poparcia partiom tej koalicji, a może nawet odbierała im trochę zwolenników. Równocześnie zapobiegała jednostronności przekazu. Jeśli ekipa Tuska miała nadzieję na choćby częściowy monopol na informacje i opinie, Stanowski był jednym z tych, którzy temu monopolowi zapobiegali.
Nie jedynym, ale ważnym graczem oddzielnym od obecnej władzy. Jak się do tego ma jego deklaracja startu w wyborach prezydenckich? Zapowiadana od dawna, ale w tonie droczenia się z całą klasą polityczną. A teraz przedstawiana jako swoisty dziennikarski eksperyment. Ktoś nazwał to swoistą odmianą "dziennikarstwa wcieleniowego". Szef Kanału Zero chce sprawdzić, jak to jest, a potem opisywać kampanię prezydencką niejako od środka.
Komu Krzysztof Stanowski odbierze poparcie?
Jest to zjawisko całkiem nowe. Wymienia się wprawdzie poprzednich "kandydatów protestu": Andrzeja Leppera, Janusza Palikota, Pawła Kukiza, do pewnego stopnia Szymona Hołownię. Wszyscy oni jednak nie deklarowali, że im nie zależy na wyborze. Stanowski to robi. Niektórych to oburza. Po co zawraca ludziom głowę, udając kogoś, kim nie jest i być nie chce? Bo nawet jeśli mówi wprost o swoich intencjach, siłą rzeczy bierze udział w grze wyborczej.
Ktoś inny z kolei zauważa, może i celnie, że Stanowski jako jedyny kandydat będzie mógł mówić wyłącznie prawdę. I z tego punktu widzenia oceniać, recenzować wszystkich swoich konkurentów. No bo skoro prezydentem być nie chce, nie musi się kierować żadną taktyką.
Można odpowiedzieć, że będzie się jednak kierował swoimi poglądami, co też odrobinę spacza perspektywę, odbierając (jak każdemu) glorię całkiem bezstronnego recenzenta. Jakie są te poglądy? Z wypowiedzi jego samego na poszczególne tematy, i z wieści zza kulis, wynika, że konserwatywno-liberalne, wolnościowe, ale w wersji najbliższej Konfederacji.
Zaczęły się już z tej perspektywy gorączkowe spekulacje, komu najbardziej zaszkodzi. Ludzie związani z prawicą mają nadzieję, że Trzaskowskiemu i Hołowni. W jego błazeńskim orędziu zapowiadającym kandydowanie istotnie najmocniej atakował prezydenta Warszawy. Zarzucał mu wyborcze kłamstwa, wręcz kreowanie się na kogoś całkiem innego niż w rzeczywistości. Nawrockiego skwitował bardziej pobłażliwymi szyderstwami. Ma się reklamować przede wszystkim tężyzną fizyczną, no i być namaszczonym na rozkaz prezesa Kaczyńskiego.
Czy to jednak oznacza, że proeuropejscy, poprawni politycznie, antyprawicowi wyborcy partii obecnej koalicji dadzą mu się przekonać. To zależy, na ile propagandzistom Tuska czy Hołowni uda się przedstawić skutecznie Stanowskiego jako "agenta PiS", co zresztą próbowano robić, jak wspomniałem już wcześniej. Możliwe, że jakaś grupa młodych (a może i starszych) zwolenników modernizacji Polski zwątpi w modernizatorów z koalicji Tuska pod wpływem zdroworozsądkowych argumentów dawnego dziennikarza sportowego. Może przyciągnie kogoś, kto w ogóle nie miał zamiaru iść do wyborów. Może...
Ale co najmniej tak samo prawdopodobny jest zajazd na stan posiadania prawicowych kandydatów. Przede wszystkim Sławomira Mentzena, do którego mu najbliżej (na razie wykpił jego zapraszanie wyborców na piwo). A może i Karola Nawrockiego. Namaszczony, bogoojczyźniany ton prezesa IPN może być niestrawny dla młodzieży, nawet tej, która nie lubi politycznej poprawności i obawia się cenzurowania internetu, za czym optują kanclerz Scholz i ministrowie Tuska. Dla nich Stanowski może się okazać w sam raz.
Kandydat nie na te wybory
Zarazem trudno i mnie nie podzielić się wątpliwościami. Pierwsza dotyczy kontekstu konkretnych wyborów. Rozumiałbym wejście Stanowskiego ze swoją "beką" z całej klasy politycznej w roku 2020. Wtedy PiS rozpychał się łokciami jak typowa partia władza, a progresywna opozycja odpowiadała mocno nihilistyczną agresją. Pola dla kpiarza było aż nadto, tyle że Stanowski nie zbudował sobie jeszcze wtedy pozycji jako gracz na rynku mediów.
Te wybory są mocno inne. Obóz Tuska ma prawdziwe skłonności do monopolu. Dąży do niego policyjno-prokuratorskimi akcjami i takimi sztuczkami jak pozbawienie głównej partii opozycyjnej budżetowych pieniędzy. Zarazem stawka tych wyborów jest drastycznie wysoka: na ile władza absolutna centrolewicy się domknie, i na ile posłuży wsparciu tendencji centralistycznych w Unii Europejskiej. Czy w takiej sytuacji zamiar ośmieszania wszystkich jak leci, nie traci trochę na sensowności? Tylko pytam. Nie neguję złych cech wszystkich partyjnych aparatów dążących do zawłaszczania państwa. Ale czy tym razem o to przede wszystkim chodzi?
Wątpliwość druga dotyczy relacji między nową polityczną rolą Krzysztofa Stanowskiego a dawną medialną. Czy idąc do kanału Zero, będzie się szło do bezstronnego medium czy do centrali jednego z kandydatów?
Chętnie wierzę, że dziennikarze tej telewizji, zebrani trochę od sasa do lasa, zachowają niezależność. Trudno mi jednak uwierzyć, że cała stacja nie będzie wykorzystywana w kampanii, bo wielu innych instrumentów Stanowski nie ma. Trudniej będzie później wrócić do dawnej roli. I bronić się przed zarzutem: wy też nie zachowaliście politycznego dziewictwa. A takie miejsca są pośród zgiełku tak zwanych mediów tożsamościowych bardzo potrzebne.
No i wątpliwość trzecia: czy Stanowski wytrwa w swojej roli kpiarza i testera politycznych rytuałów. Pierwszy sondaż OGP dla Radia Zet daje mu tylko 2,6 proc., nie wywracając zasadniczej kolejności: Trzaskowski-Nawrocki-Mentzen. Ale to przecież sam początek.
Co będzie, jeśli głosów zacznie przybywać? A co jeśli po pierwszej turze trzeba będzie coś z nimi zrobić? Czy Krzysztof Stanowski powie uwiedzionym przez siebie konwencją antypolitycznej zgrywy ludziom: przecież to były tylko żarty? Po tym jak wpędzi ich w kolejną odsłonę marzenia o przełamaniu polaryzacji? O budowie trzeciej siły? A może ulegnie pokusie jakiejś gry z partyjnymi potęgami. Przekazania komuś swojego poparcia? Co będzie na końcu takiej gry? Kukiz, wchodząc w roku 2015 do wyborów i prezydenckich i parlamentarnych, z pewnością nie planował swojego dzisiejszego statusu: sejmowego sojusznika Kaczyńskiego.
To są wszystko ważne pytania, ale nie oczekuję, że ktoś na nie wprost odpowie. Podejrzewam, że bohater tego tekstu sam nie zna jeszcze odpowiedzi.
Piotr Zaremba