Dwaj zmęczeni starsi panowie z pomysłem (i potencjałem) na panowanie do śmierci
Konwencje Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska pokazały, że w ich myśleniu nic się nie zmienia. Metody polityczne, które dawały im władzę przez 20 lat, są dla nich aktualne dzisiaj i będą aktualne jutro. W dodatku "antysystemowe" alternatywy dla obu panów są bardziej ryzykowne niż oni.

Jarosław Kaczyński wie, że przez najbliższe dwa lata do wyborów 2027 będzie miał ze swoimi "antysystemowcami" (Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun) nieporównanie większy problem, niż Donald Tusk ze swoimi (jedyny antysystemowiec po "niepisowskiej stronie" to Adrian Zandberg).
Wspólne poparcie dla Mentzena i Brauna dochodzi już w niektórych sondażach do 25 procent. Dlatego to do ich wyborców Kaczyński przemawiał na swojej konwencji, przedstawiając się jako antyniemiecki, antyfrancuski i antyunijny "narodowiec", którym do końca nie jest. Unikając tematu Rosji i Ukrainy, który dzieli bardziej "mainstreamowe" PiS od polskiej skrajnej prawicy.
Donald Tusk ma zdecydowanie mniej problemów z antysystemowym Zandbergiem. Od 10 lat walczącym heroicznie o swoje kilka procent, które pozwoliłoby mu pomyśleć o przejęciu lewicy. Dlatego głównym zajęciem Tuska jest (i pozostanie przez kolejne dwa lata) próba dojedzenia centrowych przystawek i pilnowanie, żeby nie odrodziła się jakaś "trzecia droga", choć bez niej może przegrać władzę, nawet wygrywając wybory.
Pomysł na koalicjantów? Konsumpcja
Konwencje, a także towarzyszące im działania i wypowiedzi Kaczyńskiego i Tuska dowodzą, że nie zmienił się ich (i do 2027 roku nie zmieni) pomysł na koalicjantów, czy raczej na ich likwidację lub zdominowanie.
Kaczyński chce "zjeść przystawki" Mentzena i Brauna już dzisiaj (zablokować ich wzrost, pozbawić części wyborców, sprowokować wewnętrzne podziały), zanim jeszcze "podano obiad" faktycznych wyników wyborów 2027 roku. Żeby nie musieć ich później wykańczać w koalicji (jak kiedyś "Samoobronę" i LPR, a później partię Gowina).
Jego nożem i widelcem jest prezydent Nawrocki - popularny wśród prawicowej młodzieży, z którą łączy go nie tylko gust do narodowych kebabów. Kaczyński jest pewien, że uczący się dopiero polityki Karol Nawrocki - całkowicie polegający dziś na "myśli politycznej Prezesa", "socjalny" jak Prezes (co odcina go od Mentzena) i szczelnie otoczony najbliższymi współpracownikami Prezesa - w decydującym momencie przyszłej kampanii powie wyborcom prawicy: "aby obalić złego Tuska, musicie zagłosować na najsilniejszą partię, czyli na PiS".
Strategia Tuska oparta na jednym sondażu
Tusk całą swoją polityczną i wizerunkową strategię przy okazji konwencji i zjednoczenia oparł na jednym - bardzo mu sprzyjającym - sondażu Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, którego wyniki opublikowano na dwa dni przed zjednoczeniowym spotkaniem KO.
Jest to co prawda jedyne badanie, które pokazało skokowy wzrost poparcia dla partii Donalda Tuska (38 procent i prawie 10 pkt proc. przewagi nad PiS), jednak Tusk uczynił z tego wyniku fundament swojej diagnozy, że "tylko moje osobiste kierownictwo pozwoliło odsunąć od władzy Kaczyńskiego w 2023 roku i tylko moje osobiste kierownictwo pozwoli utrzymać Kaczyńskiego (wraz z Mentzenem i Braunem) daleko od władzy w 2027 roku".
Sondaż OGB zawierał także drugą część, jeszcze wygodniejszą dla Tuska. Ankieterzy zapytali o wynik wyborów 2027 roku, gdyby wszystkie koalicyjne ugrupowania poszły do nich na jednej liście. Taka lista zdobyłaby blisko 47 procent głosów, co oznaczałoby pozostanie przez Kaczyńskiego w opozycji nawet przy wysokich wynikach Mentzena i Brauna.
Tusk uważa, że PSL wybierze "biorące miejsca" na takiej wspólnej liście, zamiast paniki w wieczór wyborczy; posłowie (i resztki elektoratu) Hołowni sami się zgłoszą, a Czarzasty podgryzany przez Zandberga też nie będzie miał innego wyjścia, niż "jedna lista", oczywiście "z zachowaniem programowej tożsamości i odrębności".
"Wolnościowcy" na garnuszku rodziców i państwa
Kaczyński nie dokonał żadnej korekty w swoim stylu kierowania partią. Jego wystąpienie otwierające konwencję, jak zwykle przerysowane, bez jakichkolwiek niuansów, w obszarze tematów międzynarodowych skierowane wyłącznie do skrajnej prawicy, w obszarze tematów gospodarczych wyłącznie do elektoratu socjalnego, całkowicie przygniotło i zasłoniło jakiekolwiek merytoryczne efekty pracy "setek panelistów".
Kaczyński postawił na radykalny eurosceptycyzm i odcinanie nas od europejskich sojuszników (w świecie nieprzewidywalnego Trumpa i niestety bardzo przewidywalnego Putina). A także na jeszcze bardziej agresywny "socjal" w kraju załamującego się budżetu i 17-procentowego (w stosunku do PKB) poziomu transferów socjalnych, co sprawia, że rozwijająca się dopiero polska gospodarka musi utrzymać państwo socjalne bardziej ambitne od Szwecji (11 procent udziału transferów socjalnych w PKB) czy Niemiec (16,1 udziału transferów socjalnych w PKB).
Kaczyński zauważył i zrozumiał klęskę Mentzena w wyborach prezydenckich. Znaczna część wyborców Konfederacji, mimo całej "wolnościowej" i "neoliberalnej" retoryki, jaka rzekomo podoba się im u Mentzena, porzuciła go, gdy zapowiedział - z rzadką u polskich polityków samobójczą uczciwością - realne odchudzenie "państwa socjalnego" (rezygnację z 800 plus, a nawet z pozornie "darmowych" studiów).
Polscy "wolnościowcy", szczególnie najmłodsi, wolą fantazjować na temat "państwa bez podatków", podczas gdy w rzeczywistości państwo wypłacające im "tygodniówkę" zasiłków i "darmowych świadczeń" jest dla nich (podobnie jak dla ich mniej licznych rówieśników wybierających Zandberga) naturalnym przedłużeniem opieki rodziców.
Polaryzacja bez "trzeciej drogi"
Z kolei Tusk - mimo jednego sondażu OGB - miałby większą szansę na utrzymanie władzy, gdyby przez dwa lata powstała jakaś nowa "trzecia droga", będąca koalicjantem dla polityka i formacji nie mających w Polsce zbyt wielkiej szansy na samodzielną większość.
Jednak będzie robił wszystko, żeby powstaniu takiej "trzeciej drogi" przeszkodzić. Z niepokojem przyjął ponoć powstanie - w ten sam politycznie "przegrzany" weekend - "samorządowej partii" Tyszkiewicza i Frankiewicza (raczej antypisowskiej, jednak walczącej o ten sam elektorat, który w całości pragnie zagospodarować Tusk). Zresztą im dłużej i im bardziej bez stylu będzie dogorywał Hołownia, tym mniej "niepisowski elektorat" będzie w taką nową "trzecią drogę" wierzył.
Zarówno zatem Kaczyński jak też Tusk wychodzą z tego weekendu z przekonaniem, że nie należy dokonywać żadnej korekty, nie mówiąc już o zmianie metody politycznej, która przyniosła im obu totalną dominację przez ostatnich 20 lat. A przy całym ich politycznym zużyciu, "antysystemowa" alternatywa dla nich (Konfederacja, Zandberg i Braun) może więcej w polskiej polityce zniszczyć, natomiast zdecydowanie nie ma nic do dodania.
Cezary Michalski
















