Pomysł połączenia wyborów parlamentarnych z referendum stał się tematem kolejnego politycznego rytuału. Opozycja bagatelizuje tematykę (ma do tego prawo), ale jej narzekania, że to swoista manipulacja kampanią, brzmią nieprzekonująco. Można by się ograniczyć do przypomnienia Platformie Obywatelskiej, że w roku 2015 referendum na temat wyborów w jednomandatowych okręgach i finansowania partii z budżetu wrzucił do swojej zaczynającej się kampanii prezydent Bronisław Komorowski. Mówi wam coś, państwo z PO, to nazwisko? Aktualny spór... Różnica z obecnym referendum jest taka, że Komorowski sięgnął po tematykę mocno zdezaktualizowaną, raczej przypominającą, których obietnic jego Platforma w przeszłości nie spełniła. Efektem była niespełna 8-procentowa frekwencja. Spór o relokację jest zaś sporem żywym, aktualnym. Chociaż jest sporem może bardziej PiS z elitą Unii Europejskiej niż z polską opozycją. Ale dlatego tak to gniewa Donalda Tuska. Nie wie, jakie zająć stanowisko. Stąd wezwanie do bojkotu tego referendum. Na tę formę wyrażania stanowiska przez wyborców nie ma się co obrażać. To uwaga do opozycji. Referendum w naturalny sposób może być tematem kampanii i może być łączone z wyborami, jeśli rządzący chcą poddać testowi ważny element swojego programu czy poglądu. I nie ma tu co recytować formułek o odwoływaniu się do lęków. Polska ma prawo bronić autonomii własnej polityki imigracyjnej. Nie oznacza to rozbudzania nienawiści do kogokolwiek. Ale żeby nie było za łatwo: PiS ma z tym referendum pewien kłopot. Początkowo Jarosław Kaczyński chciał zadać jedno pytanie: o tak zwany pakt migracyjny. Na jego mocy Polska musiałaby przyjąć kilka tysięcy przybyszów transferowanych z południa Europy lub płacić (za niezgodę na przyjęcie migrantów - red.). Rząd PiS odrzuca to rozwiązanie. W moim przekonaniu ma rację. Ale choć większość Polaków się z tym stanowiskiem zgadza, emocji wokół tematu nie ma. Sztab PiS zamówił szczegółowe badania, z których wynikło, że nie jest to dla Polaków temat szczególnie istotny. Referendum może być więc słuszne. Ale czy pytanie o relokację jest wystarczającym paliwem dla prawicy szukającej trzeciego zwycięstwa? Kłopot z pytaniami... Zaczęto więc dodawać w atmosferze sporów wewnątrz sztabu inne pytania. To o wiek emerytalny, to ratyfikacja dawno rozstrzygniętego sporu. Ma raczej przypominać zamierzchłe grzechy rządu Tuska. Z kolei rozważane pytanie o lasy, podobno zagrożone unijnymi regulacjami, ma się zmienić w pytanie o wyprzedaż majątku narodowego. W tym przypadku nie zazdroszczę autorom, bo ciężko to będzie klarownie zapisać. Choć kryje się za tym pomysłem teza, że opozycja odpowiada za wyprzedaż tego majątku lub chce go dokonać, a PiS broni "narodowych sreber". Rozważano jakieś pytanie dotyczące interesów rolników. Ale chyba zrezygnowano z niego. Jeszcze ciężej byłoby to zapisać, a to co korzystne dla wsi, niekoniecznie musiałoby budzić entuzjazm mieszkańców miast. Co do każdego z tych przypadków mam wątpliwość, czy kryje się za ewentualnym pytaniem siła skutecznego mobilizowania elektoratów. Przychodzi mi do głowy inny temat. Ze wspomnianych już badań wynikało, że egzotyczni przybysze, jakich chce nam się przysyłać w ramach relokacji, nie podniecają szczególnie polskich wyborców. Może dlatego, że ci przybysze już tu są, w następstwie nie całkiem rygorystycznej polityki wydawania zezwoleń na pracę i wiz. Za to obawy budzi fala ze wschodu, bo jest elementem hybrydowej wojny, jaką nam wypowiedzieli Łukaszenka z Putinem. Może więc skuteczniejsze byłoby spytanie Polaków o ochronę wschodniej granicy? Na przekór histerii celebrytów. Na przykład o ten płot, który tak denerwował opozycję (oddajmy sprawiedliwość - poza PSL). I to nie jest temat idealny, bo przecież płot już powstał. Ale rzecz bez wątpienia budzi emocje. Kaczyński długo był zwolennikiem jednego pytania. Ustąpił pod presją wymowy sondaży, co pokazuje jak zmienia się technika uprawiania polityki. Tak czy inaczej, to referendum niesie w sobie pewne ryzyko. Ryzyko Niby połączenie go z wyborami zabezpiecza frekwencję. Ale czy do końca? A jeśli wielu wyborców uzna pytania za nie do końca czytelne i pominie tę dodatkową kartę? Zwłaszcza, gdy opozycja, reprezentująca było nie było pewnie z połowę wszystkich wyborców, będzie zachęcała do bojkotu. PiS może się tylko pocieszać tym, że Polacy nigdy się do referendów nie garnęli, to tradycja świeża i nieugruntowana. Za to ci, co w nich uczestniczyli, z reguły odpowiadali zgodnie z intencjami inicjatorów. Na ile pomoże to Zjednoczonej Prawicy w wyborach? Z pewnością nie zaszkodzi. Ale hitem kampanii może się nie stać. Autorzy chcą w każdym razie tak zapisać pytania, żeby wypadała naturalna odpowiedź "Trzy razy nie". No bo "Trzy razy tak" kojarzy się z niesławnym referendum z 1946 roku, sfałszowanym przez komunistów.