- To kobiety pomogły nam wygrać wybory. Złożyliśmy im w kampanii określone obietnice, których musimy dotrzymać. Najkrótsza droga do powrotu PiS-u do władzy to niespełnienie tych obietnic - mówi Interii Katarzyna Kotula z Nowej Lewicy, wnioskodawczyni projektu ustawy zakładającego liberalizację prawa aborcyjnego i legalizację przerywania ciąży do 12. tygodnia. Inna z posłanek Nowej Lewicy, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, dodaje, że jej formacja nie bez powodu już na pierwszym posiedzeniu Sejmu złożyła dwa projekty dotyczące przerywania ciąży: ten zakładający liberalizację prawa aborcyjnego i drugi - wprowadzający dekryminalizację aborcji. - To symbol, chęć pokazania, jak ważna jest to dla nas kwestia - zapewnia w rozmowie z Interią. Jak mówi, oba projekty są "wielkim zobowiązaniem Lewicy wobec Polek". - Nie mamy pewności, że podejmując walkę najpierw w parlamencie, a potem w celu przekonania prezydenta do podpisu, osiągniemy sukces. Mamy za to 100 proc. pewności, że jeśli tego nie zrobimy, to nic w zakresie praw kobiet się nie zmieni - podkreśla posłanka Nowej Lewicy. Aborcyjna kość niezgody To właśnie aborcja była jedną z największych kości niezgody pomiędzy Koalicją Obywatelską, Nową Lewicą, Polską 2050 i PSL podczas rozmów o kształcie umowy koalicyjnej. Zarówno KO, jak i Lewica szły do wyborów z jasnym postulatem: legalna aborcja do 12. tygodnia trwania ciąży. Inne zdanie w tej sprawie miała Trzecia Droga, czyli sojusz PSL i Polski 2050. Formacja Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza chce przeprowadzenia referendum, w którym to Polacy zdecydowaliby o kierunku zmian prawa aborcyjnego. Dopytywani przez Interię o powody tak twardego obstawania przy idei referendum aborcyjnego, politycy PSL i Polski 2050 podają dwa powody. Pierwszy - chodzi o mocną legitymację ewentualnych zmian, a trudno o mocniejszą niż bezpośrednio wyrażony głos suwerena. Drugi powód ma już wymiar stricte pragmatyczny i dotyczy Andrzeja Dudy. Politycy Trzeciej Drogi tłumaczą, że gdyby referendum w sprawie aborcji okazało się wiążące, a Polacy zdecydowali o liberalizacji prawa w tym zakresie, to prezydentowi dużo trudniej byłoby tak dobitnie wyrażony głos społeczeństwa zlekceważyć i ustawy dotyczące aborcji zawetować albo skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Urszula Pasławska, posłanka i wiceprezeska PSL, w rozmowie z Interią podkreśla wagę zwłaszcza drugiego ze wspomnianych powodów. Przyszła koalicja rządząca we wszystkich swoich poczynaniach musi bowiem brać poprawkę na to, że głowa państwa jest reprezentantem przeciwnego obozu politycznego. Andrzej Duda już na pierwszym posiedzeniu zapowiedział zresztą, że będzie "stał na straży najważniejszych osiągnięć ostatnich lat", ponieważ jego zdaniem "to było dobre osiem lat dla Polski i Polaków". - Jeśli więc te projekty mają jedynie wywołać dyskusję, cel będzie osiągnięty. Jeśli jednak chodzi o trwałe zakończenie sporu aborcyjnego, jedynym wyjściem jest referendum. Tylko w ten sposób możemy na stałe zamknąć spór o dopuszczalność aborcji - mówi nam posłanka Pasławska. Oddawanie decyzji o zdrowiu i życiu kobiet w ręce ogółu społeczeństwa krytycznie ocenia Nowa Lewica. - Nie ma powodu wydawania 10 mln zł na referendum w sprawie aborcji w sytuacji, gdy instytucja referendum została skompromitowana podczas ostatnich wyborów i referendum urządzonego przez PiS - ocenia posłanka Katarzyna Kotula. Jak dodaje, "pytanie Polaków, czy są za liberalizacją, czy za zaostrzeniem prawa aborcyjnego też jest tu zupełnym nieporozumieniem". Liczenie szabel Zanim jednak przyszła koalicja rządząca będzie musiała martwić się decyzjami prezydenta Dudy, należy postawić pytanie: czy w Sejmie jest większość dla któregokolwiek z aborcyjnych projektów Nowej Lewicy. Naturalnie zdecydowanie lepsze widoki na jej zebranie ma tzw. ustawa ratunkowa, która zakłada depenalizację aborcji, niż projekt liberalizujący prawo w zakresie przerywania ciąży. - To (liberalizacja aborcji - przyp. red.) są dla nas ważne kwestie, podnosiliśmy je mocno w kampanii wyborczej i nic się od tego czasu nie zmieniło. Myślę, że w szeregach Platformy projekty dotyczące aborcji nie budzą kontrowersji - mówi Interii posłanka Platformy Obywatelskiej Agnieszka Pomaska. Łącznie mówimy więc o 183 szablach w Sejmie - 157 od Koalicji Obywatelskiej i 26 od Nowej Lewicy. Do przegłosowania zmian w prawie brakuje więc 48 głosów. Autorzy obu projektów będą ich szukać w szeregach Polski 2050 i PSL. Co prawda obie formacje stoją na stanowisku, że sprawę aborcji należy raz na zawsze rozwiązać poprzez referendum, ale dyscypliny głosowania w sprawach światopoglądowych nie przewidują. Tu swojej szansy upatruje Nowa Lewica. - Jeżeli chodzi o Polskę 2050, to jest coraz więcej głosów poparcia, padają deklaracje poparcia jednego, drugiego albo obu złożonych przez nas projektów. Rozmawiamy też z przedstawicielami PSL - zdradza posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Jako dowód, że szanse na skuteczność tego lobbingu nie są iluzoryczne, nasza rozmówczyni podaje przykład Teofila Bartoszewskiego. Poseł PSL na początku listopada w Radiu Zet przyznał, że poparłby projekt dekryminalizujący aborcję. Lewica liczy, że podobnych głosów wśród ludowców pojawi się więcej, kiedy dogłębnie zapoznają się z projektem ustawy i wysłuchają (m.in. na sejmowych komisjach) argumentacji wnioskodawców. - Słyszałam głosy z PSL o tym, że ustawa depenalizująca aborcję jest ustawą, która może zyskać ich poparcie i co za tym idzie znaleźć większość w Sejmie - mówi nam jedna z posłanek Nowej Lewicy, prosząca o zachowanie anonimowości. Podobne głosy Interia usłyszała w szeregach ludowców. - W mojej ocenie projekty Lewicy mają szanse na zdobycie większości, zwłaszcza projekt dekryminalizujący aborcję - ocenia nasze źródło w PSL. Mniej obaw w Nowej Lewicy i Koalicji Obywatelskiej jest o to, jak zagłosuje Polska 2050. Nasi rozmówcy podkreślają, że jest tam wielu polityków i polityczek liberalnych światopoglądowo. Część z nich w kampanii wyborczej wprost mówiła o konieczności odwrócenia zmian w prawie aborcyjnym, które wprowadziło PiS. W szeregach Polski 2050 11 posłów i posłanek w przeszłości deklarowało poparcie dla ustawy liberalizującej aborcję. To Izabela Bodnar, Paulina Hennig-Kloska, Rafał Kasprzyk, Aleksandra Leo, Joanna Mucha, Maja Nowak, Ryszard Petru, Mirosław Suchoń, Ewa Szymanowska, Wioletta Tomczak i Tomasz Zimoch. Nasze źródła przewidują jednak, że dużo bardziej zachowawczy projekt dekryminalizujący aborcję może wśród posłów i posłanek Polski 2050 liczyć na znacznie szersze poparcie. Wszystko wskazuje więc na to, że chociaż o liberalizację prawa aborcyjnego będzie trudno, przynajmniej przed ewentualnym referendum, to jest duża szansa, żeby w szeregach Polski 2050 i PSL wnioskodawcy projektu dekryminalizującego aborcję zebrali co najmniej 48 brakujących głosów poparcia. Nasi rozmówcy żartują nawet, że inicjatywę może poprzeć nawet część klubu Prawa i Sprawiedliwości, skoro w wywiadzie dla Interii premier Mateusz Morawiecki zadeklarował, że zawsze był zwolennikiem tzw. kompromisu aborcyjnego. Podatkowe "sprawdzam" dla KO Dwa projekty związane z prawem aborcyjnym to niejedyne dokumenty, które już na pierwszym posiedzeniu nowego Sejmu wzbudziły duże emocje. Podobnie było ze złożonym przez Konfederację projektem ustawy o podwyższeniu kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Politycy Konfederacji nie kryją, że to polityczne "sprawdzam" dla Koalicji Obywatelskiej. Wyższa kwota wolna była jednym ze sztandarowych postulatów KO w kampanii wyborczej, znalazła się m.in. na liście 100 konkretów na pierwsze 100 dni rządu. "Podniesiemy kwotę wolną od podatku - z 30 tys. zł do 60 tys. zł, w przypadku podatników rozliczających się według skali podatkowej, w tym także przedsiębiorców i emerytów" - obiecywali wówczas politycy KO. Konfederacja zaliczyła jednak ze swoim projektem poważny falstart. W jego pierwotnej wersji roiło się od błędów - m.in. kwotę wolną od podatku pomylono z kwotą zmniejszającą podatek. Konfederacja złożyła więc autopoprawkę. Rzecz w tym, że i tu pojawił się błąd - najlepiej zarabiający mieliby bowiem płacić aż 44 proc. podatku. Konieczna była kolejna autopoprawka. Zamieszanie wokół projektu zrobiło się tak duże, że odciął się od niego nawet współprzewodniczący Konfederacji Sławomir Mentzen. - Ja nie miałem z tym projektem nic wspólnego. Nawet go nie czytałem. Nie podpisywałem (...) Nie widziałem go na oczy - powiedział w nagraniu zamieszczonym na swoim kanale na YouTubie. O intencje wnioskodawców chcieliśmy zapytać posła Stanisława Tyszkę, przewodniczącego klubu poselskiego Konfederacji, oraz Michała Wawra, wiceprzewodniczącego klubu. Żaden nie zdecydował się na rozmowę. Poseł Tyszka odpisał jednak w SMS-ie: "Ten projekt broni się sam, Panie Redaktorze, a jego największym orędownikiem jest Donald Tusk. My tylko realizujemy jego obietnice" (pisownia oryginalna). Gdy przypomnieliśmy panu posłowi o błędach rzeczowych w kolejnych wersjach wniosku, dodał tylko: "Projekt przechodzi konsultacje publiczne i jestem wdzięczny za uwagę, którą mu Pan poświęca i każdy głos pozwalający go udoskonalić. 60 tys. kwoty wolnej od PIT jest w interesie nas wszystkich" (pisownia oryginalna). Chociaż Konfederacja chciała swoim projektem ubiec Koalicję Obywatelską, to wedle naszych informacji jej wysiłki spełzną na niczym. Większość sejmowa nie ma zamiaru poprzeć tej propozycji. - Rozmawiamy o wirtualnym projekcie, który został napisany na kolanie i który trzeba było mocno poprawiać - kwituje temat posłanka Agnieszka Pomaska z PO. Na koniec dodaje: - My zaproponowaliśmy w kwestii kwoty wolnej od podatku swoje rozwiązania, będziemy je wdrażać i jeżeli Konfederacji będzie po drodze z naszymi pomysłami, to zawsze może je poprzeć.