Magda Sakowska, Interia: Niemal każdego dnia publikowany jest nowy sondaż. Do wyborów prezydenckich zostało jednak sześć miesięcy. Czy sondaże opracowywane teraz mają duże znaczenie? Prof. Allan Lichtman, amerykański naukowiec, historyk: - Do tych wszystkich sondaży trzeba mieć podejście, które doradzał słynny filozof David Hume, czyli należy być wobec nich podejrzliwym. Te sondaże najlepiej spalić. Nie mają one żadnej wartości, jeśli chodzi o przewidywanie wyniku wyborów, za to bardzo często narzucają złe odpowiedzi i tak właśnie było w 2016 roku (sondaże wskazywały na wygraną Hillary Clinton, a wygrał Donald Trump - red.). - Obecnie publikowane sondaże są dużo mniej wiarygodne, niż można by przypuszczać. Ich granica błędu statystycznego to plus minus 3 pkt proc., jednak jest to tylko spojrzenie statystyczne. Taki błąd można by założyć, gdybyśmy mieli wielki pojemnik wypełniony zielonymi i czerwonymi kulkami i wtedy, gdy wyjmiemy z pojemnika tysiąc kul i oszacujemy prawdopodobieństwo, ile będzie kul czerwonych a ile zielonych, to w takim przypadku możemy mówić o błędzie statystycznym. Ludzie to nie kolorowe kule. To, jak odpowiadają na sondażowe pytania, nie musi być prawdą. Wiele osób jeszcze w ogóle nie skupia się na wyborach. - Bezsensowne jest stwierdzenie: "Gdyby wybory odbywałyby się dzisiaj, to wygrałby...", bo dzisiaj się nie odbywają, nikt jeszcze nie zagłosował. Czyli firmy robiące sondaże muszą zgadywać, kto ostatecznie odda głos, a to wprowadza kolejny czynnik, który może przełożyć się na błędne wyliczenia i tak na przykład w 2016 roku w sondażach niedoszacowana była Partia Republikańska. Teraz, jak pokazały ostanie badania, niedoszacowani są demokraci. - Gdy spojrzymy na "głosowania", które miałaby miejsce w 2023 roku, albo specjalne wybory w 2024, gdy wybierano kandydata na miejsce usuniętego z kongresu George'a Santosa, to widać, że demokraci wypadają lepiej, niż w sondażach. W przypadku wyborów w 2024 sondaże tuż przed głosowaniem pokazywały, że kandydaci idą łeb w łeb, a wygrał demokrata i to przewagą 8 punktów procentowych. Sondaże są tylko migawką danej chwili, nie są dobre do prognozowania, a poza tym tzw. błąd statystyczny jest większy, niż jest to podawane. Czy w takim razie demokraci nie powinni przejmować się tym, że sondaże nie są dla nich obecnie korzystne? - Ja mam mój własny system prognozowania wyniku wyborów. Nazywa się "Klucze do Białego Domu". W tym systemie nie opieram się na sondażach i różnych, eksperckich przewidywaniach. Tego, że jest to właściwa strategia, dowiodłem pierwszy raz w kwietniu 1982 roku, gdy na ponad dwa lata przed wyborami (prezydenckimi - red.) przewidziałem, że Ronald Reagan zagwarantuje sobie drugą kadencję i to mimo tego, że byliśmy w strasznej recesji gospodarczej, a notowania Reagana pikowały. - Podstawą mojego systemu jest założenie, że liczy się jakość rządzenia, a nie kampania. I moje "Klucze do Białego Domu" nie są, tak jak sondaże, ujęciem chwili, ale oceną tego, jak radzi sobie partia, która ma prezydenta i jak radzi sobie sam przywódca. To są najważniejsze czynniki, które pomagają przewidzieć wynik wyborów. Skoro tylko rządzenie się liczy, to czy Biden tym bardziej nie ma problemu? Ponad 60 proc. Amerykanów negatywnie ocenia jego działania, nie uważa, że są one korzystne dla kraju. - Widzi pani, właśnie znowu odbija się pani od sondaży. Jest pani do nich zbyt przywiązana, a to będzie prowadziło panią dalej drogą błędnych założeń i przewidywań. Tak jak to było w 2016 roku czy w 2012, gdy ostatni sondaż Gallupa wskazywał, że wygrywa Mitt Romney, a ostatecznie wygrał Obama. Taki właśnie wynik wyborów w 2012 roku - zwycięstwo Baracka Obamy - przewidziałem dużo, dużo wcześniej. - Zostałem nawet za to bardzo ostro zaatakowany przez jednego ze znanych statystyków, który napisał 30-stronicowy elaborat, o tym, że nie da się przewidzieć wyniku na tak długo przed wyborami. Moja odpowiedź, jako wykładowcy akademickiego, mogła być tylko jedna - napisałem swój elaborat na 30 stron, dowodząc, że można przewidzieć wynik tak wcześnie, dzięki temu, że mój system opiera się na faktycznej strukturze wyborów, a nie na danych sondażowych. Używając swojego systemu - "Klucze do Białego Domu" - których jest 13, od ponad 40 lat przewiduje pan wyniki wyborów. Wiem, że ostatecznej prognozy na nadchodzące wybory jeszcze pan nie przygotował, ale w wywiadzie dla "The Guardian" powiedział pan: "Wiele złego musiałoby się wydarzyć, aby Biden przegrał". - Dokładnie, tak właśnie powiedziałem. Uważam, że te wszystkie pojawiające się ekspertyzy, kierują nas na niewłaściwe tory myślenia. Stwierdzenie typu, że Biden jest za stary i powinien ustąpić na rzecz młodszego kandydata, jest bezsensowne. Gdzieś tam nie czeka idealny kandydat demokratów, który zająłby miejsce Bidena. Prawda jest taka, że jest on jedyną szansą demokratów na to, aby wygrać nadchodzące wybory. - Jeden z moich głównych "kluczy do Białego Domu" to kwestia tego, czy kandydat jest urzędującym prezydentem - tutaj oczywiście mamy plus dla Bidena. Inny ważny "klucz" to pytanie o to, czy w partii, z której kandydat się wywodzi, są jacyś zagrażający mu przeciwnicy. Tu znowu mamy plus dla Bidena, bo takich nie ma. Wiele innych "kluczy" z mojego algorytmu musiałoby wypaść na niekorzyść Bidena, by przegrał on wybory. - Jeszcze nie opracowałem ostatecznej prognozy wyniku nadchodzących wyborów, bo mamy jeszcze wiele niewiadomych i sporo rzeczy, które mogą uderzyć w Bidena, może się wydarzyć. Zobaczymy, jak na przykład rozwinie się sytuacja z konfliktem w Gazie, co z wojną na Ukrainie. Robert F. Kennedy Junior (walczy o Biały Dom jako kandydat niezależny - red.) bliżej daty wyborów może mieć bardzo dobre notowania. Nie wiemy, co z protestami na uniwersytetach; czy będą trwały, jaki będą miały zasięg. Należy patrzeć na szerszy kontekst wydarzeń i zapomnieć o sondażach. Wspomniał pan o RFK - jest on większym zagrożeniem dla Bidena czy Trumpa? - Według mojego systemu trzeci kandydat jest czynnikiem działającym na niekorzyść partii, która ma prezydenta. Trzeci kandydat jest objawem niezadowolenia z trwających rządów i jest on także kolejnym, słyszalnym krytykiem Białego Domu. Musiałoby dojść do wyraźnego pęknięcia w Partii Republikańskiej, żeby RFK nie odbierać w kategoriach przeszkody dla Bidena w drodze po wygraną. A jakie znaczenie dla pana prognozy wyborczej ma fakt, że Donald Trump całe dnie spędza teraz w sądzie w Nowym Jorku i może zostać przez ławę przysięgłych uznany winnym? - Mój system opiera się na analizowaniu sukcesów i porażek partii, której polityk urzęduje w Białym Domu. Ten system opracowałem niezwykle solidnie, oparłem się na danych historycznych i sięgnąłem głęboko do przeszłości - zacząłem od 1860 roku, gdy Abraham Lincoln wygrał wybory. Tak, krok po kroku, budowałem mój system, analizując dostępne dane aż do lat 80. XX wieku. Ale oczywiście zawsze może zdarzyć się coś nieprzewidywalnego, katastrofalnego i chociaż jest to ujęte w moim systemie "Kluczy do Białego Domu", to może mieć to wpływ na ostateczny wynik wyborów. - Oczywiście jest możliwe, że uznanie Donalda Trumpa winnym poważnego przestępstwa, może mieć wpływ na to, jak rozłożą się głosy. Chociaż takiej kategorii w moim systemie nie ma. Na pół roku przed wyborami jaką dałby pan radę sztabowi Bidena a jaką Trumpa? - Moja rada dla Bidena jest bardzo prosta - rządź dobrze i nie przejmuj się kampanią. Rób, co tylko możesz, aby doprowadzić do zawieszenia broni w Strefie Gazy, pomagaj Ukrainie jak możesz i stwórz przesłanie, które będzie się opierać na tym, czego dokonałeś jako prezydent. A dla Donalda Trumpa nie mam żadnej rady. On nikogo nie słucha. Będzie robił to, co chce. Będzie prowadził kampanię opartą na kłamstwach, skargach i użalaniu się nad sobą. Nie umie inaczej. Taki ma charakter. Prof. Allan Lichtman ostateczną prognozę wyniku tegorocznych wyborów prezydenckich w USA zamierza przedstawić za około trzy miesiące. Dla Interii Magda Sakowska, Polsat News, Waszyngton