Ponieważ trudno bronić antyukraińskiej i proputinowskiej linii Donalda Trumpa i jego europejskich przyjaciół z Budapesztu (nieskrywana sympatia dla Putina jako pogromcy "liberalnego Zachodu", blokowanie przez pół roku pomocy dla Ukrainy, gdzie w ostatnim głosowaniu republikanie w izbie niższej amerykańskiego Kongresu podzielili się dokładnie na pół, a połowa głosująca przeciwko pomocy to byli właśnie ludzie Trumpa), Morawiecki, Mastalerek i Duda wybierają jedyną racjonalną obronę swojej strategii. Brzmi ona: "Trump może za pół roku rządzić, ktoś musi przedstawić mu 'polski punkt widzenia' (na Ukrainę, na Rosję), a najlepsze kontakty z Trumpem i jego otoczeniem ma polska prawica". Expose Sikorskiego. Synergia z Budapesztem Morawieckiego Ta strategia jest o tyle prawdziwa, że jeśli faktycznie Trump wygra, także Tusk i Sikorski będą z nim musieli rozmawiać, ponieważ Polska ma dwie kotwice, utrzymujące ją po stronie Zachodu: Unię i NATO, relacje z najważniejszymi stolicami europejskimi i relacje z Waszyngtonem. Nawet zatem pomiędzy głośną wizytą Dudy u Trumpa i mocnym powrotem Tuska do Trójkąta Weimarskiego, nawet pomiędzy expose Sikorskiego i wizytą budapeszteńską Morawieckiego, można by znaleźć synergię. Można by wierzyć w ideę komplementarności, osłaniania państwa z różnych stron, różnymi kontaktami. Wybory europejskie 2024. W tle pamięć o Targowicy Problem nie jest w teorii, treści czy formie, ale w polskiej praktyce, w polskim kontekście. A kontekst polityki polskiej komplementarność, synergię, współpracę (choćby ukrytą przed własnymi "twardymi elektoratami") wyklucza. Rozpoczynająca się kampania do Parlamentu Europejskiego nie będzie oparta na eksponowaniu drobnych, precyzyjnych różnic. Będzie zbudowana (już się rozpoczęła, więc wiemy, jaka będzie) na eskalowanych przez Kaczyńskiego potępieniach "zdrady Tuska" i "lewactwa Unii", na co koalicja będzie odpowiadać, że polska prawica "idzie do polexitu" i "w ramiona Rosji". Obie strony nazwą się Targowicą, do czego Jacek Kurski (znów u sterów kampanii) doda "dziadka z Wehrmachtu" i innych "folksdojczów". Skoro jednak mówimy już o Targowicy. Czym była Targowica i stojące naprzeciwko niej stronnictwo Konstytucji 3 Maja? Nie było tak, że jedni byli agentami, a drudzy patriotami. Byli oczywiście także agenci, i w jednym, i w drugim obozie. I to w najbardziej zaskakujących miejscach, z najbardziej zaskakujących powodów. Nie zawsze chodziło o dukaty, częściej o urazy wzajemne. Czyli dokładnie tak jak dziś. W swojej istocie były to jednak po prostu polskie stronnictwa różniące się koncepcjami suwerenności, tego kto jej zagraża, a kto może być sojusznikiem. Różniące się koncepcjami polityki wewnętrznej, ideologią, czyli znów - tak jak dzisiaj. Jedni (reformatorzy, twórcy Konstytucji 3 Maja) chodzili do ambasady pruskiej i próbowali nawiązywać kontakty z Francuzami. Drudzy (tradycjonaliści społeczni, bojący się, że reforma państwa ograniczy obywatelskie - wówczas wyłącznie szlacheckie - wolności) chodzili do ambasady rosyjskiej. Po obu stronach brano nawet czasami z tych ambasad złoto. Jednak w istocie były to częściej wizyty polityczne, niż agenturalne. Obie strony testowały, na co mogą liczyć i jakie są zagrożenia. Mogłoby to być komplementarnością, służącą Rzeczpospolitej (już wówczas słabej, już wówczas potrzebującej do przeżycia minimalnej choćby współpracy), ale się nie stało. Zamiast osłaniać Rzeczpospolitą z obu stron, oba stronnictwa rzuciły się sobie do gardeł. Oczywiście w prostej legendzie wszystkiemu winni są Targowiczanie, ale może także reformatorzy od Konstytucji 3 Maja bardziej prali Sarmatów po pyskach, niż mieli dla nich polityczne czy ideowe oferty? Choć nie będąc symetrystą muszę powiedzieć, że twórcy Konstytucji 3 Maja ostatecznie wprowadzili do niej więcej konserwatywnych zabezpieczeń, niż Targowiczanie zaoferowali zgody na społeczne reformy. Partnerem Trumpa jest wyłącznie Putin Zamiast komplementarności, synergii, czy jak tam to zwał, jedno ze stronnictw poprosiło w końcu jedno z mocarstw o pomoc w rozprawieniu się z wewnętrznym przeciwnikiem. A właściwie to Rosjanie poprosili, żeby ono poprosiło, a ono to zrobiło, bo bardziej nienawidziło "pruskich zdrajców", niż bało się Rosji. Oczywiście popełniło błąd, o którym wkrótce samo się dowiedziało. Kiedy np. Rosjanie wywozili co bardziej krnąbrnych Targowiczan na Syberię, żeby ci zrozumieli, że tak naprawdę nie są dla Rosjan partnerami, tak jak - a tego się właśnie obawiam - Duda, Morawiecki i Mastalerek nie są partnerami dla Trumpa. Partnerem dla Trumpa jest wyłącznie Putin. Zatem nie treść obu polskich polityk zagranicznych jest dla mnie problemem, ale poziom sporu politycznego w Polsce, poziom wzajemnej nienawiści stronnictw. Gdyby Duda i Morawiecki faktycznie mieli wpływ na Trumpa i używali go do osłony Polski, na którą znów pada cień Rosji - byłoby wręcz super. Podobnie jak idealnie byłoby używać Unii tylko do wzmacniania Europy i Polski, a nie do przyspieszania zmiany naszego kontynentu w kierunku obyczajowego "postępu", tym bardziej, że w imieniu owego "postępu" wypowiadają się dzisiaj coraz bardziej dziwaczni samozwańcy. Ja jednak - znając Polskę i znając Polaków - boję się, że jeśli Trump ruszy do rozwalania Unii razem z Putinem, to w prawicowym stronnictwie znajdą się ludzie chcący mu pomagać. Rzeczpospolita jest jedna i może zostać zniszczona Błędy, jak zwykle, są po obu stronach. Znam też w Polsce ludzi uważających Unię za "mocarstwo", które załatwi za nich pracę modernizacyjną w Polsce. Tym bardziej, że ta praca słabo im wychodzi. Kiedyś Tadeusz Kroński pisał (trochę ironicznie, ale niestety w śmiertelnie poważnych okolicznościach): "My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji". Widziałem i słyszałem wielokrotnie ludzi z polskiej kulturowej lewicy, a nawet z salonu używającego błędnie przydomka "liberalny", którzy powtarzali tę maksymę w wersji: "My funduszami europejskimi nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji". Ani nie do tego służy Unia, ani nie ma to nic wspólnego z liberalizmem. Dzisiejsza lewica w Polsce ma co prawda niezłe wejścia w mediach, ale jeśli chodzi o społeczną zmianę, nie potrafi nic, nie przekonała nikogo. Nawet kobiet i młodych, na których tak często się powołuje. Więc często żąda od Unii, żeby Unia za nią zrobiła rewolucję w Polsce. I jeszcze kłamie, że Unia do tego została stworzona, że Unia to właśnie robi. A to jest woda na młyn antyunijnej prawicy w Polsce. I jest tej wody wystarczająco dużo, żeby młyn się kręcił. Akurat Tusk i Sikorski nie są ideologami chcącymi funduszami unijnymi "nauczyć ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji". Ulokowali się mocno w unijnym centrum, a nawet po stronie unijnej centroprawicy - w polityce migracyjnej, w polityce wschodniej, w polityce obronnej, w polityce atlantyckiej. Podobnie na polskiej prawicy są być może ludzie, którzy nawet rozmawiając z Trumpowym alt-rightem nie są jego wyznawcami. Chcę wierzyć, że są takimi ludźmi Mateusz Morawiecki czy Marcin Mastalerek. Ale nie mam pewności, podobnie jak wielu zwolenników polskiej prawicy nie ma pewności, czy liderzy KO nie są "lewakami pracującymi dla Niemców". Są zatem dwa obozy, dwa stronnictwa, dwie wizje, ale Rzeczpospolita jest jedna i może zostać zniszczona. Jej słynna "suwerenność" (która nigdy nie było zero-jedynkowa jak na plakatach wyborczych) przesunie się nieco bardziej ku zeru, podczas gdy paradoksalnie dzięki Unii ruszała czasem w stronę jedynki. Np. kiedy umieliśmy w nią grać. Cezary Michalski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!