Dalajlama dla "The Washington Post": Moja nadzieja dla Tybetańczyków
Od kiedy skończyłem 16 lat, jednym z najważniejszych zadań mojego życia jest przewodzenie Tybetańczykom. Od uznania za 14. Dalajlamę w wieku dwóch lat, a następnie formalnego objęcia przywództwa wkrótce po tym, jak mój kraj został zaatakowany przez siły komunistycznych Chin w 1950 r., całe moje dorosłe życie jest odbiciem tragicznego losu Tybetu i jego mieszkańców - pisze 14. Dalajlama, zwierzchnik buddyzmu tybetańskiego. W ramach współpracy z "The Washington Post" w Interii publikujemy jego artykuł w całości.

Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. Co piątek w ramach cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik "The Washington Post", z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Jej dziennikarze 73-krotnie zdobywali nagrodę Pulitzera.
Poniższy artykuł autorstwa 14. Dalajlamy, duchowego przywódcy Tybetu, ukazał się w związku z 66. rocznicą powstania tybetańskiego - antychińskiej i antykomunistycznej rewolty, która rozpoczęła się 10 marca 1959 r. w stołecznej Lhasie. W ramach cotygodniowego przeglądu prasy zagranicznej "Interia Bliżej Świata" publikujemy go w całości.
Przez prawie dziewięć lat po chińskiej inwazji na Tybet próbowałem osiągnąć jakieś porozumienie, m.in. udałem się do Pekinu, aby spotkać się z ówczesnym przewodniczącym (Komitetu Politycznego Komunistycznej Partii Chin - red.) Mao Zedongiem. Niestety, mimo zapewnień samego Mao - abstrahując od porównania religii do trucizny, które rzeczywiście mnie zaniepokoiło - uratowanie Tybetu i Tybetańczyków przy jednoczesnym pozostawaniu w Tybecie okazało się niemożliwe.
10 marca 1959 roku w stolicy kraju, Lhasie, doszło do spontanicznego powstania narodu tybetańskiego. Tydzień później, w ciemnościach mroźnej nocy wymknąłem się z miasta, rozpoczynając w ten sposób ponad 60 lat wygnania. Od tamtej pory moim domem - podobnie jak w przypadku ponad 100 tys. Tybetańczyków - stały się Indie.
Jaką drogę obiorą Chiny?
Minęło prawie 75 lat od inwazji Chin na Tybet, a w tym miesiącu upływa również 66 lat od mojej ucieczki. Tybetańczycy, którzy pozostali na miejscu, są nadal pozbawiani swojej godności jako naród i wolności do życia zgodnie z własnymi przekonaniami i swoją ponad tysiącletnią kulturą. Od tego czasu samą Chińską Republikę Ludową dotknęły dramatyczne zmiany.
Dzięki zwrotowi Deng Xiaopinga ku kapitalizmowi i otwarciu się Chin na świat kraj ten stał się wiodącą potęgą gospodarczą. Oczywiście, wraz z potęgą ekonomiczną idzie również potęga militarna i międzynarodowe wpływy polityczne. Sposób, w jaki Pekin będzie korzystał z tych benefitów w ciągu najbliższej dekady lub dwóch, zadecyduje o jego kursie w dającej się przewidzieć przyszłości. Czy wybierze drogę dominacji i agresji, zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej? Czy też drogę odpowiedzialności i przyjmie konstruktywną rolę lidera na arenie międzynarodowej?
Druga możliwość interesuje nie tylko cały świat, ale i samych Chińczyków. W istocie jest to sprawa kluczowa zarówno dla Chin jako kraju, jak i ich obywateli. Uważam, że rozwiązanie długotrwałego problemu Tybetu poprzez dialog byłoby silnym sygnałem, zarówno dla samych Chin, jak i dla całego świata, że Pekin wybiera drugą spośród tych dróg. Od chińskiego przywódcy oczekuje się bowiem dalekosiężnej wizji, odwagi i wielkoduszności.
Od samego początku zapewniałem Tybetańczyków, że nasza walka musi opierać się na zasadach niestosowania przemocy. Przemoc rodzi bowiem więcej przemocy - nawet jeśli prowadzi do jakiegoś tymczasowego rozwiązania, zasiewa ziarna przyszłej agresji. Od początku lat 70. udawało mi się również przekonać moich ludzi, że trwałe rozwiązanie naszego problemu można znaleźć tylko wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę potrzeby i obawy obu stron, dążąc do obopólnie akceptowalnego rozwiązania.
Dalajlama: Robiłem, co mogłem
Dla Pekinu najważniejsza jest integralność terytorialna Chińskiej Republiki Ludowej, a dla nas najważniejsza jest możliwość przetrwania jako naród z odrębną tożsamością, językiem i kulturą na Wyżynie Tybetańskiej. Pomimo historycznego statusu Tybetu wierzyłem - i nadal wierzę - że przy woli politycznej ze strony chińskich przywódców naród tybetański może się rozwijać, zachowując swoją odrębną tożsamość, język i kulturę na Wyżynie Tybetańskiej, jednocześnie pozostając w Chińskiej Republice Ludowej.
W ramach naszych prób rozwiązania problemu Tybetu mieliśmy trzy okresy intensywnego dialogu z Pekinem: w latach 50., kiedy przebywałem w Tybecie jako młody przywódca; w latach 80., kiedy Deng otworzył Chiny; i w pierwszej dekadzie tego stulecia, zwłaszcza w okresie poprzedzającym Letnie Igrzyska Olimpijskie 2008 w Pekinie. Nieustannie robiłem, co mogłem, aby stworzyć możliwość negocjacji i porozumienia z Chinami.
Za pośrednictwem moich wysłanników przedstawiłem Pekinowi plan działania, który nakreśla, w jaki sposób można osiągnąć satysfakcjonujące dla obu stron rozwiązanie długotrwałego problemu Tybetu. Toczymy walkę egzystencjalną: stawką jest przetrwanie starożytnego ludu, jego kultury, języka i religii. Naród tybetański nie ma innego wyboru, jak tylko kontynuować sprawiedliwą walkę.
Dalajlama: W lipcu kończę 90 lat
Osobiście, choć jestem bezpaństwowcem, czuję, że udało mi się przeżyć życie pełne wolności, radości i celowości, mogąc wnieść pewien wkład w poprawę losu ludzkości. W lipcu tego roku skończę 90 lat. Mimo że w 2011 roku przekazałem pełną władzę polityczną wybranym przywódcom Tybetu, wielu Tybetańczyków martwi się o to, co stanie się z moim narodem i ojczyzną, jeśli za mojego życia nie uda się znaleźć żadnego rozwiązania.
Ponieważ dziś każdy przejaw tybetańskiej tożsamości jest coraz częściej postrzegany przez Pekin jako zagrożenie, istnieje obawa, że w imię "stabilności" i "integralności terytorialnej" zostaną podjęte próby wymazania naszej cywilizacji. Biorąc pod uwagę, że jest to walka narodu o długiej historii odrębności, będzie ona - jeśli zajdzie taka potrzeba - trwać dłużej niż do końca mojego życia. Niezłomny duch i odporność Tybetańczyków, szczególnie tych, którzy pozostali w Tybecie, jest dla mnie nieustannym źródłem inspiracji i motywacji.
Nie można bez końca odmawiać Tybetańczykom prawa do bycia opiekunami własnej ojczyzny ani tłumić ich dążeń do wolności. Jedną jasną lekcją, jaką wyciągnęliśmy z historii, jest to, że jeśli ludzie będą stale nieszczęśliwi, nie będzie możliwe stworzenie stabilnego społeczeństwa. Mam nadzieję, że władze w Pekinie znajdą w niedalekiej przyszłości odpowiednią wolę i mądrość, aby zająć się uzasadnionymi aspiracjami narodu tybetańskiego. Dziękujemy również wszystkim, którzy konsekwentnie nas wspierali, zwłaszcza mieszkańcom i rządowi Indii, za solidarność w naszej długiej, pokojowej walce o wolność.
Autor: Tenzin Gjaco
Tłumaczenie: Nina Nowakowska
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji.
Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji.
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!