19 czerwca. Komisja Europejska publikuje sprawozdanie dotyczące finansów publicznych wybranych krajów członkowskich. Spośród 12 państw, które były pod lupą urzędników KE, ostatecznie w przypadku siedmiu z nich Bruksela stwierdza naruszenie unijnych regulacji dotyczących sektora finansów publicznych. Efektem są wnioski o nałożenie procedury nadmiernego deficytu. W tym mało zaszczytnym gronie znajduje się Polska. Oprócz niej także Belgia, Francja, Malta, Słowacja, Węgry i Włochy. Ostateczną decyzję o wszczęciu procedury podejmie Rada Unii Europejskiej na posiedzeniu 16 lipca. Wydaje się to jednak czystą formalnością, ponieważ Rada niemal nigdy nie odrzuca w tej sprawie wniosków Komisji. W przypadku Polski to trzeci przypadek objęcia procedurą nadmiernego deficytu, wcześniej zdarzyło się to nam w latach 2004-08 i 2009-15. - Na pewno ogranicza nam to swobodę postępowania, jeśli chodzi o finanse publiczne - przyznaje w rozmowie z Interią Janusz Cichoń, poseł Koalicji Obywatelskiej i przewodniczący sejmowej komisji finansów publicznych. - Ponownie okazało się, że nie ma darmowych obiadów. Polityka "hulaj dusza, piekła nie ma" ma swoją cenę i kiedyś zawsze trzeba ją zapłacić - dodaje posłanka Urszula Pasławska, wiceprezeska PSL. "Polski rząd jak Scarlett O'Hara" Niedawna decyzja Komisji Europejskiej to konsekwencja wygaszenia tzw. ogólnej klauzuli wyjścia. Chodzi o przyjęte w 2020 roku rozwiązanie de facto zawieszające unijne reguły budżetowe. Celem tego kroku było ulżenie unijnym gospodarkom w obliczu kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa. Gdy pandemię udało się opanować, klauzula pozostała jednak w mocy ze względu na wojnę w Ukrainie, która przełożyła się m.in. na duży wzrost kosztów energii w Unii Europejskiej. Od początku 2024 roku klauzula już jednak nie obowiązuje, a kraje członkowskie mają obowiązek ponownie stosować się do unijnych regulacji budżetowych. W przypadku Polski problemem jest przekroczenie progu 3 proc. PKB dozwolonego deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych. Nasz rząd szacował, że w 2024 roku będzie to 5,1, a w 2025 roku 4,4 proc. Szacunki Komisji Europejskiej są nieco mniej łaskawe dla Polski i wynoszą odpowiednio 5,4 oraz 4,6 proc. Co gorsza, z danych opublikowanych przez analityków banku PKO BP wynika, że Polska jest na kursie do naruszenia w najbliższych latach również drugiego z warunków objęcia procedurą nadmiernego deficytu - oba funkcjonują niezależnie od siebie, złamanie choćby jednego z nich uruchamia procedurę - czyli przekroczenia progu 60 proc. stosunku długu publicznego do PKB. W przypadku naszej gospodarki jest to aktualnie niespełna 50 proc., ale w 2024 roku wskaźnik ten wzrośnie do niemal 54, a w 2025 do prawie 58 proc. Tendencja jest zatem jasna. Mówi Piotr Kuczyński, analityk finansowy domu inwestycyjnego Xelion: - Jeślibyśmy przekroczyli konstytucyjny próg 60 proc., to dodatkowo pogorszyłoby naszą sytuację i zmuszało do jeszcze większych oszczędności. Ale na razie rząd musi się martwić tylko i aż deficytem, chociaż prognozowany poziom długu publicznego stale rośnie. Tylko tutaj nasz rząd jest trochę jak Scarlett O'Hara i mówi: pomyślę o tym jutro. Nadmierny deficyt. Polska gra o taryfę ulgową ze strony KE Ministerstwo Finansów jest jednak świadome powagi sytuacji, a przynajmniej taką świadomość deklaruje. Szacunki resortu mówią, że przy obecnej sytuacji konstytucyjny próg 60 proc. Polska przekroczyłaby w 2026 roku. "W związku z tym w następnych miesiącach minister finansów przedłoży Radzie Ministrów informację w sprawie ograniczeń deficytu w latach 2025-28" - czytamy w odpowiedzi ministerstwa przesłanej Interii. Równolegle w resorcie prowadzone są intensywne prace nad ustawą budżetową na 2025 rok oraz średniookresowym planem budżetowo-strukturalnym, który polski rząd, podobnie jak wszystkie państwa członkowskie, musi przedłożyć Komisji Europejskiej jesienią tego roku. Jedną z kluczowych części planu jest przedstawienie ścieżki ograniczenia deficytu do 2028 roku włącznie. Kiedy KE dokona oceny tego planu, Rada Unii Europejskiej pod koniec listopada przedstawi projekt rekomendacji dotyczący tempa redukcji nadmiernego deficytu w krajach członkowskich. Powinien być on wiążący dla czterech kolejnych ustaw budżetowych. "Tempo konsolidacji finansów publicznych będzie przedmiotem dialogu z Komisją Europejską, które rozpoczną się po przedstawieniu przez KE krajom propozycji ścieżek wydatkowych (tzw. trajektorii referencyjnych)" - zapewnia resort finansów. We wspomnianym dialogu z KE polski rząd upatruje swojej szansy na wyjście z sytuacji obronną ręką. A przynajmniej na minimalizację strat. Za negocjacje będzie odpowiadać resort finansów, ze szczególnym uwzględnieniem ministra Andrzeja Domańskiego. Przed jednym z najbardziej zaufanych ludzi Donalda Tuska bojowe zadanie. Musi przekonać KE do dwóch rzeczy. Po pierwsze, żeby w przypadku Polski procedura została rozpisana na siedem lat, a nie na cztery, co pozwoli złagodzić odczuwalne skutki łatania polskiego budżetu. Po drugie, Polska oczekuje taryfy ulgowej, jeśli chodzi o rekomendacje KE. Argumentem z naszej strony są duże inwestycje w bezpieczeństwo i obronność, a także napływ w ostatnich dwóch latach ogromnej liczby uchodźców z Ukrainy. Tutaj problemem może okazać się jednak metodologia rozliczania inwestycji w obronność, jaką przyjęła KE - kluczowym momentem w jej ocenie jest bowiem dostawa, a nie zapłata za zakupiony sprzęt. Polska na zakupiony sprzęt będzie natomiast musiała w większości jeszcze długo poczekać. Jeśli ministrowi Domańskiemu uda się osiągnąć sukces na obu wspomnianych polach, sytuacja Polski ulegnie istotnej poprawie. - Tym razem procedura nie będzie tak ostra jak za naszych pierwszych rządów, gdy stanowiła bardzo ostry kaganiec dla polityki gospodarczej rządu - zapewnia Interię poseł KO Janusz Cichoń. - Myślę, że utrzymanie wzrostu gospodarczego na zakładanym poziomie wyciągnie nas z czasem z tej procedury - prognozuje przewodniczący sejmowej komisji finansów publicznych. Według Piotra Kuczyńskiego, analityka domu inwestycyjnego Xelion, Polska ma spore szanse, żeby postawić na swoim. - Jesteśmy krajem przyfrontowym, wydajemy na zbrojenia najwięcej w UE, mamy dużą migrację z Ukrainy, a jesienią doszło w Polsce do zmiany rządu na taki, który bardziej odpowiada Brukseli - wylicza nasz rozmówca. Ekonomista przestrzega jednak, że to nie załatwia sprawy. Procedurę nadmiernego deficytu polski rząd i tak odczuje. - KE zrobi to, co zawsze robi w tej sytuacji: będzie kłaść nacisk, żeby nowe wydatki, szczególnie socjalne, nie powodowały narastania deficytu i miały pokrycie w dochodach budżetowych - tłumaczy. To oznacza, że w kampanii prezydenckiej obóz władzy nie będzie mógł licytować się na obietnice z Prawem i Sprawiedliwością oraz Konfederacją. Kwota wolna, renta wdowia i składka zdrowotna To jednak tylko część problemów. Rząd na tapecie ma przecież szereg kosztownych obietnic, których realizację obiecał wyborcom jesienią ubiegłego roku, a także odziedziczone po rządach poprzedników projekty i programy, które kontynuuje i które mocno obciążają budżet państwa. W realiach procedury nadmiernego deficytu nie ma szans, żeby zrealizować i utrzymać wszystko z tej listy. W najlepszym razie dojdzie do sporych opóźnień albo okrojenia wspomnianych projektów. W najgorszym - do skasowania części z nich. Politycy obozu władzy jak ognia unikają jednoznacznych deklaracji na temat przyszłości programów socjalnych takich jak "800 plus" czy 13. i 14. emerytura. Co do zasady starają się jednak uspokoić opinię publiczną, że tutaj oszczędności rząd szukać nie zamierza. - Będziemy robić wszystko, żeby świadczenia nabyte nie były kasowane, ale na pewno wprowadzanie nowych jest teraz niemożliwe i groźne dla finansów publicznych - mówi Interii poseł Janusz Cichoń z KO. Nasz rozmówca wskazuje jednak pierwszą "ofiarę" restrykcji budżetowych, które czekają Polskę. To podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. - Wprowadzenie tego teraz wysadziłoby nasze finanse publiczne w powietrze - opisuje obrazowo Cichoń. Jak mówi, w 2025 roku nie należy spodziewać się realizacji tej obietnicy. Jeśli wychodzenie z procedury nadmiernego deficytu będzie szło po myśli rządu, do sprawy rządzący wrócą w kolejnych latach. Niewykluczone też, że podnoszenie kwoty wolnej odbędzie się etapami i zostanie rozłożone w czasie. Kwota wolna w wysokości 60 tys. zł to sztandarowa obietnica Koalicji Obywatelskiej z kampanii parlamentarnej. Konsekwencje procedury nadmiernego deficytu dotkną jednak wszystkich koalicjantów. Dla Lewicy i Trzeciej Drogi to wyjątkowo niekomfortowa sytuacja, bo po fatalnych wynikach w eurowyborach obie formacje liczyły, że podreperują swoje notowania realizując kolejne obietnice złożone wyborcom. Teraz może być z tym jednak spory problem. - Na pewno nie odpuścimy renty wdowiej i tanich mieszkań na wynajem. To projekty dla nas fundamentalne - zarzeka się posłanka Anna Maria Żukowska. Przypomnijmy: koszt renty wdowiej został oszacowany na 8-10 mld zł rocznie, z kolei na budownictwo komunalne Lewica miała mieć zagwarantowane 48 mld zł na latach 2024-30. - W razie sprzeciwów na drugą nóżkę będziemy kłaść argument, że są też projekty prawno-człowiecze jak liberalizacja aborcji czy związki partnerskie, które budżetu nie kosztują praktycznie nic - podkreśla szefowa klubu parlamentarnego Lewicy. Trzecia Droga jak niepodległości zamierza bronić zmian w sposobie naliczania składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. - Sprawa składki zdrowotnej jest zapisana w umowie koalicyjnej i jest dla nas fundamentalną kwestią, którą musimy przeprowadzić. Najlepiej w trybie pilnym - podkreśla wiceprezeska ludowców Urszula Pasławska. Już kilka miesięcy temu Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz na jednej z konwencji wyborczych mówili, że to dla nich kwestia być albo nie być w koalicji rządzącej. Koszt zmian, które przed wyborami samorządowymi zaprezentował minister finansów Andrzej Domański, szacuje się na 8-10 mld zł. O tyle też zostanie uszczuplony budżet Narodowego Funduszu Zdrowia, beneficjenta zmian wprowadzonych w ramach Polskiego Ładu. Duch ministra Rostowskiego. Czarne chmury nad CPK Co ciekawe, koalicjanci możliwych ofiar cięć budżetowych szukają wszędzie, ale nie u siebie. Pytana o to w Polsat News Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, wskazała na kredyt 0 proc. i zaproponowała opodatkowanie wielkich korporacji. Z kolei Trzecia Droga szansę na oszczędności widzi w programach socjalnych, które można jeśli nie zlikwidować, to przynajmniej zmodyfikować. - Uważamy, że pomoc społeczna powinna aktywizować i motywować obywateli. Wsparcie socjalne powinno być zawsze powiązane z rynkiem pracy i aktywnością zawodową beneficjentów - przyznaje w rozmowie z Interią posłanka Urszula Pasławska z PSL, przypominając, że jej formacja chciała uzależnić wypłatę "500 plus" od tego, że przynajmniej jeden z rodziców pozostanie na rynku pracy. - Nie wierzę w cięcia programów, zwłaszcza socjalnych. Absolutnie - ocenia z kolei Piotr Kuczyński, analityk finansowy domu inwestycyjnego Xelion. - Rząd będzie się przed tym bronić rękami i nogami, bo to działanie dramatycznie kosztowne politycznie - podkreśla. Kuczyński uważa też, że pod nóż nie pójdą wydatki na obronność ani na energetykę jądrową. Co do tej ostatniej kwestii, mówi, że to "inwestycja po linii obecnej i przyszłej KE, transformacja energetyczna to jeden z priorytetów UE". Nie każda inwestycja będzie mieć aż tyle szczęścia. Według ekonomisty, "procedura nadmiernego deficytu to bardzo dobra wymówka, żeby wstrzymać budowę CPK". W Koalicji Obywatelskiej słyszymy, natomiast że wiele programów i projektów odziedziczonych po PiS-ie będzie teraz "racjonalizowanych". W temacie CPK pada zapewnienie, że program skasowany nie zostanie, ale "ta inwestycja na pewno nie będzie realizowana w takiej formule, w jakiej zakładało PiS". W obozie władzy już dzisiaj słychać historyczne analogie do czasów, gdy resortem finansów zarządzał Jacek Rostowski, polityk kojarzony z oszczędnościami i mocno neoliberalnym podejściem do gospodarki. Nikt nie chce, żeby Andrzej Domański stał się Rostowskim bis. - Minister Rostowski był współodpowiedzialny za to, że PiS przejęło władzę. Wyciągnęliśmy wnioski z lat 2011-15. Powtórka jest niedopuszczalna - mówi nam prominentny polityk koalicji rządzącej. I dodaje: - Nie chodzi o to, żeby teraz zacząć do przesady oszczędzać, ale żeby w końcu zacząć zarabiać. Państwo musi zarabiać, musi inwestować i musi się rozwijać.