Niecały rok przed wyborami partia Jarosława Kaczyńskiego potrzebuje unijnych pieniędzy. W Interii Biznes pisaliśmy, że finanse państwa ratują okołobudżetowe szpagaty. Od wiosny 2020 r. działa chociażby Fundusz Przeciwdziałania COVID-19, który miał nie tylko pomóc w walce z pandemią, ale także odciążyć budżet państwa i utrzymać państwowy dług publiczny poniżej konstytucyjnego limitu zadłużenia sięgającego 60 proc. PKB. Na czym polega "magia" funduszu? Gdyby wydatki opłacane z tego źródła były finansowane bezpośrednio z budżetu, Ministerstwo Finansów czy media publiczne nie mogłyby się chwalić nadwyżką, która pod koniec listopada miała sięgać 18 mld zł. Okazałoby się natomiast, że deficyt określany przez naszych dziennikarzy biznesowych jako "pokaźny" sięga ponad 27 mld zł. Nie ma więc najmniejszych wątpliwości: żeby dalej finansować programy rozwojowe czy osłonowe, potrzeba gotówki. Z Brukseli miał ją przywieźć minister ds. europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk. Plan był prosty - chociaż PiS drze koty z Solidarną Polską, rządu mniejszościowego nie będzie. Dzięki negocjacjom przeprowadzonym przez ministra do spraw Unii Europejskiej, partia Jarosława Kaczyńskiego dostanie rozwiązanie na złotej tacy. Skoro Bruksela zgodzi się na wynegocjowane warunki, trudno żeby nie zrobiła tego polska opozycja. Wydawało się, że plan był całkiem niezły. Do momentu, gdy do gry postanowił wejść prezydent. Jego pierwszą "ofiarą" okazał się minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. Ale po kolei. KPO jak miliony dla kadry Mamy środę, poranek 14 grudnia. - Nieco ponad miesiąc trwały moje bardzo intensywne rozmowy z przedstawicielami KE. Unijni komisarze przyjęli propozycję rozwiązań w polskim systemie prawnym, które były warunkiem do wypełnienia "kamieni milowych" - na antenie Radia Zet zachwalał Szymon Szynkowski vel Sęk. Minister obwieścił, że rozwiązania dotyczące Sądu Najwyższego jeszcze tego samego dnia trafią do Sejmu. I chociaż nie wszyscy to odnotowali, wieczorem Pałac Prezydencki wysłał konkretny sygnał: w czwartek głowa państwa wygłosi tajemnicze oświadczenie. Szybko okazało się, że Andrzej Duda zamierza zganić PiS. Chociaż w praktyce zawetował Lex Czarnek 2.0, czyli ustawę dotyczącą prawa oświatowego, podczas swojego wystąpienia mówił głównie o ustawie o Sądzie Najwyższym, ograniczaniu własnych kompetencji oraz braku konsultacji KPRM z Pałacem Prezydenckim. - Pan prezydent nie czuł się wystarczająco konsultowany. Przyjmuję to stanowisko z pokorą. W związku z tym osobiście zaangażuję się w to, aby pan prezydent dysponował wszelkimi, szczegółowymi informacjami - jeszcze w Sejmie zaczął się tłumaczyć Szynkowski vel Sęk. Niedługo później, w towarzystwie kolegów z rządu, odwiedził Andrzeja Dudę. Obie strony miały wypracować jakiś kompromis. A może raczej ludzie premiera zobowiązali się dostarczyć go prezydentowi. - Dajmy konsultacjom się skończyć. Na razie atmosfera jest dobra, a postawa strony rządowej konstruktywna - na gorąco komentował dla Interii Paweł Szrot, szef gabinetu prezydenta. - Zarówno minister Szynkowski vel Sęk jak i Piotr Müller (rzecznik rządu, sekretarz stanu w KPRM - red.) przepraszali za tę sytuację. My rozumiemy, dlaczego to robią - stwierdził. Jak usłyszeliśmy jednak w kuluarach Pałacu Prezydenckiego, nie ma mowy o dobrej atmosferze, o której publicznie mówili również członkowie rządu. - Najpierw zrobili prezydenta w konia, a potem zaczęli opowiadać o dobrej atmosferze. Bajki to można serwować, ale dzieciom. Było jak zwykle, po każdym wecie - mówi nam jeden z bliskich współpracowników Andrzeja Dudy. - Przyjechali, przepraszali, ukorzyli się. No i tyle. To jak z 50 mln zł dla piłkarzy: najpierw wynegocjowali, naobiecywali, a potem nie wiedzą, co mają robić. Niebywałe! Tak samo jest z KPO - podkreśla. Prezydent na drugim planie Rozmówcy Interii z Pałacu Prezydenckiego podkreślają, że dotychczas współpraca między Andrzejem Dudą a Mateuszem Morawieckim układała się dobrze. W końcu sięgała ostatniej kampanii wyborczej. - Ale zawsze mogła się zepsuć. Bo co im zależało, żeby wziąć na te rozmowy ministra z kancelarii, chociażby Pawła Szrota? To zwykła głupota - uważa jeden z bliskich współpracowników prezydenta. Co więcej, trudno mówić o kompromisie, skoro warunki wynegocjowane przez Szynkowskiego vel Sęka godzą w prerogatywy prezydenta dotyczące nominacji sędziowskich - a otoczenie głowy państwa przekonuje, że właśnie tak by się stało, gdyby ustawa przeszła. - Szef był wściekły i nie odpuści. To tak jakby ktoś przyszedł do właściciela mieszkania i powiedział: teraz biorę od ciebie połowę. Każdy by się zirytował. Skoro Mateusz Morawiecki jest taki mądry, może niech sam wyzbędzie się swoich uprawnień? - nie ukrywa złośliwości rozmówca Interii z Pałacu Prezydenckiego. Prezydencka minister Grażyna Ignaczak-Bandych przekazała natomiast dziennikarzom, że prezydent przedstawił stronie rządowej swoje opinie i propozycje. Teraz piłka jest po stronie otoczenia premiera Morawieckiego, które ma "przełożyć te racje na konkretne zapisy ustawy". Inny rozmówca z Pałacu mówi nam, że chodzi wyłącznie o merytorykę. - To kwestia powołanych sędziów, nienaruszalności ich powołań, a dla prezydenta to kluczowa sprawa. Tu w ogóle nie chodzi o emocje, bo polityk w drugiej kadencji zupełnie w ten sposób na to nie patrzy. Na stole są zupełnie inne argumenty. Z jednej strony to pieniądze, które się Polsce po prostu należą, a z drugiej funkcjonowanie trzeciej władzy - przekonuje rozmówca Interii. Buda wyszedł przed szereg Pikanterii sprawie dodała wypowiedź ministra rozwoju Waldemara Budy, który na antenie radiowej Trójki stwierdził: "Dzisiaj już wiem, że te rozmowy, które są prowadzone z prezydentem po tej wypowiedzi, bardzo mocno go uspokajają". Prezydent Duda nie wytrzymał i wprost zarzucił ministrowi rządu Morawieckiego kłamstwo. "Nie wiem od kogo Pan Minister Buda czerpie takie informacje, ale są one nieprawdziwe i w swojej wypowiedzi niestety mija się z prawdą" - napisał prezydent. W Pałacu słowa Budy przyjęto jako nieprofesjonalne podejście obozu rządzącego do tego tematu. - Pan minister Buda w tej chwili za tę sprawę nie odpowiada. Wyszedł przed szereg, zagalopował się. Pan premier wskazał ministra Szynkowskiego vel Sęka, który prowadzi negocjacje i to on prosił o wszystkie spotkania - słyszymy. A te mają odbywać się regularnie, ale na poziomie roboczym - polityków w randze sekretarzy bądź podsekretarzy stanu. O bezpośrednie spotkanie z głową państwa zabiegali natomiast m.in. premier Mateusz Morawiecki, marszałek Sejmu Elżbieta Witek, minister ds. europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk oraz prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego Jacek Chlebny, bo rola NSA w całym projekcie jest kluczowa. - Pan minister Zbigniew Ziobro nie prosił o spotkanie - słyszymy. Inny nasz rozmówca zauważa, że PiS wielokrotnie pomijał merytorycznych ministrów przy procedowaniu poszczególnych ustaw. Tak też było w przypadku tego projektu. Ziobro nie odpuści Przenosimy się z Pałacu na Nowogrodzką, gdzie panuje przekonanie, że tym razem Ziobro nie odpuści. - Nie podłoży się. To szef partii koalicyjnej, zaraz mamy wybory. Sytuacja jest patowa. Bo każdy nasz krok wstecz będzie oznaczał dokładanie kolejnych warunków. Niestety - słyszymy od jednego z polityków PiS. Wracając do pierwszych słów tego tekstu - o tym, jak bardzo szefowi polskiego rządu zależy na pozyskaniu unijnych środków i rozwiązaniu sprawy brukselskiej, świadczy fakt, że spotyka się ze wszystkimi posłami Solidarnej Polski. To rzadki widok w polskim parlamentaryzmie, by premier spotykał się z całą partią - w dodatku z tą, która regularnie go krytykuje. - Chcę przedstawić hierarchię potrzeb Rzeczypospolitej. Różne spory są ważne, ale najważniejsze jest bezpieczeństwo rodziny. Bezpieczeństwo finansowe, rozwój, aspiracje. Nie jest tak, że nie przyznaję racji w wielu aspektach naszym sojusznikom z rządu czy panu prezydentowi, ale chcę wskazywać, co jest ważne, a co jest jeszcze ważniejsze. Jak uda się przekonać do tego, to będzie bardzo dobrze dla Polski - stwierdził we wtorek premier. Dodał, że ciągle liczy, że projekt ustawy o SN trafi do Sejmu 11 stycznia. Jakub Szczepański, Łukasz Szpyrka