Anna Maria Siarkowska: Nie można udawać, że nie ma politycznego wpływu na TVP
Posłowie Solidarnej Polski ze Zbigniewem Ziobrą na czele nie kryją oburzenia tym, co można było oglądać na antenie TVP podczas nocy sylwestrowej. Chodzi o zespół Black Eyed Peas, który wystąpił na scenie w charakterystycznych, tęczowych opaskach. - Nie można udawać, że nie ma politycznego wpływu na media publiczne. On istnieje, niezależnie od tego, kto w danej chwili rządzi - mówi Interii Anna Maria Siarkowska, jedna z ziobrystek. Krytykuje też Mateusza Morawieckiego w kontekście polityki Zjednoczonej Prawicy względem Unii Europejskiej: - Deklaracje premiera nie do końca mają oparcie w rzeczywistości.

Jakub Szczepański, Interia: Faktycznie, razem ze Zbigniewem Ziobrą, wybiera się pani do premiera, żeby rozmawiać o opaskach LGBT i sylwestrze TVP?
Anna Maria Siarkowska, Solidarna Polska: - To nie jest rozmowa o jakichś tam opaskach, ale o manifestacji politycznej, do której dopuściła TVP w trakcie koncertu sylwestrowego. I tak, z pewnością poruszymy ten temat. Telewizja Polska, która przecież pełnymi garściami czerpie środki z budżetu państwa, pozwoliła na wiec polityczny, manifestację poparcia dla ruchu społeczno-politycznego reprezentującego wartości antychrześcijańskie, sprzeczne z polskim ładem konstytucyjnym. Za tęczowym symbolem kryje się choćby uznanie związków homoseksualnych za małżeństwa czy adopcja dzieci przez takie pary.
Uważa pani, że telewizja publiczna popiera takie wartości?
- Fakty mówią same za siebie: w trakcie koncertu sylwestrowego za zgodą TVP doszło do manifestacji o charakterze politycznym. To niedopuszczalne. Trzeba ustalić, czy to jednostronna decyzja TVP, czy też ktoś zapalił jej zielone, polityczne światło. Każda z odpowiedzi będzie miała swoje polityczne konsekwencje.
Przecież politycy Zjednoczonej Prawicy zarzekają się publicznie, że o nadzorze nad TVP nie ma mowy, bo telewizja jest niezależna. No i abonament płacą nie tylko wyborcy PiS. Jak to w końcu jest?
- Proszę powiedzieć, czym zajmuje się KRRiT albo Rada Mediów Narodowych decydująca o obsadzie zarządu spółek w publicznej radiofonii, telewizji i PAP? Ich obsada to konsekwencja pewnego układu sił. Dlatego nie można udawać, że nie ma politycznego wpływu na media publiczne. On istnieje, niezależnie od tego, kto w danej chwili rządzi. Właśnie z tego powodu pytania do premiera są zasadne.
Powinien zadzwonić do prezesa TVP?
- Zjednoczona Prawica deklarowała swoim wyborcom, że będzie bronić systemu wartości chrześcijańskich. Dzieje się zaś coś zupełnie innego. TVP, wielkimi garściami czerpiąca z budżetu państwa, nie powinna pozwalać na wiece polityczne podczas sylwestra.
"Jesteśmy partią pełną tolerancji" - powiedział Joachim Brudziński, któremu w czasie konferencji prasowej wtórował Mateusz Morawiecki. Wy, jako Solidarna Polska, nie jesteście?
- Ależ oczywiście, że jesteśmy. Tylko ustalmy, co oznacza słowo tolerować. Pochodzi ono od łac. tolerare, czyli cierpliwie znosić poglądy innych, z którymi się nie zgadzam. Polska zawsze była państwem tolerancyjnym i jest nim nadal. W Rzeczpospolitej zawsze było miejsce dla różnych poglądów - politycznych i religijnych - i nic się w tym względzie nie zmieniło. Na koncercie sylwestrowym organizowanym przez TVP obserwowaliśmy jednak manifestację poparcia dla ruchu społeczno-politycznego, który chce zmiany prawa w Polsce, zburzenia ładu konstytucyjnego. Przecież ci artyści ustalili to z TVP!
A może telewizja chciała odciąć się od łatki "homofobicznej" stacji po rezygnacji jednej ze swoich niedoszłych gwiazd, Mel C?
- Sytuacja jest prosta: zamiast realizować misję publiczną, zdecydowali się stanąć po konkretnej stronie w sporze politycznym. To nie tylko niebezpieczne, ale i niedopuszczalne. Ci, którzy podjęli takie decyzje, nie powinni pełnić swoich stanowisk.
Chodzi o prezesa Mateusza Matyszkowicza?
- Zobaczymy, musimy sprawdzić, kto odpowiadał za to, co się wydarzyło.
Joanna Lichocka z Rady Mediów Narodowych powiedziała mi ostatnio, że Solidarna Polska była "rozpieszczona" za czasów prezesury Jacka Kurskiego. Mścicie się teraz?
- Mamy 21 parlamentarzystów i zgodnie z regulacjami ustawowymi należy nam się czas antenowy. Zarówno na falach Polskiego Radia, jak również w TVP. Badania pokazują, że jesteśmy jedną z tych partii, wobec których nie są realizowane wymogi przewidziane w obowiązujących ustawach. Tyle.
Europoseł Beata Kempa pisze ostatnio o "banksterkach", publiczna wymiana uprzejmości między Zbigniewem Ziobrą i Mateuszem Morawieckim też nie jest najprzyjemniejsza. Co takiego się stało?
- Nie ma co ukrywać, spór polityczny trwa. Dotyczy tego, jaka i czyja będzie Polska, dlatego jest tak gorący.
Czy ta dyskusja nie spowoduje, że drogi PiS i Solidarnej Polski rozejdą się tuż przed nadchodzącymi wyborami?
- Na ten moment dyskusja o dogadywaniu się przed wyborami jest mimo wszystko przedwczesna. Obecnie musimy porozumieć się w sprawach kardynalnych, takich jak Krajowy Plan Odbudowy. Wbrew pozorom, nie jest to spór o pieniądze, a o utworzenie w 2024 r. państwa federalnego w Unii Europejskiej, którego Polska będzie jedynie elementem.
Dlaczego pani tak uważa?
- W Unii Europejskiej KPO nazywa się programem "Next Generation". To transformacja wspólnoty pod względem energetycznym i cyfrowym, która ma przebiegać na warunkach ustalonych przez Niemcy. A nie takich, jakie są korzystne dla Polski. Po drugie, przy okazji realizacji tego programu Komisja Europejska wychodzi poza uzgodnione traktaty i umowę, na którą przystały narody takie jak naród Polski. Poprzez KPO widzimy ingerencję w obszary zarezerwowane dla państw narodowych takich jak organizacja sądownictwa.
Cały ten spór, w ramach "frontu antypremierowskiego", zbliżył Zbigniewa Ziobrę i prezydenta?
- Nie nazwałabym tego "frontem antypremierowskim", bo to spłycanie tematu. Nie chodzi o żadne personalia. To kwestia wizji Unii Europejskiej oraz miejsca Polski. Cieszę się, że pan prezydent stanął na straży polskiego interesu narodowego oraz obywateli.
Nie jest tak, że podczas negocjacji z Zachodem szef rządu ma wsparcie prezesa PiS?
- Problem polega na tym, że opinia publiczna i parlament otrzymuje jakąś informację, zaś efekty negocjacji są inne. Deklaracje premiera nie do końca mają oparcie w rzeczywistości.
Premier kłamie?
- Tego nie powiedziałam. Nie w pełni przedstawia sytuację taką, jaka ona jest.
Wróćmy do wspólnego startu Solidarnej Polski i PiS w wyborach. O ile pamiętam, taki punkt był zapisany w umowie koalicyjnej. Przestał obowiązywać?
- Nasza współpraca z PiS jest korzystna dla Polski, bo jedność prawicy jest potrzebna. Nie można jej jednak utrzymać za wszelką cenę. Najbliższy czas pokaże, co wydarzy się w koalicji. Ufam, że PiS zostanie wierny wartościom, o których wcześniej mówił. Wszystkie karty są na stole, Solidarna Polska jest przygotowana na każdą ewentualność.