Łukasz Rogojsz, Interia: Jakim graczem Polska chce być na arenie międzynarodowej? Dr Marcin Zaborowski, były dyrektor PISM, były wicedyrektor CEPA: - Pragmatycznym, a nie ideologicznym. Nastawionym na realizację interesów państwa. Nie jest to wizja ani eurosceptyczna, ani szczególnie euroentuzjastyczna. Czyli eurorealizm? - Jest w tej wizji sporo zachowawczości, jeśli chodzi o Unię Europejską. W expose ministra Sikorskiego nie pojawiło się przecież wsparcie dla paktu migracyjnego czy przyjęcia w Polsce euro. A co się pojawiło? - Deklaracja konstruktywnej asertywności w relacjach z partnerami unijnymi. Będziemy robić politykę bez fajerwerków, ale zapewniającą skuteczne funkcjonowanie na arenie europejskiej. Chcemy budować koalicje z naszymi partnerami, promować politykę wschodnią i pozytywne nastawienie wobec Ukrainy, a także wzmacniać pozycję Polski w UE i na świecie. No i bezpieczeństwo. W wystąpieniu szefa MSZ było odmieniane przez wszystkie przypadki. - Minister Sikorski nie bez powodu już na samym początku stwierdził, że dyplomacja to pierwsza linia obrony kraju. Ramy tego przemówienia, ale i całej polskiej polityki zagranicznej, to priorytet bezpieczeństwa i zapewnienia zdolności obrony kraju w sytuacji zagrożenia, które jest coraz bardziej ewidentne. Minister Sikorski mówił, że niewyobrażalne stało się faktem - bezpośrednio za naszą granicą toczy się wojna. Rosja nie tylko najeżdża naszego sąsiada i sojusznika, ale przede wszystkim podważa porządek europejski ustanowiony po "zimnej wojnie". Z tego expose Rosja wyłania się jako wróg Polski? - Nie wiem, czy już wróg, ale na pewno egzystencjalne zagrożenie. Nie jest to jeszcze sytuacja bezpośredniej konfrontacji z Rosją, ale sytuacja, w której do tej konfrontacji musimy być gotowi. Lwia część wystąpienia była poświęcona Unii Europejskiej i roli Polski we Wspólnocie. Można było odnieść wrażenie, że chcemy być głównym graczem, jeśli chodzi o relacje UE-Rosja, ale też wyznaczać kierunek zmian unijnych w zakresie obronności i bezpieczeństwa. - Na pewno naszym atutem w UE jest w tej chwili asertywna polityka bezpieczeństwa. Nie tylko zawsze o niej mówiliśmy, ale też realizowaliśmy inwestycje w bezpieczeństwo i obronność znacznie konsekwentniej niż większość naszych partnerów z UE (np. Niemcy). Polska nigdy naprawdę nie kupiła narracji o tym, że Rosja może być naszym partnerem i zagrożenie z jej strony minęło. Zawsze mówiliśmy na forum UE, że to zagrożenie było i jest, a Rosja tylko kupuje sobie czas. Nie do końca. Minister Sikorski przyznał, że kiedyś i my próbowaliśmy sprowadzić Rosję na europejską, demokratyczną drogę, ale ponieśliśmy porażkę. Zaznaczył jednak, że nie wyklucza współpracy z Rosją w przyszłości. Musi to jednak być Rosja "nieimperialna i nastawiona proeuropejsko i demokratycznie". - To narracja skierowana do naszych zachodnioeuropejskich sojuszników. Chodzi o to, żeby nie przylgnęła do nas łatka rusofobów, która potem bardzo komplikuje możliwość budowania koalicji w UE. Co do kwestii bezpieczeństwa, to nie ulega wątpliwości, że chcemy uczynić z tego naszą kartę atutową w UE. Widać to też po tym, jak budujemy nasze relacje w kontekście Trójkąta Weimarskiego. Który coraz mocniej zastępuje w polskiej dyplomacji przeżywającą śmierć kliniczną Grupę Wyszehradzką. To znak, że w UE stawiamy na graczy pierwszoligowych i sami chcemy grać w pierwszej lidze? - Tak. Polska ma obecnie dobra passę w UE i jej głos jest słuchany. Partnerzy maja świadomość tego, że głos Polski jest niezbędny w kształtowaniu polityki wobec Ukrainy i innych wyzwań w polityce zagranicznej. Skoro dotknęliśmy już tematu bezpieczeństwa, to w expose padło też hasło "legion europejski" jako zalążek wojsk europejskich. Polska będzie orędownikiem stworzenia unijnej armii, o której mówi się od lat? - Nie widzę tego w tym wystąpieniu. Wręcz przeciwnie, z expose przebija zachowawczy stosunek do reformy unijnych traktatów, a to byłoby niezbędne - zwłaszcza kwestia głosowania w kwestiach obronności i bezpieczeństwa - żeby wzmocnić europejską politykę bezpieczeństwa i obrony. Dzisiaj jest to niemal w całości w kompetencji rządów państw członkowskich, Komisja Europejska ma tu śladowe wpływy. Po co w takim razie minister Sikorski zaznacza kwestię "legionu europejskiego"? - Żeby zdopingować państwa unijne do wspólnych działań w obszarze bezpieczeństwa i obrony. W tym kontekście pojawia się też europejski przemysł obronny. To faktycznie jest obszar, w którym w najbliższych latach może dziać się najwięcej To znaczy? - Mamy chociażby europejską strategię na rzecz przemysłu obronnego (EDIS). W jej myśl do 2030 roku kraje członkowskie swoje zakupy zbrojeniowe powinny przynajmniej w 50 proc. realizować w ramach UE. Polska jeszcze ostatecznie się pod tym nie podpisała, ale ewidentnie to jest kierunek, w którym zmierza UE. Szef polskiej dyplomacji stwierdził też, że "UE musi stać się aktorem geopolitycznym, równym innym potęgom międzynarodowym". Unia ma potencjał, żeby stać się globalnym mocarstwem równym Stanom Zjednoczonym i Chinom? - Tak. W sensie gospodarczym i handlowym już nim jesteśmy, jesteśmy na równi ze Stanami Zjednoczonymi. Tutaj bez wątpienia mamy zdolność zmieniania polityki w skali globalnej, mamy bardzo silny głos. Jednak w innych obszarach - obrony czy polityki zagranicznej - to się nie dzieje. To expose nie było wezwaniem do tego, żeby zaczęło się dziać? - Znów: konieczna byłaby do tego zmiana unijnych traktatów, a tego rodzaju śmiałej propozycji w wystąpieniu ministra Sikorskiego nie było. Więcej będzie się dziać w obszarze, w którym kompetencje KE mogą się zwiększać - chociażby wspomniany już przemysł obronny - natomiast jeżeli chodzi o Polskę pod obecnymi rządami, to nie widzę apetytu na zwiększanie integracji europejskiej na poziomie, który historycznie i tradycyjnie należy do państw członkowskich. Nagle staliśmy się przywiązani do tradycyjnych i historycznych ról w UE? Zmiana traktatów - nie; wejście do eurostrefy - nie; Zielony Ład - nie; pakt migracyjny - nie. Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że w Polsce zmienił się rząd, ale polityka w ramach UE już nie. - Na razie nie ma takiego zagrożenia. Dzisiaj jest w UE ewidentna moda na Polskę. Jest bardzo pozytywne nastawienie do rządu Donalda Tuska w Paryżu, Berlinie i innych stolicach europejskich. Jest też zrozumienie dla Polski, że w pewnych kwestiach nie będziemy w awangardzie progresywnych zmian - np. właśnie w temacie migracji, euro czy Zielonego Ładu. Tylko w dłuższej perspektywie może się to skończyć łatką unijnego hamulcowego. - W expose minister Sikorski zapowiedział, że będziemy asertywnie bronić własnych interesów, ale będziemy robić to w sposób konstruktywny. Chcemy współpracować z naszymi partnerami, a nie szukać podziałów czy grać na konflikty dla potrzeb wewnętrznych. Wyjdźmy poza Europę. Duży nacisk minister Sikorski położył też na współpracę transatlantycką i sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, ale nie padło nic na temat tego, czy i jak widzimy nasze relacje z ewentualną administracją Donalda Trumpa. - Dlatego, że expose szefa MSZ słucha cały świat. Na sali sejmowej byli wszyscy ambasadorowie obecni w Polsce, którzy później zdają z tego relację swoim rządom. Dlatego expose ma aspekt przede wszystkim komunikacyjny i dotyczy zwłaszcza polskiej filozofii polityki zagranicznej. Nie będzie tutaj angażowania się w politykę wewnętrzną innych państw. Nie będzie komentarzy pod adresem Joe Bidena czy Donalda Trumpa. Expose ma poszukiwać tego, co nas łączy z partnerami, a nie co nas z nimi dzieli. Z tego powodu minister Sikorski w twardy i jasny sposób powiedział, że stosunki z Amerykanami, bez względu na wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, były, są i będą dla Polski fundamentem. Dodał też, że nie będziemy patrzeć na relacje z Ameryką jak na kartę przetargową czy alternatywę dla relacji z partnerami europejskimi. Wybierać nie chcemy też między Zachodem i Chinami. Było to o tyle zaskakujące, że unijny mainstream traktuje dzisiaj Chiny jako potencjalne zagrożenie, chce uniknąć powtórki historii z Rosją i stawia na strategię de-riskingu, czyli zmniejszania wpływów Pekinu na Starym Kontynencie. - Wątek chiński pokazuje, że realizm jest nadrzędną wartością tego rządu w polityce międzynarodowej. Nie kierujemy się wyznacznikami natury ideologicznej, tylko myślimy o interesach kraju i nie będziemy angażować się w spór z Chinami, dopóki nie musimy się w niego zaangażować. A jeśli nadejdzie taki moment? - Wtedy tego wyboru dokonamy i staniemy po stronie zachodniego obozu demokratycznego, ale nie będziemy jednym z państw, które wymachują szabelką i szukają konfliktu, kiedy nie ma takiej potrzeby. Polska nie jest na pierwszej linii tego konfliktu, a historycznie mamy całkiem dobre relacje z Chinami - minister Sikorski przypomniał 1956 rok, gdy Chińczycy opowiedzieli się przeciwko interwencji sowieckiej w Polsce i miało to mieć wpływ na to, że do tej interwencji nie doszło - więc stronę wybierzemy tylko wtedy, gdy nie będzie innej opcji. Która to będzie strona? - Jesteśmy częścią wspólnoty Zachodu, lojalnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i lojalnym członkiem UE. Wybór może być tutaj tylko jeden. - Jeśli zaś chodzi o unijną doktrynę de-riskingu, to ona faktycznie została ogłoszona, ale gdy spojrzymy na to, co państwa unijne robią, to brakuje tutaj spójności słów i czynów. Mieliśmy spektakularną podróż kanclerza Scholza do Pekinu, a jeszcze wcześniej do stolicy Chin wybrał się prezydent Macron. Jak widać, deklaracje deklaracjami, ale na co dzień wygrywa realpolitik. Polska nie ma powodu, żeby działać inaczej i oddawać się emocjonalnemu wzmożeniu zamiast chłodnej, rozsądnej kalkulacji. Nie zabrakło panu wątku ewentualnego konfliktu o Tajwan, który - wbrew pozorom - miałby dla Polski bardzo poważne konsekwencje? Zwłaszcza, że wątek konfliktu między Izraelem i Hamasem w expose się znalazł. - Konflikt na Bliskim Wschodzie ma dla nas znacznie bardziej bezpośrednie znaczenie. Po pierwsze, jest znacznie bliżej naszych granic. Jeżeli eskalacja będzie mieć miejsce i jeśli doszłoby do wojny izraelsko-irańskiej, zapewne będziemy mieć kolejny kryzys migracyjny, który dotknie Europę, czyli także Polskę. Po drugie, w konflikcie bliskowschodnim życie stracił nasz obywatel, jeden z niosących pomoc w Strefie Gazy wolontariuszy. Po trzecie, wojna na Bliskim Wschodzie ma duże znaczenie dla konfliktu Rosji z Ukrainą, ponieważ odciąga uwagę strategiczną i militarną Stanów Zjednoczonych z Europy do regionu Morza Czerwonego. Co więcej, relacje Hamasu z Rosją są relacjami wspólnego interesu. To samo tyczy się zresztą Iranu. - Jeśli chodzi o możliwy konflikt o Tajwan, to nawet czysto geograficznie jest to teatr działań znacznie dla nas odleglejszy. Po drugie, to wciąż nie jest moment konfrontacji, w którym musimy się angażować i wybierać stronę. Po trzecie, nie chcemy, żeby w kontekście wojny w Ukrainie wsparcie Chin dla Rosji poszło dalej, niż to ma miejsce obecnie. Na tę chwilę Chiny nie dostarczają Rosji broni, nie ruszyła też budowa drugiej nitki gazociągu syberyjskiego. Polska nie chce stać się elementem, który popchnąłby Chiny jeszcze mocniej w ramiona Rosji. Odgrywamy rolę balansującą i w obecnych realiach jest to dobry wybór. Łukasz Rogojsz *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!