Łukasz Rogojsz, Interia: W swoim niedawnym wpisie na Twitterze konflikt amerykańsko-chiński o Tajwan nazwał pan "game changerem" dla Polski w kontekście przygotowań na agresję Rosji wobec NATO. Dlaczego? Dr Jakub Jakóbowski, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich: - Mam wrażenie, że patrzymy na Azję, Pacyfik i starcie amerykańsko-chińskie jak widzowie w kinie. Dla nas to proces, który toczy się gdzieś daleko i nie ma na nas żadnego wpływu. A ma? - I to bardzo duży. Po pierwsze, obecnie siła Rosji, czyli jej zdolność budowy potencjału militarnego i jej zdolności przemysłowe, jest coraz mocniej uzależniona od chińskiego wsparcia. Po drugie, konflikt w basenie Pacyfiku odcisnąłby wyraźne piętno na amerykańskiej sieci sojuszy, która nadal jest podstawą europejskiego bezpieczeństwa. Amerykańskie zdolności wojskowe, ich zasoby, uwaga strategiczna i dyplomatyczna zostałyby odciągnięte od Europy i Rosji, a przesunięte w kierunku Pacyfiku i Chin. To jest ten game changer? - Tak. Amerykańsko-chiński konflikt na Pacyfiku natychmiastowo wpłynąłby na sytuację strategiczną Europy, a zwłaszcza Polski jako państwa przyfrontowego. W cytowanym wpisie konsekwencji wylicza pan mnóstwo: od odpływu amerykańskich zasobów z Europy, przez gigantyczny kryzys gospodarczy i galopującą inflację, po odcięcie Europy od kluczowych komponentów (m.in. surowców czy elektroniki. Brzmi jak armagedon. - Bo mówimy o najczarniejszym scenariuszu, czyli pełnoskalowej wojnie na Pacyfiku między dwoma supermocarstwami. To scenariusz wojny światowej. Jej konsekwencje dla światowego handlu czy sektora finansowego byłyby ogromne. W czasie wojny wszystko zamiera. Są inne scenariusze? - Tak, chociażby konflikt hybrydowy. Scenariusz z konfliktem pełnoskalowym jest najbardziej prawdopodobny? - Nie, ale zdecydowanie jest w grze i obie strony się do niego przygotowują. To co jest najbardziej prawdopodobne? - Aktualnie państwa regionu Pacyfiku najintensywniej rozmawiają o scenariuszu hybrydowym, a więc blokadzie morskiej Tajwanu przez Chiny. Jak miałoby to wyglądać? - Tak, że Chiny odcinają Tajwan od dostaw z zewnątrz, deklarują swoją dominację w powietrzu i na morzu wokół Tajwanu, targują się z Amerykanami, a jednocześnie testują Amerykanów, Tajwańczyków, Japończyków co do tego, jak daleko mogą się posunąć. Testują czy prowokują? - Nazewnictwo ma tutaj drugorzędne znaczenie. Chiny są przekonane, że w tej sytuacji są ofiarą, a Stany Zjednoczone agresorem. Uważają, że Amerykanie ich otaczają, duszą, prowokują wysyłając swoich żołnierzy na Tajwan, zacieśniając sieć sojuszy w regionie czy odcinając Chiny od technologii. Amerykanie, i szerzej cały Zachód, widzą natomiast Chiny rosnące w siłę - rozbudowujące marynarkę wojenną, uniezależniające gospodarkę od Zachodu, dokonujące rewizji międzynarodowego porządku - i chcą się przygotować na wszystkie ewentualności. To nadal nie wojna. W jaki sposób jest to groźne dla Polski? - To scenariusz pośredni, w pewnym sensie optymistyczny, a i tak bezpośrednio uderzyłby w Polskę. Choćby z powodu przepływów finansowych i nastrojów na rynku. Cały świat wie, jaka jest stawka tego konfliktu, więc nawet samo ryzyko pełnoskalowej wojny w basenie Pacyfiku skutkowałoby mocną korektą na światowych rynkach. Cały świat, za wyjątkiem Polski? Napisał pan, że u nas "wciąż mało kto myśli globalnie o naszym bezpieczeństwie". Nie jesteśmy gotowi na okoliczność wojny na Pacyfiku? - Nikt nie jest. Przygotowujemy się nie do tej wojny co trzeba? - Bardzo mocno skupiamy się na zagrożeniu rosyjskim, oczywiście słusznie, ale przecież Chiny i Rosja jadą dzisiaj na jednym wózku. Konflikt na Pacyfiku bezpośrednio wpłynąłby na kalkulacje Rosji w Europie i wobec NATO, oba teatry działań są ściśle powiązane. Jak ściśle? - W razie wybuchu wojny na Pacyfiku Rosja stanie przed dziejową szansą na realizację celu, który postawił przed sobą i Rosją Władimir Putin, a więc podporządkowania całego obszaru postradzieckiego i stworzeniu z naszego regionu - w tym Polski - niesuwerennej strefy buforowej. W interesie Rosji jest, żeby relacje Chin ze Stanami Zjednoczonymi dalej się pogarszały, a nawet załamały. To dałoby im do ręki wiele nowych kart. Wówczas Rosja mierzyłaby się z Europą będącą w tragicznej sytuacji gospodarczej, a ponadto Europą, której Stany Zjednoczone nie są już w stanie bronić na tę samą skalę co aktualnie. W scenariuszu wojny na Pacyfiku Rosja wykorzystałaby sprzyjające okoliczności czy mówimy o precyzyjnej i wymierzonej w Zachód współpracy rosyjsko-chińskiej? - Zdecydowanie to drugie. Na Zachodzie wciąż nie dostrzegamy w pełni, jak złożone, szerokie i bogate są relacje chińsko-rosyjskie. Nie dostrzegamy, na jak wielu poziomach tych państw i elit państwowych - liderów politycznych, ministerstw czy sztabów wojskowych - dochodzi do koordynacji działań oraz wspólnego planowania. To dotyczy propagandy, aktywności w organizacjach międzynarodowych, ale też wspólnego rozgrywania Zachodu. Współpraca tak zażyła, a jednak Chiny przez ponad dwa lata nie zdecydowały się bezpośrednio pomóc Rosji w Ukrainie. - Bo ta współpraca ma też swoje napięcia i ograniczenia. Chiny z Rosją handlują, dostarczają jej wiele istotnych technologii, zapewniają pieniądze m.in. poprzez kupno ropy i gazu, pomagają dyplomatycznie, ale wciąż nie zdecydowały się na przekazanie broni, przynajmniej kompletnych systemów uzbrojenia. To czerwona linia wyznaczona Chinom przez Zachód. Pekin boi się ją przekroczyć? - Chińczycy nadal mają nadzieję, że uda się im wbić klin między Europę i Stany Zjednoczone. Dlatego do Europy pielgrzymuje tak wiele chińskich delegacji, które starają się suflować europejskim przywódcom "uniezależnienie" się do amerykańskiego Wielkiego Brata. Przecież Unia Europejska precyzyjnie zdiagnozowała chińskie zagrożenie. Na wielu polach wdraża politykę tzw. de-riskingu, czyli zmniejszania zależności od Państwa Środka. - To prawda, ale dopóki Chiny wierzą, że uda im się poróżnić Europę i Stany Zjednoczone, tak długo będą respektować wyznaczoną przez Zachód w sprawie Rosji czerwoną linię. Europa bardzo jasno dała do zrozumienia, że gdyby Chińczycy w otwarty sposób pomogli Rosji militarnie, to relacje chińsko-europejskie całkowicie się załamią. Co do tego panuje dzisiaj w Europie konsensus. Pekin obawia się też dotkliwych amerykańskich sankcji wobec swoich firm, gdyby Amerykanom udało się ustalić, że Chiny zaopatrują Rosję militarnie. Chiny szykują się do wojny ze Stanami Zjednoczonymi, ale drżą przed sankcjami na swoje firmy? - Chińczycy szykują się do konfliktu, ale jeśli do niego doprowadzą, chcą to zrobić na swoich warunkach i w dogodnym dla siebie momencie. Gdy już do tego konfliktu dojdzie, będziemy mieć do czynienia de facto z konfliktem globalnym. Wówczas Pekin kompletnie przestanie dbać o to, co myślą o Chinach na Zachodzie i wszelkie czerwone linie przestaną obowiązywać. Obie strony przygotowują się do konfliktu, ale... jaki widzą w nim sens, co je do tego popycha? Mówimy przecież o dwóch supermocarstwach, największych potęgach gospodarczych i militarnych na świecie. Na pełnoskalowej wojnie mogą tylko stracić. - Odpowiedź jest złożona. Zacznijmy od tego, co jest najważniejsze z polskiej perspektywy, a mianowicie sojuszu Chin i Rosji. Oba reżimy łączy chęć głębokiej rewizji porządku międzynarodowego. Mówiąc wprost: chcą obalić Stany Zjednoczone jako mocarstwo numer jeden. Moskwę i Pekin łączy postrzeganie Ameryki jako głównego wroga, który nie tylko dybie na ich mocarstwowe aspiracje, ale również działa na rzecz obalenia obu reżimów. To bardzo silnie skleja politycznie Rosję i Chiny. W wymiarze polskiego bezpieczeństwa, ale też ładu bezpieczeństwa europejskiego, Chińczycy są ewidentnie po stronie Rosjan. Powtarzają wiele rosyjskich argumentów, a w wymiarze dyplomatycznym często podgrywają piłkę Rosjanom. - Kwestia Tajwanu ma fundamentalne znaczenie - symboliczne, strategiczne i gospodarcze - dla Komunistycznej Partii Chin (KPCh). W narracji partii zjednoczenie chińskich ziem jest dziejowym zadaniem dla Chin. Strategicznie przejęcie Tajwanu pozwoliłoby Chinom wyjść na "głęboki" ocean. Natomiast gospodarczo podporzadkowanie sobie Tajpej - oczywiście w razie przejęcia wyspy bez zniszczeń - oznaczałoby dla Pekinu kontrolę nad światową branżą elektroniczną i hi-tech . Tajwan nie bez powodu zyskał miano "półprzewodnika" światowej gospodarki. Wedle różnych szacunków nawet 90 proc. zaawansowanych czipów i 65 proc. wszystkich półprzewodników pochodzi z Tajwanu. - Amerykanie też są doskonale świadomi roli Tajwanu dla globalnej gospodarki i nie zamierzają pozwolić, żeby Chiny zdobyły nad nim kontrolę. Poza tym, to oni są dzisiaj globalną potęgą numer jeden, która musi bronić swojej pozycji i wiarygodności. Waszyngton chce też utrzymać zachodni, demokratyczny ład międzynarodowy, na którym Ameryka wymiernie korzysta od ponad 100 lat. Chiny dały jasno do zrozumienia, że zamierzają go obalić, a Rosja pokazała już nawet, w jaki sposób. Dlatego Stany Zjednoczone w ostatnich latach bardzo intensywnie zacieśniają sieć sojuszy na Pacyfiku z Japonią, Australią, Indiami, Koreą Południową i Filipinami. Według amerykańskich danych wywiadowczych, celem chińskich władz jest uzyskanie możliwości wojskowego zajęcia Tajwanu najpóźniej w 2027 roku. To kluczowa data, wtedy należy spodziewać się wielkiej wojny? - Xi Jinping na pewno chce mieć możliwość zajęcia Tajwanu siłą, ale czy się na taki ruch zdecyduje, to zależy od dwóch kwestii. Po pierwsze, czy dostrzeże "okno możliwości" dla takiej operacji w postaci głębokich wewnętrznych lub międzynarodowych problemów Stanów Zjednoczonych i osłabienia ich zdolności do reakcji. Po drugie, Pekin zdecyduje się na taki krok, jeśli doszłoby do tego, co w chińskich dokumentach strategicznych określa się jako "trwałą utratę perspektyw na pokojowe zjednoczenie". Mówimy tu o wydarzeniach, które utwierdziłyby Chiny w przekonaniu, że długofalowa strategia testowania Zachodu, przesuwania granicy akceptowalnych działań i przejmowania Tajwanu po kawałku przestała działać. Na koniec: jak do tego wszystkiego powinna przygotowywać się Polska? Czy w ogóle można się do czegoś takiego przygotować? - Na płaszczyźnie intelektualnej: musimy realnie myśleć o wszystkich możliwych scenariuszach i pozycjonować się w każdym z nich; dzięki temu będziemy traktowani poważnie przez partnerów i będziemy uczestniczyć w kluczowych procesach decyzyjnych. Musimy wiedzieć, jak scenariusze na Pacyfiku wpływają na bezpieczeństwo Europy, którego chcemy być filarem. - Na płaszczyźnie politycznej i strategicznej: musimy stale podnosić nasze zdolności obronne, a także dbać o spójność i solidarność wschodniej flanki NATO. Musimy zrobić, co w naszej mocy, poprzez odstraszanie, żeby nawet w razie wojny na Pacyfiku front europejski nigdy się nie otworzył. Koszty wojny z NATO w naszym regionie muszą być dla Rosji jak najwyższe. Na tyle wysokie, że Kreml nie zdecyduje się skorzystać z "okna możliwości", jakie otworzyłby mu konflikt Stanów Zjednoczonych z Chinami. - Wreszcie na płaszczyźnie gospodarczej: powinniśmy dbać, żeby Europa była odporna gospodarczo i żebyśmy w realiach skrajnych scenariuszy nie wylądowali w miejscu, w którym z dnia na dzień zostajemy odcięci od najważniejszych surowców, łańcuchów dostaw i nie jesteśmy w stanie podtrzymać wysiłku wojennego czy polityki odstraszania Rosji. W naszym strategicznym interesie jest dążenie do tego, żeby Europa w strategię de-riskingu weszła obiema nogami, a nie tylko jedną, i była gotowa wytrzymać presję, która może na nas spaść, gdyby scenariusze na Pacyfiku się zmaterializowały.