Pod koniec września Polska Agencja Prasowa podała informację, że nowymi współprzewodniczącymi Nowej Lewicy zostaną minister rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk oraz wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski. PAP pisała też o dużych zmianach strukturalnych czekających samą partię - stworzeniem nowego statutu oraz likwidację frakcji (obecnie Nowa Lewica składa się z frakcji dwóch partii: SLD i Wiosny). Czarzasty nie mówi "pas" O ile zmiany wewnątrz Nowej Lewicy rzeczywiście się szykują, o tyle kwestia personaliów nowych przewodniczących zestarzała się bardzo źle. - Ktoś wypuścił tę informację, żeby zrobić krzywdę Agnieszce i Krzyśkowi - mówi nam wysoko postawiony polityk Nowej Lewicy. Zdaniem naszego rozmówcy, był to typowy "przeciek kontrolowany", którego celem było "spalenie" kandydatur Agnieszki Dziemianowicz-Bąk i Krzysztofa Gawkowskiego. - Za wcześnie to zostało wypuszczone, bez żadnego sensownego uzasadnienia, bez szerszej opowieści. To nie trzyma się kupy - tłumaczy nasze źródło. I dodaje: - Nawet informacja, że chcemy wybrać jednego przewodniczącego nie jest prawdą, bo decyzji w tej sprawie jeszcze nie ma i równie prawdopodobny jest wariant z jednym przewodniczącym, jak i z dwójką. Nasi rozmówcy z Nowej Lewicy, chociaż przyznają, że decyzji w sprawie personaliów nowego przewodniczącego, przewodniczącej lub przewodniczących partii jeszcze nie ma, to podkreślają, że i Dziemianowicz-Bąk, i Gawkowski to dzisiaj czołowe atuty w rękach ugrupowania. Oboje mają też jednak - jak zaznaczają nasze źródła - pewne minusy po swojej stronie. Szefowa resortu rodziny, pracy i polityki społecznej w partii jest bardzo krótko i nie ma umocowania w strukturach, z kolei wicepremier i minister cyfryzacji ma na koncie odejście z SLD do Wiosny, co przynajmniej część partyjnych działaczy nadal mu pamięta. Możliwe jest też, że wielkie zmiany strukturalne nie pociągną za sobą równie dużych zmian kadrowych. Pod koniec czerwca pisaliśmy w Interii, że kandydowania w zaplanowanych na październik 2025 roku wyborach nowego kierownictwa partii nie rozważa jeden z dwóch obecnych współprzewodniczących - Włodzimierz Czarzasty. Z naszych informacji we władzach Nowej Lewicy wynika jednak, że nastąpiła tu duża zmiana i wicemarszałek Sejmu nie wyklucza już tego wariantu. - Do Włodka zaczynają przyjeżdżać koledzy z regionów i mówią: no, nie może tak być, że odchodzisz; wprowadziłeś partię do parlamentu po czterech latach, potem obiecałeś nam współrządzenie i współrządzimy, więc teraz chcemy jeszcze więcej, czyli być nie jednym z czworga, ale może jednym z dwojga koalicjantów - tłumaczy nam sytuację dobrze zorientowany polityk Nowej Lewicy. Sam Czarzasty, w oficjalnych wypowiedziach, jest w tej kwestii zachowawczy. - Wszystko się będzie działo za prawie 1,5 roku, będziemy decydować o sprawach kadrowych za 1,5 roku. Ja nie zamierzam na dziś kontynuować swojej pracy jako lider, ale powtarzam, ponad rok jest jeszcze do dyskusji - przyznał na antenie TOK FM. O ile szanse na ponowne kandydowanie Czarzastego wciąż są spore, o tyle drugi z obecnych współprzewodniczących, Robert Biedroń, najpewniej jesienią przyszłego roku kandydować nie będzie. - Siła partii Wiosna jest ustalona. Zresztą pół kierownictwa siedzi w Brukseli, więc o czym my mówimy - z przekąsem komentuje to polityk z frakcji SLD. Polityk z władz Nowej Lewicy: - Formuła partii masowych dobiega końca. Widzimy to po sobie, po Platformie, po PSL. Młodzi ludzie nie garną się do polityki, a już zwłaszcza do partii. Przyszłością są partie kadrowe, z silnym przywództwem. Stąd też nasze zmiany w tym kierunku. Kluczowy głos w kwestii tego, ilu Nowa Lewica będzie mieć w przyszłości przewodniczących i w jakiej konfiguracji mają Komisja Statutowa oraz zaplanowany na maj 2025 roku kongres partii. Z informacji Interii wynika, że w grze są nadal dwa scenariusze. Pierwszy to dwójka współprzewodniczących, kobieta i mężczyzna, na szczeblu krajowym (ale tylko krajowym, w regionach przewodniczący będzie jeden). Drugi wariant zakłada jednego przewodniczącego lub jedną przewodniczącą, ale z zachowaniem "gender balance", a więc pierwszy wiceprzewodniczący będzie przeciwnej płci co przewodniczący. Zakopać topór wojenny z Razem Jeszcze zanim dojdzie do wyboru nowych władz partyjnych, Nowa Lewica chce na powrót ułożyć sobie relacje z Razem, czyli drugim podmiotem lewicowej koalicji. Po wyborach samorządowych i europejskich stosunki dwustronne wyraźnie się popsuły, a między obiema formacjami pojawiło się dużo pretensji, żalu i oskarżeń. Lista zarzutów ze strony Razem była (a po części nadal jest) bardzo długa. Od fatalnych wyników wyborczych Lewicy i utraty dużej części elektoratu, przez brak realizacji kluczowych postulatów programowych, na bardzo słabej pozycji wewnątrz koalicji rządzącej skończywszy. Razem oczekiwało od Nowej Lewicy zmiany kształtu umowy koalicyjnej w taki sposób, żeby zagwarantowała ona realizację lewicowych projektów. - Nie akceptujemy faktu, że Lewica jest w tej koalicji domyślnym chłopcem do bicia, któremu niszczy się projekty ustaw i nie przepuszcza kluczowych rozwiązań, a który karnie głosuje za rozwiązaniami ważnymi dla innych partii - mówił nam pod koniec czerwca polityk z władz Razem. - Kluczowe jest to, żeby Lewica nie zawodziła ludzi, którym coś przed wyborami obiecaliśmy. Bo jeśli będzie ich zawodzić, to w kolejnych wyborach znajdzie się pod progiem. Na mniejszą, cichszą i pokorniejszą Platformę, która nie bardzo wiadomo, po co jest, nikt nie będzie głosować - dodał wówczas nasz rozmówca. Swoje pretensje wobec Razem miała też Nowa Lewica. Podnosiła przede wszystkim kwestię tego, że Razem ustawiło się w wygodnej dla siebie pozycji - formacji, która co do zasady popiera rząd Donalda Tuska, ale w praktyce jest dla niego opozycją i ostrym recenzentem. Jednocześnie nie bierze za nic odpowiedzialności, a ma cały wachlarz oczekiwań. - A przecież my w tym rządzie jesteśmy, dajemy mu twarz i wiarygodność. Oni kontestują tym samym również nas. Tak być nie może. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: quo vadis, Lewico - argumentował pod koniec czerwca w rozmowie z Interią polityk z władz Nowej Lewicy. Tak było latem. W międzyczasie odbył się szereg dwustronnych spotkań i rozmów na temat zakopania wojennego topora. Jak stan gry wygląda jesienią? Otóż niewiele lepiej. Zgody i harmonijnej współpracy nadal nie ma. Różnica polega na tym, że w Razem zarysowuje się coraz wyraźniejszy podział, jeśli chodzi o to co dalej. - Sytuacja jest taka, że część partii chce wejść do układu koalicyjnego, a część twardogłowych woli iść osobną drogą - relacjonuje nam przebieg rozmów z Razem jeden z polityków Nowej Lewicy. Jak mówi, przeciwnikami dalszej obecności Razem w klubie Lewicy są m.in. posłowie Adrian Zandberg, Maciej Konieczny i Marcelina Zawisza. - Podejrzewam, że skończy się to rozłamem - jedni zostaną w klubie, a drudzy z niego wyjdą. My jesteśmy otwarci nie tylko na pozostanie Razem w klubie, ale nawet na przyjęcie ich do partii - zapewnia nasz rozmówca. Również w przypadku Razem kluczowe mogą okazać się wybory nowych władz. Partyjny kongres odbędzie się pod koniec października. Nowe władze ugrupowania podejmą decyzję, czy pozostać w klubie parlamentarnym Lewicy, czy iść własną drogą. Prezydenckie podium i bój o Warszawę Niezależnie od losu klubu parlamentarnego, Lewica ma ambitne plany na jesień. Przede wszystkim chce ogrywać swoje sukcesy programowe, a więc projekt renty wdowiej oraz zapewnienie funduszy na budownictwo społeczne. Cel jest prosty: pokazać elektoratowi Lewicy, że partia ma polityczną sprawczość i "dowozi" obiecane zmiany. Niewykluczone jednak, że w związku z promowaniem własnej agendy przez Lewicę dojdzie do napięć w rządzie. Dlaczego? Otóż pod koniec sierpnia resort rodziny, pracy i polityki społecznej wypuścił spot promujący program "Aktywny rodzic". Jego twarzą była kierująca ministerstwem Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Delikatnie mówiąc, spot nie przypadł do gustu premierowi Donaldowi Tuskowi, który uznał go za przepuszczanie publicznych pieniędzy i nachalną autopromocję w stylu Prawa i Sprawiedliwości. Kazał natychmiast usunąć spot z mediów. Tak też się stało, a do mediów trafiła nowa wersja klipu, już bez szefowej resortu. W Lewicy mają jednak w tej sprawie inne zdanie od szefa rządu. - To był bardzo dobry spot i bardzo dobrze, że Agnieszka go zrobiła - mówi nam polityk z kierownictwa Nowej Lewicy. - Powiem jeszcze coś, teraz takich spotów będzie więcej - dodaje nasz rozmówca. Konieczność publikacji spotów argumentuje tym, że do sporej części społeczeństwa, zwłaszcza starszej i na prowincji, nie sposób dotrzeć w inny sposób niż poprzez telewizję (i to raczej tę publiczną) albo radio. A obecność ministra w spocie jest konieczna, ponieważ zapewnia on wiarygodność przekazu. Lewica swoje sukcesy w rządzie planuje ogrywać na bieżąco, ale wiadomo już też, że 7 grudnia odbędzie się duży polityczny event, na którym partia podsumuje rok swojej obecności w rządzie. Na konwencji mają być przedstawione nie tylko osiągnięcia formacji, ale też wyniki zakrojonego na szeroką skalę badania, które Lewica przeprowadza od września. Ma ono dać odpowiedzi na wszelkie kluczowe dla przyszłości partii kwestie - m.in. wizerunek, przywództwo, program. Co ważne, w ramach wspomnianego badania wyborcy są też pytani o ewentualnych kandydatów (albo kandydatki) Lewicy w wyborach prezydenckich. Chodzi o personalia zarówno polityków Nowej Lewicy, jak i Razem. Decyzja jest bowiem jasna: kandydat lub kandydatka na prezydenta musi być wspólny dla całej Lewicy. - Nie wyobrażamy sobie wystawić kogoś bez Razem, to byłoby bez sensu - tłumaczy nam prominentny polityk Nowej Lewicy. Trudno dziwić się takiej optyce, skoro aktualnie jedną z dwóch największych faworytek do otrzymania prezydenckiej nominacji Lewicy jest Magdalena Biejat, wicemarszałkini Senatu i współprzewodnicząca Razem. Cel Lewicy w wyborach prezydenckich też jest jasny. - Chcemy powalczyć o trzecie miejsce. Niektóre badania dają Agnieszce Dziemianowicz-Bąk 8 proc., czyli mniej więcej tyle co Szymonowi Hołowni. Przy dobrej kandydatce i dobrej kampanii to jest do zrobienia - zapewnia Interię jeden z liderów Nowej Lewicy. Na koniec dodaje: - A jeśli wybory wygra Rafał Trzaskowski, naszym celem będzie Warszawa. Magda (Biejat - przyp. red.) zrobiła ostatnio ponad 12 proc. W 2025 roku może być jeszcze lepiej.