Lewica zrobiła z siebie pośmiewisko. Już "druga płeć" (cyt. za Simone de Beauvoir), czyli realna emancypacja kobiet, wydawała się zbyt trudna do strawienia przez większość. Powoli ją trawiono i do dziś nie strawiono do końca. W Polsce do tej pory idea równości kobiet, emancypacji kobiet, wydaje się zbyt trudna do pojęcia dla zbyt wielu. Wystarczy spojrzeć na realną pozycję kobiet w polskiej polityce - prawicowej, lewicowej, liberalnej. Lewica, która nigdy nie odrabia zadań domowych do końca, uznała jednak, że powinna zapomnieć o kobietach i walczyć o płeć trzydziestą, czterdziestą, pięćdziesiątą. Sądzi, że to jest jej wehikułem w przyszłość. Nie, to jest jej karawanem, katafalkiem, grobem. Nawet Adrian Zandberg w jakiejś innej, równoległej Polsce, mógłby być ciekawym politykiem, ma ambicję, talent, może Tusk powinien go kupić tak, jak kupił Adama Leszczyńskiego. Ale ponieważ Zandberg musi w Polsce obsługiwać hipsterską lewicę, skazuje go to na polityczną śmierć - długą, powolną, w męczarniach. O tym, że los Polski, Zachodu i Świata rozgrywa się dziś na prawicy, przekonuje Donald Tusk, który słuch, węch i wszystkie inne zmysły ma niezłe. Z lewicy kupuje sobie wybrane przez siebie osoby i idee, ale realną rozgrywkę postanowił prowadzić na prawej stronie boiska. Ruch w kierunku centroprawicy Dowody? Jest ich aż za dużo. Tusk zauważył jako jeden z pierwszych w liberalnym centrum, jak bardzo polska (a nawet europejska) scena polityczna przesunęła się w prawo. Jak bardzo powszechne i uzasadnione stały się lęki (przed imigrantami, przed Islamem, przed Rosją, przed kulturowym czy edukacyjnym chaosem liberalnego Zachodu), które kiedyś obsługiwała wyłącznie twarda prawica. Ruch Tuska w kierunku centroprawicy był widoczny już od czasu jego zwrotu w sprawie polityki imigracyjnej. To on, na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi, jako pierwszy nagłośnił aferę wizową. Oskarżając PiS - i to skutecznie, w oparciu o fakty - o to, że partia Kaczyńskiego, głosząc radykalne antyimigracyjne hasła, popisując się wręcz brutalnością w tej kwestii, jest jednocześnie totalnie nieskuteczna, wręcz dysfunkcjonalna, jeśli chodzi o realną ochronę polskich granic. Rozczarowali się wówczas do niego aktywiści, rozczarowała się Agnieszka Holland, jednak wyborczo dało mu to tak uprawnioną przepustkę do centrum, które - jak to centrum - lubi się delikatnie przemieszczać. Dziś ten zabieg jest już istotą jego polityki. Bardziej zdyscyplinowana polityka imigracyjna, eurorealizm (żadnego federalizmu), dofinansowanie muru na granicy polsko-białoruskiej, zamiast jego demontażu. Jeszcze w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy, na jej zapleczu krążył gorzki (z punktu widzenia Kaczyńskiego) dowcip, że Polacy zaakceptowaliby znaczną część polityki PiS, byleby tylko nie była ona prowadzona przez PiS, którego liderzy kojarzyli się coraz bardziej z faktyczną niedojdowatością, nieskutecznością, pokrywaną przez brutalność gestów i radykalizm języka. "Mijanka z PiS-em" Tusk w wielu obszarach swojej polityki poszedł za tropem owego dowcipu. Znów jednak problem nie jest w treści jego polityki, ale w jego nazwisku. Osiem lat twardej "państwowej" propagandy PiS negatywnie uwarunkowało w stosunku do niego znaczną część prawicowych wyborców. "Tusk" jeszcze długo będzie dla nich oznaczał "zło", "zdradę", "niemieckość". A wielkość tego negatywnego elektoratu, do którego - mimo realnego kształtu swojej polityki i mimo swoich redystrybucyjnych obietnic - Tusk nie ma dostępu, sprawia, że jego ewentualna "mijanka z PiS-em" zależy wyłącznie od jego zdolności mobilizowania elektoratu "liberalnej Polski". Tuskiem ani koalicją nie trzeba się jednak dzisiaj nadmiernie zamartwiać. Nawet w kontekście wyborów samorządowych, które nie były ich sukcesem, ale też nie były żadną klęską. Koalicja ma bowiem władzę, a władza jest terapią lepszą, niż felieton niszowego autora. Niszowy autor powinien się zająć raczej tymi, którzy - jako pozbawieni władzy - terapii potrzebują bardziej. Dlatego od pewnego czasu zajmuję się tak intensywnie polską prawicą. Polska bez normalnej, bezpiecznej, przewidywalnej, konserwatywnej, chadeckiej prawicy będzie krajem kulawym. Polska, w której całą prawicę przejmie alt-right (tak jak przejmuje ją w USA), będzie trupem. Mądrzy ludzie przed wiekiem mawiali, że to co w centrum Zachodu, w centrum liberalnej modernizacji, jest zaledwie grypą, wręcz wzmacniającą odporność organizmu, który ją przeszedł, na peryferiach - słabo zabudowanych niestabilnymi i łatwymi do zniszczenia instytucjami - może być gruźlicą, rakiem. Na dowód przedstawiali marksizm. Jarosław Kaczyński opóźnia Apokalipsę Na Zachodzie marksizm doprowadził do powstania związków zawodowych i socjaldemokracji. Umocnił Zachód. Wymusił pewne konieczne minimum redystrybucji bogactwa. Nie niszcząc jednocześnie kapitalizmu, kapitalizm wzmacniając. Tymczasem na wschodnich peryferiach, w Leninowskiej Rosji, w Maoistowskich Chinach, ten sam marksizm (interpretowany mniej więcej tak, jak Margot, Maja Heban czy Jacek Dehnel interpretują emancypację) - zabił wszelką cywilizację. Zniszczył prawo, instytucje, elity, które tam budowano przez wieki. Zamknął drogę do normalnego świata. W Chinach tę drogę udało się znów utorować (choć nie wiadomo, co po tej drodze pojedzie). W Rosji się nie udało. Po zagładzie, jaką na Rosję sprowadziło siedem dekad komunizmu, jedynym atutem Putina są jego atomówki. I zdolność psucia czyjejś cywilizacji, cywilizacji Zachodu, bo własnej cywilizacji postsowiecka Rosja zbudować nie umie. W Polsce alt-right przejmujący całą polską prawicę, połowę polskiego społeczeństwa albo i więcej, byłby zagładą narodu, państwa, rozumu. Wystarczy spojrzeć na dzisiejszego Cejrowskiego (byłem przy jego narodzinach, więc dziś nad nim płaczę) czy Ziemkiewicza (tu żadna łza się w mym oku nie kręci). Wyobraźmy sobie całą polską prawicę (co najmniej pół narodu i pół parlamentu), która mówi językiem Cejrowskiego, Ziemkiewicza, Brauna, a nawet profesora Andrzeja Nowaka. I myśli ich ideami. To byłaby katastrofa dla naszego państwa, dla naszego narodu. Prawica totalnie antyzachodnia, totalnie reakcyjna, wpychająca Polskę w ramiona Putinowskiej Rosji. Jarosław Kaczyński jest wobec takiej prawicy zbawieniem. Nawet jeśli on sam ją karmił i usiłował nią grać. I nawet jeśli bywał przez nią ogrywany. I tak na tle Cejrowskiego, Ziemkiewicza, Nowaka, Lisickiego czy Ziobry on pozostaje "katechonem" (cyt. za św. Paweł i Karl Schmitt) opóźniającym Apokalipsę. Nawet jeśli w czasie swoich drugich rządów sam coraz bardziej miękko grał z siłami tę Apokalipsę mogącymi przybliżyć. Na dzisiejszej polskiej prawicy rysują się dwie konstelacje. Jedna wokół Morawieckiego, który jest dziś (od czasu, kiedy przestał być premierem) prawdziwym gołąbkiem pokoju. Fruwa tu i tam z gałązką oliwną w dzióbku. Zachęcając do dialogu, przepraszając za błąd utwardzenia prawa antyaborcyjnego itp. A już szczególnie gołąbkami są ludzie z jego frakcji, kiedy chodzą po mediach. Można z nimi rozmawiać, jest o czym. Nawet jeśli ich wiarygodność pozostawia nieco do życzenia, bo w innych okolicznościach zarówno oni, jak też Morawiecki, potrafili mówić inne rzeczy. Czarnek bliższy substancji PiS Morawiecki ma inteligentnego sojusznika, Marcina Mastalerka. Problem w tym, że obaj ciągle nie są tym, co jest substancją PiS. Substancji bliższy jest Przemysław Czarnek. Wobec znokautowania Ziobry (zdrowotnego i za pomocą Giertycha), to Czarnek zbierze całe antymodernizacyjne, reakcyjne skrzydło polskiej prawicy. Jest inteligentny. Złomotał koalicję w swoim mateczniku, w województwie lubelskim. Gra chama, ale nim nie jest. Jest to bez wątpienia rozum (który szanuję), tyle że zaprzęgnięty do wózka idei, które uważam za niebezpieczne dla Polski, dla Europy, dla ludzi. Kaczyński wojnę sukcesyjną pomiędzy Morawieckim i Czarnkiem stłumił, odroczył, osłonił przed jej konsekwencjami wybory samorządowe. Nie przypadkiem na wieczorze wyborczym PiS nie było ani Morawieckiego, ani Czarnka. W kadr wpełznął co prawda po swojemu Jacek Kurski, ale nie była to decyzja polityczna Kaczyńskiego, raczej jego ironiczne przyzwolenie na to, żeby Jacek Kurski sobie popełzał tu i tam, bo - jak zwykle - może się jeszcze Prezesowi przydać. Jeszcze raz jednak powtórzę, nie o nazwiska mi chodzi, ale o idee (nie lubię prozy realistycznej czy psychologicznej, moim ulubionym literackim gatunkiem jest powieść idei). Prawica konserwatywna, chadecka, centrowa - byłaby dziś dla Polski zbawieniem. Alt-right będzie dziś dla Polski zagładą. Obojętnie, kto te formacje będzie budował: Tusk czy Kaczyński, Morawiecki, Mastalerek czy Czarnek. ----- Przeczytaj również nasz raport specjalny: Wybory samorządowe 2024. Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!