Dwie Polski, które na razie wcale nie debatują ze sobą
W ostatnich dniach widzieliśmy dwie tendencje, które targają Polską od zawsze. Z jednej strony chęć wzięcia społeczeństwa za twarz i ubrania go w jednolite mundury, czy choćby w podobny, obowiązkowy uśmiech. Z drugiej - anarchia, kłótliwość, ale też spór ideowy i wola walki. Z jednej - harmonijny, ale obowiązkowy pochód pierwszomajowy, z drugiej - burzliwy wiec "Solidarności".

Frederick Forsyth w swoich niedawno wydanych wspomnieniach opowiada, jak władze NRD sprzedawały odbiorniki telewizyjne z blokadą na programy nadawane z Berlina Zachodniego. Warto zauważyć, że było to już w późnych latach 60., długo po buntach w komunistycznych Niemczech, w jednym z najbardziej wówczas zdyscyplinowanych państw bloku sowieckiego. A mimo tego niemal każdy miał jakiegoś takiego znajomego, który przy okazji naprawy telewizora coś "niechcący popsuł" - i zakazany program docierał do domu.
Trochę podobnie wygląda to z walką Donalda Tuska i sztabu wyborczego Rafała Trzaskowskiego o to, by przekaz był jednolity i ustawiony. Im bardziej się starają, tym gorzej im to wychodzi, a koncesyjno-regulacyjne ruchy w tych czasach mają małe szanse powodzenia. Co więcej, próba wciśnięcia wszystkim odbiorników telewizyjnych z ogranicznikiem na jednego kandydata sprawia, że ludzie tym chętniej sięgają po konkurencyjny przekaz.
Zakazane piosenki
To właśnie stało się w Końskich. Gdyby sztab Rafała Trzaskowskiego tak się nie starał, gdyby aż tak bardzo nie pomagała mu w tym publiczna telewizja i gdyby swoich trzech groszy kilka dni wcześniej nie dorzucił sąd - mielibyśmy debatę, która niewiele by zmieniła. A tak, mieliśmy debat kilka, które zmieniają bardzo dużo. Nawet jeśli Trzaskowski wygra wybory.
A to dlatego, że została przebita bańka informacyjna, w której próbowano zamknąć zwolenników Koalicji Obywatelskiej i - choć częściowo - koalicjantów. Zresztą na jakiś czas to się udało. Ale przy okazji debat do tej "komory echa" - jak trafnie nazywają ją Anglosasi - dostały się niechciane dźwięki.
Odbiorca zobaczył kilka rzeczy, których widzieć nie miał: przedwyborcze nadużycia, harce z kodeksem wyborczym, kandydata w gruncie rzeczy uciekającego przed innymi, całkowicie zadufany wspierający go system władzy.
Skorzystali na tym przeciwnicy, ale i koalicjanci. Szymon Hołownia odbudowuje swoją pozycję, o dziwo pokazując, że jest lepszym politykiem wiecowym niż dyskutantem telewizyjnym.
Sławomir Mentzen - nie ze swej winy, a z powodu niechlujnych i prawdopodobnie nielegalnych machinacji przeciwnika - stracił, bo nie dojechał na zebraną ad hoc debatę.
Zyskał Karol Nawrocki. Jest też jeszcze jeden przegrany całej tej historii - nieuczestniczący w wyborach Władysław Kosiniak-Kamysz. Brak głosu PSL w debatach może być bardzo, bardzo kosztowny - zarówno dla lidera, jak i całej partii.
Opcja obowiązkowa
Wizerunkowo Trzaskowskiemu zaszkodził nie tyle on sam, co jego sztab i sojusznicy. Miał być kandydatem na luzie, z popkulturowym sznytem i kontrkulturową stylówką, a stał się wymuszoną opcją obowiązkową jak szkolny apel. Popierający kandydata KO komentatorzy, którzy z miejsca gremialnie zapewniali, że awantura w Końskich nic nie znaczy, tylko wzmocnili jej znaczenie.
Na pewno nie pomoże to prezydentowi Warszawy w zmianie pałaców. Choć na razie sondaże są względnie litościwe, bo wciąż wskazują zwycięstwo w drugiej turze. Ale nawet gdyby Rafałowi Trzaskowskiemu się udało, będzie się musiał mierzyć ze spadającą popularnością, memicznością, brakiem zaufania - ale też zwykłej sympatii, którą tak lubi wzbudzać.
Podziękować może za to nadgorliwcom, którzy niesłusznie uznali, że ten, kto ma siłę i władzę, może decydować o tym, co ludzie będą oglądać. Na dłuższą metę w Polsce taki plan zawsze upadał - a dziś przemiany i reakcje społeczne są dużo szybsze niż kiedyś.
Pozostaje jeszcze drugie pytanie, które dziś już zadają tylko naiwniacy, hipokryci i ludzie oderwani od rzeczywistości, możecie sobie mnie, do którejś z tych grup zaliczyć. Czy uczestnicy zorganizowanego pochodu i kłótliwego pospolitego ruszenia zaczną kiedyś znowu ze sobą rozmawiać?
Wiktor Świetlik