Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Próżnia władzy pomiędzy Bidenem i Trumpem

Pomiędzy odchodzącym Bidenem i nadchodzącym Trumpem w globalizacji pojawiła się ewidentna próżnia władzy. Tę próżnię w oczywisty sposób próbuje wypełnić "pełzający chaos" (cyt. za H.P. Lovecraft). Próbuje to robić w Syrii, w Korei Południowej, w Rumunii, na Ukrainie, w Polsce.

W kluczowych regionach świata zmienia się obecnie władza
W kluczowych regionach świata zmienia się obecnie władza/AFP

Upadek Baszara al-Asada w Syrii został przywitany przez dwie proste narracje. Pierwsza głosi, że po upadku wspieranego przez Rosję reżimu w Syrii zapanuje chaos. Tak jakby działania Kremla gdziekolwiek i kiedykolwiek gwarantowały porządek i ład. Tak nie było w Syrii, tak nie jest w Libii, Sudanie czy Mali. Tak nie jest na Ukrainie i nie jest tak nawet w samej Rosji.

Jest to narracja w oczywisty sposób putinowska i wszelkimi możliwymi środkami wspierana przez Rosję. Ma ukryć realną porażkę Kremla, który związany wojną na Ukrainie przestaje mieć zdolności do skutecznego krzewienia nowego światowego chaosu na całym "globalnym Południu". Muszą go w tym zbożnym dziele zastępować Chiny, które zresztą - w przeciwieństwie do Rosji - mają na "globalne Południe" jakiś własny pomysł.

Parodia "arabskiej wiosny"

Zbyt prosty jest jednak również zradykalizowany i uproszczony pośmiertnie "fukuyamizm" (sam Francis Fukuyama jako heglista, i to raczej z umiarkowanej heglowskiej prawicy, był i pozostał większym politycznym realistą niż jego inteligenccy interpretatorzy). Ten zachwyt nad "tryumfem demokracji" albo "ludu Syrii" jest powtórzeniem (w niezamierzony sposób przechodzącym w farsę) zachwytów znanych nam (a nawet podzielanych przez niektórych z nas, na przykład przez autora tego felietonu, który wielokrotnie w swoim życiu się mylił) z apogeum "arabskiej wiosny".

"Arabskiej wiosny", która w większości krajów Afryki Północnej czy Bliskiego i Środkowego Wschodu okazała się krótką przejażdżką od tyranii do tyranii, z paroma wyjątkami, gdzie (tak jak w Libii) kraje "wyzwolone" ugrzęzły w głębokiej anarchii. I gdzie w każdym regionie i każdym mieście niestabilną władzę sprawuje inny plemienny watażka, inna odmiana fundamentalizmu, inny rodzaj przemocy produkujący te same skutki uboczne: masakry, gwałty, głód i masową migrację w stronę Europy. Kiedy w pałacach opuszczonych przez rodzinę Asada brodacze w turbanach (czasem nieudolnie poprzebierani w bardziej zachodnie ubranka) krzyczą "Allahu Akbar" i grożą Izraelowi, zachwyty nad "drugim oddechem arabskiej wiosny" brzmią już groteskowo.

Co naprawdę zdarzyło się w Syrii

Co więc naprawdę wydarzyło się w Syrii? Rozpoczęła się gra, która jest efektem próżni władzy, jaka powstała po klęsce amerykańskiego "deep state" w amerykańskich wyborach prezydenckich. Bidena już nie ma, Trump jeszcze nie nadszedł. Nie wiadomo, czy jego nadejście będzie oznaczało jakiś nowy porządek, czy tylko odsłonięcie jeszcze głębszej otchłani globalnego chaosu.

W tej szczelinie czasu, w tej niepewności, w Korei Południowej, kraju demokratycznym, choć na peryferiach liberalno-demokratycznego świata, tamtejszy prezydent przetestował (z niepowodzeniem) stan wojenny i próbę rozpędzenia parlamentu. W Syrii analogiczny test - na co w próżni władzy można sobie pozwolić - w nieporównanie bardziej udany sposób przeprowadziła Turcja, bo to ona w największym stopniu kontroluje siły, które wkroczyły do Damaszku.

O ile oczywiście można tu mówić o kontroli. Amerykanie przez jakiś czas sądzili, że kontrolują ludzi, którym dostarczali Stingery w latach 80. ubiegłego wieku. I o których zrobili "Rambo" trójkę, później cały cykl filmów o MacGruberze, a całkiem niedawno zupełnie niezły serial "Stary człowiek" z Jeffem Bridgesem i Johnem Lithgowem w rolach głównych. Ale nad którymi nigdy nie sprawowali politycznej czy ideowej kontroli.

Szansa, która może zmienić się w koszmar

Plusów upadku Asada jest parę. Każdy z tych plusów jest jednak tylko szansą, która niewykorzystana może zmienić się w koszmar. Pierwszy z nich to zniknięcie najważniejszego sojusznika Iranu. Bez Syrii Asada Teheranowi pozostali już wyłącznie Huti w Jemenie, resztki Hezbollahu w Libanie i resztki Hamasu w Strefie Gazy. Jeśli ajatollahowie są rozsądni, to po zniknięciu Asada zaczną ostrożniej zachęcać Huti do blokowania Cieśniny Ormuz, czyli najważniejszego handlowego szlaku współczesnego świata.

Syrii już nie ma, Hezbollah i Hamas już im nie pomogą, Rosja nie obroni ich przed Izraelem. Nawet opiewani przez Angelikę Pitoń antyizraelscy manifestanci z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Warszawskiego czy Columbii służą raczej Rosji do pracy aktywnego zapominania przez globalną lewicę o wojnie na Ukrainie, niż są w stanie pomóc komukolwiek na Bliskim lub Środkowym Wschodzie.

Drugi plus to odcięcie Libanu od irańskich wpływów. Po rozpadzie Libanu, który w latach 70. i 80. ubiegłego wieku w największym stopniu padł ofiarą konfliktu izraelsko-palestyńskiego, polityczną kontrolę nad tym krajem przejęły Syria, a pośrednio (dzięki "pośrednictwu" Hezbollahu) także Iran. Teraz Syrii (przez chwilę, a może na nieco dłużej) nie ma, Iran jest od Libanu odcięty, Rosjanie też mniej mogą tam mieszać.

To znów albo przepis na jeszcze większy chaos, albo na jakiś nowy początek bardziej stabilnego Libanu. Jeśli tylko Izrael, Turcja i to co zostało z globalnych wpływów Zachodu - wspólnie wykorzystają tę szansę. No bo wreszcie trzecia i może najważniejsza szansa wynikająca z upadku Asada to szansa na podzielenie się wpływami w całym regionie przez Turcję, Izrael i te państwa arabskie, które już podpisały z Izraelem porozumienia pokojowe lub miały zamiar je podpisać, gdyby nie to, że na przeszkodzie stanął samobójczy atak Hamasu inspirowany przez Teheran i Moskwę.

Czy siła może zmienić się w pokój

To jednak także pytanie do Izraela, szczególnie do Netanjahu wzmocnionego przez ostatnie zwycięstwa i przez sojusz z Trumpem: czy siłę da się przekuć w pokój, czy w dalszą masakrę? Czy Izrael po ewidentnym zwycięstwie nad Hamasem, Hezbollahem, Iranem zacznie budować "Wielki Izrael zapisany w Księdze" (co będzie koszmarem i skończy się regionalną apokalipsą), czy spróbuje wykorzystać własną siłę, aby zbudować (lub choćby narzucić) jakąś formę pokoju?

Piłka przemieszcza się jednak po dwóch połowach boiska. Czy młodsi bracia w saudyjskiej rodzinie królewskiej będą dawać pieniądze palestyńskim terrorystom, czy zostaną spacyfikowani przez starszych braci i petrodolary trafią na odbudowę bardziej cywilnych form palestyńskiego życia? Jak zachowa się Turcja?

Na razie z pustego miejsca po Asadzie korzysta Izrael. W ciągu paru dni zniszczył flotę syryjską, zniszczył syryjskie lotnictwo wojskowe, zniszczył znaczną część syryjskich możliwości produkcji broni chemicznej. "I to było dobre" (że pozwolę sobie zacytować Księgę), bo inaczej te całkiem pokaźne zasoby wpadłyby w ręce islamistów.

Po klęsce Iranu i Rosji, po względnym zwycięstwie Turcji i Izraela, powstaje szansa na poradzenie sobie z "pełzającym chaosem". W tym regionie stracono już jednak tyle szans, że muszę bardzo mocno się starać, aby samemu zachować optymizm.

Cezary Michalski

-----

Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

Gajewska w "Graffiti" o Romanowskim: Czym innym jest sprawiedliwość, czym innym zemsta/Polsat News/Polsat News

Zobacz także