Najkrótsza historia Partii Razem wygląda tak. Wiem coś o niej, bo bywało, że obserwowałem ją z dość bliska. Dawno, dawno temu - a konkretnie przed wyborami roku 2015 - troje młodych, zbuntowanych i idealistycznie usposobionych działaczy z przeszłością w lewicowych młodzieżówkach (Adrian Zandberg, Marcelina Zawisza i Maciej Konieczny) zakłada partię pod hasłem "inna polityka jest możliwa". Inspiracją jest Europa Zachodnia, gdzie bankrutuje właśnie neoliberalny konsens i kwitnie przekonanie, że już zaraz za chwileczkę skompromitowane partie głównego nurtu od chadeków i socjaldemokratów po liberałów i zielonych znikną w mrokach dziejów. A w ich miejsc pojawi się ktoś nowy. Razemki chciały te lukę wypełnić. Wyczuwały (słusznie), że idzie czas ssania na hasła tradycyjnie lewicowe: na wolność, równość i braterstwo. Narodziny Partii Razem Razem rodziło się na dwóch kontrach. Pierwsza była zwrócona przeciw SLD - czyli tej sile, która swoimi wyniesionymi jeszcze z PRL-u zasobami (pieniądze, kontakty, doświadczenie) zmonopolizowała na lata tzw. lewą stronę polskiej polityki. Tak się jednak składało, że ilekroć Sojusz dochodził do władzy, to zawsze stawał się głosem "sytych i zadowolonych" z kolejności dziobania w III RP. "Razemki" to tematyzowały. Wypominały Kwaśniewskiemu, że wolał być "ładnym panem z Davos" niż Olkiem, w którym Polska powiatowa widziała swego czasu szanse na wkluczenie szerokich mas w sukces gospodarczy III RP. Po Millerze jechali zaś za obniżki podatków dla najbogatszych i cięcia wydatków społecznych. Drugim arcywrogiem "razemków" byli oczywiście liberałowie. Wtedy mający twarze Donalda Tuska i jego ministra finansów Jacka Rostowskiego. "Razemki" miały dość Polski, w której nigdy nie ma pieniędzy na ludzi: na zdrowie, na pensję minimalną, na komunikację zbiorową. Krótko mówiąc: Razem sprzed roku 2015 to był projekt skierowany przeciwko faktycznym panom III RP, czyli zblatowaniu szeroko rozumianego SLD z szeroko rozumianą Platformą Obywatelską. Ale wybory 2015 roku wygrało Prawo i Sprawiedliwość. To znaczy siła, która rozpoczęła faktyczny (a nie tylko deklaratywny) demontaż III RP wersji SLD-owsko-platformerskiej. Ruszyły wielkie projekty społeczne (500+), dowartościowanie pracownika (podwyżki płacy minimalnej) okraszone jeszcze nową, nieznaną wcześniej retoryką propodatkową (podatek bankowy, podatek od sklepów wielkopowierzchniowych, walka z mafiami VAT-owskimi). "Razemkom" powinno się to było podobać. Bo oto na ich oczach spełniało się marzenie o "innej polityce". Tu i teraz. Problem polegał jednak na tym, że to działo się poza nimi. Bez nich. Z przyczyn "wzajemnego estetycznego obrzydzenia" (sformułowanie publicysty Piotra Skwiecińskiego) ani zwycięski PiS nie zamierzał w stronę "razemków" wysyłać żadnych pojednawczych gestów (kaczyści nigdy nie umieli za bardzo w koalicje). A i w drugą stronę też nie było szczególnej mięty. Raczej odraza, strach i chwytanie się tych wszystkich argumentów (często trzeciorzędnych) uzasadniających dawno podjętą decyzję, że "z PiS-em nic, nigdy i w żadnym razie" (sformułowanie "razemkowego" kandydata na prezydenta Warszawy Jana Śpiewaka z 2018 roku). Jednak stać w pozycji "konstruktywnego recenzenta" wobec rządów PiS w zasadzie na dłuższą metę się nie dało. Zwłaszcza, że antyPiS-owska opozycja jednoczyła się coraz bardziej wokół hasła "kto nie z nami, ten przeciwko nam". I nie wahała się wykorzystywać swoich mediów, elit opiniotwórczych oraz komentariatu do brutalnego dyscyplinowania wszelkiej maści "symetrystów". W wyniku tych wszystkich sił Partia Razem zaczęła - gdzieś po roku 2019 - odnajdywać się na totalnych antypodach tego, czym był pierwotny pomysł na "inną politykę". Najpierw musieli paść w ramiona wskrzeszonego SLD. Potem zaś - po wyborach 2023 - "razemków" w wielkiej "antyPiS-owskiej rodzinie" przywitał zaś nie kto inny jak... Donald Tusk. Tym razem w wersji rycerza na białym koniu Polski uśmiechniętej. Partia Razem się nie uśmiecha? Nie tak ta "inna polityka" miała wyglądać, oj nie. Miało być antySLD i antyTusk. A zaczęła się kroić rola listka figowego koalicji uśmiechniętych serduszek. Spanikowana starszyzna "razemków" zaczęła kombinować. W końcu wymyślili. Zapalimy, ale się nie zaciągniemy. Poprzemy rząd Tuska, ale do niego nie wejdziemy. A jak się okaże, że nie działa to sobie wyjdziemy. Genialne? Czy przeciwnie - dziecięco naiwne? Chyba to drugie. Bo rok po wyborach nieudolność i bezwolność lewicy w rządzie i tak spadała na "razemki". Opinia publiczna zaś powoli zaczynała zapominać o istnieniu takich postaci jak Zandberg i spółka. Do tego jeszcze trzeba było świecić oczami za antykonstytucyjne wyczyny ministrów Sienkiewicza albo Bodnara. Plusy? W zasadzie nie odnotowano. Jedna Paulina Matysiak nie wytrzymała. Zaczęła wokół obrony prorozwojowej agendy robić faktycznie "inną politykę". Jak kiedyś. Ale tego było "uśmiechniętym" za wiele. Zdrajczyni została ukarana. Głosowanie za jej odwołaniem z sejmowych komisji było pokazem podziału. Starszyzna Razem w końcu - co najmniej pół roku za późno - zdecydowała, że wychodzą z klubu Lewicy. Dwa dni wcześniej grupa trzech posłanek i dwóch senatorek wyszła z Razem, zmniejszając liczebność parlamentarnej partii Razem o ponad połowę. Prócz nich wyszło kilku działaczy niższego szczebla. Czy to koniec "razemków"? Nie wydaje mi się. Na pewno to koniec dziwnego dryfu z lat 2019-2024, gdy partia ani rubelka zarobić nie umiała, ani cnoty zachować nie było jej dane. Z drugiej strony przez partią otwiera się teraz zupełnie nowe pole nowych możliwości. Wreszcie zrobić coś na niezagospodarowanym polu "na lewo od PiS". Minione lata powinny nauczyć tych, co pod sztandarem Razem pozostają, że atawistyczny antyPiS-izm to ślepa uliczka. Na końcu której jest powrót do tego co było i się nie udało. Czyli do złego, przemocowego i źle rokującego związku z liberałami. Co zamiast tego? Wszystko. Teraz wszystko jest dla Razem znowu możliwe. Trzeci raz takiej szansy już chyba nie będzie. Rafał Woś ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!