Premier Donald Tusk i jego ministrowie Bartłomiej Sienkiewicz oraz Adam Bodnar dokonali politycznego wyboru. Weszli na drogę siły i przemocy. Tak fizycznej - co pokazało wczorajsze przejęcie budynków TVP za co odpowiedzialność spada na ministra Sienkiewicza (nie pierwszy to zresztą taki przypadek, a kto pamięta wejście służb do redakcji tygodnika "Wprost", ten niech sobie przypomni, kto był wtedy ich zwierzchnikiem). Jak i przemocy prawnej - to domena ministra Bodnara twierdzącego, że można zmieniać ład prawny uchwałami i aplauzem zaprzyjaźnionych autorytetów prawniczych. Te wydarzenia zaskakują swoją intensywnością, ale przecież nie duchem. To jest w gruncie rzeczy ten sam modus operandi, wedle którego nowa sejmowa większość pozbawiła największy klub parlamentarny prawa do suwerennego wyboru wicemarszałków Sejmu i Senatu. I ten sam mechanizm, który sprawia, że jakoś tak dziwnym trafem marszałek Hołownia wyjmuje z sejmowej zamrażarki tylko projekty bliskie jego politycznym środowiskom, a inne mrozi dalej po staremu. Prawda jest taka, że ani Tusk, ani Sienkiewicz, ani Bodnar, ani Hołownia nie musieli robić, tego co robią. Oni wszyscy mogli po wyborach 15 października pójść wieloma innymi drogami. Więcej nawet - ogromna część ich wyborców (śmiem twierdzić, że ich milcząca większość) - oczekiwała wręcz, że oni pójdą właśnie tymi innymi drogami. Mówię o wyborcach, którzy zagłosowali na koalicję antyPiSowską w szczerym przeświadczeniu, że popierają "demokratów". To znaczy polityków, którzy zostawią bardzo wiele PiSowskich pomysłów na Polskę (głównie na gospodarkę), ale będą prowadzili zasadniczo odmienną od partii Kaczyńskiego politykę wobec instytucji i reguł demokratycznego życia. Mówiąc konkretnie, że nie będzie już permanentnego testowania granic tego, co dozwolone. Skończy się wprawianie opinii publicznej w stan ciągłego rozdygotania. Słowem, że antyPiSowcy będą działać inaczej niż PiS po roku 2015. Bez "chodzenia na rympał", "jazdy po bandzie", "standardów białoruskich" i "sikania do basenu z trampoliny" (by użyć kilku - najbardziej popularnych określeń krytycznych wobec działań poprzedniej większości parlamentarnej). Ta zmiana miała być wreszcie zmianą autentyczną. Zalążkiem odmiennej kultury politycznej. "Łataniem" wspólnoty i "schładzaniem" sporu. Tusk i jego ekipa mogli iść taką drogą. Ale nie poszli. Wybrali szlak siły zamiast dialogu i szemranych uchwał zamiast solidnych ustaw. Tusk, Sienkiewicz, Bodnar i Hołownia wybrali tak, choć mogli inaczej. Ktoś powie, że rząd robi to, co robi, by zadowolić betonową frakcję swoich wyborców. Tych wszystkich nieprzejednanych Silnych Razem dyszących żądzą zemsty i domagających się krwi, procesów oraz rozliczeń. Tych, co na każdy zarzut mają jedną i tę samą odpowiedź: "bo przecież PiS...". Oparcie się na tym betonie antyPiSu jest do pewnego stopnia logiczne. To oni są najgłośniejsi i najaktywniejsi. Zła wiadomość jest jednak taka, że Silnych Razem zadowolić się nie da. Tak, jak nie da się nasycić zemstą. Zawsze będzie zbyt mało. Telewizja przejęta? A gdzie inne spółki? Przybity wyrok dla Kamińskiego i Wąsika? A co z Sasinem? Co z Witek? A Ziobro? A Kaczyński? A Morawiecki? I tak dalej. To niekończąca się opowieść. Bo przecież nawet jeśli znikną z powierzchni ziemi wszyscy aktywiści PiSu, to co z wyborcami? Co z sympatykami? A co ze zdrajcami we własnych szeregach??? Jednak najważniejszą konsekwencją oparcia się ekipy Tuska na silnorazemowym betonie będzie utrata dwóch kluczowych rzeczy. Najpierw dziewictwa i niewinności. Tusk czy Sienkiewicz mogą na to gwizdać, bo są na tyle starzy i cyniczni, by wiedzieć, że hasło "demokracji" było tylko wyborczym trickiem, mającym otworzyć drogę do władzy. Ale dla młodszych i mniej doświadczonych politycznych szczawików w stylu Bodnara albo Hołowni ten szok jeszcze przyjdzie. Gdy z przerażeniem zauważą, że już dawno nie są "tymi dobrymi", co budują demokrację w Polsce. Tylko przeciwnie - walą w nią zawzięcie siekierą aż im spodnie na tyłku w szwach puszczają. Potem zaś nastąpi druga utrata. Utrata poparcia. Partyjny beton i tak będzie niezadowolony. I znajdzie sobie bardziej radykalnych. A tych, których tracą dziś, stracą bezpowrotnie. I to będzie koniec. Rafał Woś