Historia uczy - choć podobno niczego nie uczy - że wielka wojna może się ludzkości przytrafić w nieodległej perspektywie. Albo że nigdy nie można wykluczać pesymistycznego scenariusza, który kończy się ogólnoświatowym piekłem. Druga rocznica napaści putinowskiej Rosji na Ukrainę uruchomiła w Polsce debatę na ten temat, z której obywatele dowiedzieli się przede wszystkim tego, że według jednych ekspertów możemy spać spokojnie, bo chroni nas trwałość Sojuszu Północnoatlantyckiego, a według innych nasze serca i umysły powinna napełnić groza, bo Putin nie ma już wiele do stracenia. Dość przypomnieć, że w pełnoskalową wojnę dyktatora z Moskwy w Ukrainie wierzyło niewielu, a obecnie cały zachodni świat musi się mierzyć z konsekwencjami i lękiem, czy naszym wschodnim sąsiadom uda się zatrzymać najeźdźców oraz uratować własny kraj i Europę. Tak czy owak, obojętność wobec tego zagrożenia byłaby czymś więcej niż grzechem. Radosław Sikorski kontra rosyjskie kłamstwa Wydaje się, że część naszej klasy politycznej zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, o czym świadczy na przykład entuzjastycznie przyjęte wystąpienie Radosława Sikorskiego podczas Rady Bezpieczeństwa ONZ, w którym zdewastował kłamstwa rosyjskiej propagandy. Szef polskiej dyplomacji zadziwił zachodnich słuchaczy precyzją i realizmem, choć owo zadziwienie powinno być raczej powodem do wstydu światowej klasy politycznej, skoro poniekąd przyznaje ona, że dotychczas grzeszyła pewną dozą ignorancji. Dobrze się jednak stało, że słowa Sikorskiego miały moc wstrząsu, a jeszcze lepiej, że przy okazji zrobiły więcej dla naprawy polskiej polityki zagranicznej, niż wielomiesięczny mozół. Jeśli ministrowi powiodłaby się jeszcze misja przekonania amerykańskich kongresmenów, że finansowa pomoc dla Ukrainy jest niezbędna, byłoby to wydarzenie bez precedensu. Sukces o znaczeniu historycznym. Ale łatwo nie będzie. Fakt, że Polska wraca do światowej gry dyplomatycznej jako istotny podmiot, nie oznacza jednak, że w polityce wewnętrznej zapanowała dojrzałość. Choć Donald Trump, który znów może zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych, jest zauroczony Putinem, może wyprowadzić swój kraj z NATO i straszy państwa europejskie namawianiem Rosji do ataku, jeśli nie będą płacić na obronność - polska prawica go broni i legitymizuje skandaliczne słowa. Jakby nie rozumiała, że ewentualny pakt Putin-Trump stworzy głębokie zagrożenie geopolityczne dla Polski i Unii Europejskiej, a przegrana Ukrainy, która bez amerykańskiej pomocy nie da sobie rady, będzie oznaczać, że rosyjskie wojska znajdą się tuż za miedzą. Wprawdzie wszystkie siły polityczne opowiadają, że obronność i bezpieczeństwo powinny być wyłączone z bieżącego sporu, ale nie wszystkie zdołały wyleczyć się z krótkowzrocznej fascynacji groźnym populistycznym idolem i jego tragiczną w skutkach polityką. Polski entuzjazm do bicia piany O ile w Polsce zasadniczy spór polityczny nieco zbladł - co ma swoje odzwierciedlenie w sondażach, które pokazują rosnące poparcie dla władzy i osłabianie się targanej wewnętrznymi rozliczeniami opozycji - o tyle z pewnością nie zbladł entuzjazm do bicia piany. Nawet odblokowanie ogromnych europejskich funduszy nie zatrzymało śmiałków przed pomniejszaniem znaczenia tej decyzji dla polskiej gospodarki, byle tylko realizować doktrynę freudowskiego przejęzyczenia Jarosława Kaczyńskiego o tym, że nikt mu nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Z kolei koalicja rządząca popadła w spór o to, w jaki sposób zrealizować obietnicę wyborczą liberalizacji prawa aborcyjnego. Jest to kłótnia jałowa w tym sensie, że za kadencji Andrzeja Dudy nie zostanie rozstrzygnięta. Dlatego proponowane przez Trzecią Drogę referendum może być rzeczywiście najkrótszą drogą do przecięcia tego węzła gordyjskiego, co sugeruje nawet lewicowy publicysta Sławomir Sierakowski. Trudno byłoby stawiać nieporozumienia światopoglądowe formacji politycznych ponad jasno sprecyzowaną wolą Polaków. Warunek nudy - niestety spełniony Jeśli sytuacja geopolityczna będzie się zaostrzać, znacząca część polskiej klasy politycznej stanie przed wyborem: gwałtownie dojrzeć do nieznanych wyzwań czy pozostać w orbicie tabloidowego infantylizmu. Europejczycy zaś - czyli także i my - którzy niemal zupełnie zapomnieli już o traumatycznej lekcji II wojny światowej, więc nawet zbrodnia w Buczy była dla nich ledwie krótkotrwałym szokiem, staną przed koniecznością ideologicznej rewolucji, po której aktualne pseudoproblemy przestaną przesłaniać te prawdziwe. Powiada się, że wielkie wojny wybuchają wówczas, gdy istnieje konieczność wyłonienia nowego ładu światowego albo gdy ludzkość zaczyna się nudzić sama sobą. Niewątpliwie ten drugi warunek jest już spełniony, pozostaje więc wierzyć, że stary ład dokona autorefleksji i autonaprawy. Ale to już inna historia. Przemysław Szubartowicz