Wielkich słów jednak mamy zbyt dużo. Medialny patos i mowa-trawa wylewają się z ust polityków i atakują nas z mediów społecznościowych. My w krajach sąsiadujących z Rosją na prawdziwą zmianę mentalności społeczeństw Zachodu wciąż czekamy. I być może wcale się nie doczekamy. Po pierwsze, amunicja. Na razie sytuacja z dostawami broni i amunicji dla Ukrainy przypomina myślenie w kategoriach... pospolitego ruszenia. Niech parasol NATO nie przesłania nam realiów. Raz jeden, raz drugi kraj budzi się na moment z drzemki. I tak ostatnio Duńczycy wreszcie postanowili hojniej podzielić się swoim uzbrojeniem. Po nich Czesi znaleźli jednak amunicję, która może trafić na Ukrainę. Rozmaite spotkania na szczycie wydają się nie mieć końca. Politycy ukraińscy pielgrzymują po europejskich stolicach. Błagają, grożą, znów proszą. W praktyce w Europie nie ma żadnej koordynacji dla wsparcia militarnych wysiłków Ukrainy. Dopiero, gdy broń i amunicja zacznie trafiać masowo na front, bez całego gadania o obawach o eskalację konfliktu, można będzie mówić o jakimś przełomie w głowach. Na początku wojny pełnoskalowej okrywaliśmy puste arsenały państw europejskich. Zdumienie nie miało granic. Na papierze to potęgi, czołowe gospodarki świata. W rzeczywistości państwa, które w czasach pokojowej koniunktury same się rozbroiły. Nawet całkowite przestawienie gospodarek na tory wojenne - czego przecież nikt nie zrobi! - doprowadziłoby do odbudowy militarnej siły dopiero za kilka lat. Ostatnio, skądinąd pod wpływem pana Donalda Trumpa, zaczęto mówić o słynnych 2 proc. PKB. Co z tego! Czy trzeba komuś w Polsce tłumaczyć, że miliony z budżetu wydaje się łatwo. Pytanie brzmi, na co poszły te środki, czy realnie zapewniono nam, obywatelom, wyższy poziom bezpieczeństwa, czy też mamy do czynienia z pseudo-patriotycznym pustosłowiem, dobrze znanym z sanacyjnej Polski przed wrześniem 1939. Część z tych, którzy mieli najwięcej narodowych sloganów pod ręką, pierwsi zwiewali przez rumuńską granicę, z Rydzem Śmigłym na czele. "Nie tylko nie damy całej Polski, ale nawet guzika", zapewniał wcześniej. Czyny, nie słowa Dlaczego ważne są czyny nie słowa? Otóż opowieści o podniesieniu produkcji amunicji dobrze wyglądają w przemówieniach ministrów obrony. Znów, jak się okazuje, producenci amunicji z Unii Europejskiej wcale nie wysyłają tych zasobów do Kijowa. Otóż, blisko 40 proc. produkcji nadal eksportowanych jest do krajów spoza Unii Europejskiej. Krótko mówiąc, zamiast na Ukrainę europejska broń i amunicja hurtowo trafia gdzie indziej, np. do Arabii Saudyjskiej. Żeby nie było: Komisja Europejska próbowała narzucić zmianę przepisów w tym zakresie, ale kraje naprawdę będące w stanie dziś broń i amunicję, jak Francja, postawiły się. Bolesne jest to, że kalkulacje prezydenta Władimira Putina mogą się sprawdzić. Owszem, dziś dużo mówi się o śmierci rosyjskiego opozycjonisty (w krajach takich, jak Niemcy, gdzie Nawalnego leczono, to niewątpliwy szok dla kanclerza Olafa Scholza). Niemniej prezydent Rosji ostentacyjnie pokazuje Zachodowi, że moralizowanie i słowa oburzenia ma poniżej kości ogonowej. Medialna burza przeminie. On zaś wygra za chwilę kolejne pseudo-wybory. Protestujących przeciwko Putinowi po śmierci Nawalnego Rosjan nie było znów aż tak wielu (i tym bardziej trzeba te gesty sprzeciwu docenić). Na razie korupcja i przemoc, te dwie głowy złotego orła herbu Federacji Rosyjskiej, triumfują. Na Zachodzie tymczasem szaleją rosyjskie trolle. Społeczeństwa zamiast wyrzeczeń, wolałyby się pozamykać za jakimiś murami ze wspomnień Zimnej Wojny. Wspominają spokojne czasy sprzed 1989 roku. Szkoda, że owi nostalgicy zapominają, iż gwarancją trwałości tych murów w Europie była właśnie owa rosyjska przemoc. To Rosjanie i przedstawiciele podległych im narodów pilnowali, aby nikt nie przemknął się przez Żelazną Kurtynę. Teraz nie mają na to ochoty. W XXI wieku skuteczniejsze politycznie dla Rosji okazało się, wyrzucanie lub wypuszczanie niepokornych obywateli na Zachód, współorganizowanie fal nielegalnych imigrantów, wreszcie najważniejsze: zaczadzanie głów społeczeństw otwartych w mediach społecznościowych. One są jak na talerzu, bezbronne wobec masowej manipulacji i dezinformacji, jak nigdy w historii. W tym czasie dotarcie z politycznym przekazem do zwykłych ludzi w Rosji jawi się jako zadanie trudne do wykonania. Przekazy z moskiewskich botów buszują w głowach wielu Amerykanów. A jeszcze głupiutki pseudodziennikarz, Tucker Carlson, idzie do Putina, by nagrać z nim długi wywiad, którego nie powstydziłaby się "Russia Today", czy dawniej radziecka "Prawda". Jakże role się odwróciły! Na pasku Moskwy Całe zastępy skrajnej prawicy czy skrajnej lewicy chodzą na pasku Moskwy, nieomal przebijając skalę dawnych partii komunistycznych. Sprzeciwiają się nielegalnej imigracji - idąc ręka w rękę z tą samą Moskwą, która aranżuje tę nielegalną emigrację przez Białoruś, Finlandię i inne miejsca. Trudno połączyć te kropki? Cóż, najwyraźniej temat okazuje się intelektualnie zbyt złożony. Jakby tego było mało, co chwila, ujawnia się przy tym dawnych i obecnych agentów na Zachodzie. We Francji przez ponad trzy dekady jedno z głównych pism prowadził agent KGB. Dawne dzieje? Oczywiście, dziś w Parlamencie Europejskim zasiada agentka FSB, posłanka z Łotwy. I co? I nic. W praktyce ochrona europejskich interesów wobec Kremla w Brukseli raczkuje. W sondażach po zwycięstwo w tymże Parlamencie Europejskim idą rozmaite AfD, partie Marine Le Pen i inni cisi lub głośni sojusznicy Putina. Proszę wybaczyć ten minorowy ton, ale w tej chwili śmierć Aleksieja Nawalnego chyba nie pozwala na nic innego. Oby jego poświęcenie nie poszło na marne. Jarosław Kuisz