Wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy na temat Krymu obiegła świat. Wraz z "Reutersem" podawały ją sobie główne globalne serwisy informacyjne, gazety, portale. W dłuższych opracowaniach znalazło się miejsce na prezydenckie oświadczenie, w którym Pałac Prezydencki dystansował się od wcześniejszej wypowiedzi. Do większości odbiorców zapewne dotarły jednak pierwsze rozważania Dudy na temat związków Krymu z Rosją. Dla porządku przypomnijmy, że dziennikarz Robert Mazurek zadał pytanie, czy prezydent Duda wierzy w to, że Ukraina odzyska Krym. Na co głowa naszego państwa odrzekła: "Trudno mi jest na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem tego. Nie wiem tego, czy odzyska Krym, ale wierzę w to, że odzyska Donieck i Ługańsk. Krym jest miejscem szczególnym. Nie wiem tego, czy Ukraina odzyska Krym. On jest szczególny również ze względów historycznych. W istocie, jeżeli popatrzymy historycznie, to przez większość czasu był w gestii Rosji". W sobotę rano w pośpiechu Pałac Prezydencki próbował ratować sytuację, wydając oświadczenie na Twitterze. Na szczęście nie próbowano brnąć w usprawiedliwianie uwag prezydenta Dudy na temat historii półwyspu krymskiego. Wiele napisano słów krytycznych na temat oświadczenia Dudy. Roman Giertych skwitował całą aferę: "Co za bezdennie durna wypowiedź!". Inni byli jeszcze bardziej dosadni. Wypominano ignorancję. Dyplomatyczną nieodpowiedzialność. Nieznajomość funkcjonowania mediów. Bycie tzw. pożytecznym idiotą Moskwy, itd. A jednak nikt nie dotknął sedna sprawy. Jak to się stało, że polski polityk, właśnie podpuszczony przez dziennikarza, właśnie rozluźniony, właśnie chcący zabłysnąć w towarzystwie, w ogóle mógł wypowiedzieć takie zdanie. Po wygodnej stronie historii Otóż wypowiedź Andrzeja Dudy uzmysławia nam, jak przyśpieszyła okcydentalizacja Polski. Oznacza to różne rzeczy. Ma swoje jasne i ciemne strony. Z jednej strony, wydobywamy się z post-komunistycznej biedy i zapóźnienia. Na tle trzech dekad bijemy rekordy we wzroście PKB. Z drugiej strony, takie skoki cywilizacyjne zawsze odbywają się za jakąś cenę. Nigdy nie odbywają się bez kosztów. W tym wypadku - wypowiedź prezydenta Dudy - zabrzmiała jak wypowiedź tzw. geopolitycznego realisty z Zachodu. Jednego z tych komentatorów, którzy, chociaż życzą "odległym ludom" wszystkiego najlepszego, to domagają się "trzeźwego spojrzenia". Podają rozmaite dane z zakresu historii, geografii i ekonomii, mieszają wedle swojego uznania, po czym deklarują, iż przyszłość będzie wyglądała tak, a nie inaczej. Fakt, że tłum realistów nie przewidział pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku, "bo to się gospodarczo nie opłaca", nie ma znaczenia. Później zalała nas fala kolejnych realistycznych ocen. Owi znawcy w pośpiechu nawet nie dementowali swoich poprzednich stanowisk. Jeśli ktoś słucha tylko oficjalnego stanowiska polskiego MSZ, w zasadzie nie zorientuje się, jak popularny w naszym kraju stał się ów "Zachodni realizm". Właśnie z tego punktu widzenia, prezydent Duda chciał zabłysnąć przed rozmówcami. Odsłonić przed nami, obywatelami, jak się rzeczy mają naprawdę - o czym świadczyło owo krótkie: "w istocie", otwierające kontrowersyjne zdanie. Głowa naszego państwa chciała jednocześnie, w swoim stylu, odciąć się od opinii elit i zbliżyć do głosu ludu, może nie całego, ale przynajmniej jego części. Oczywiście, nie ma to nic do sondaży opinii publicznej. Chodzi o fikcję. O to, tak jak sobie akurat z wyżyn Pałacu Prezydenckiego ów "trzeźwy lud" wyobraża za pośrednictwem mediów społecznościowych. Klub kieszonkowych mocarstw Tymczasem przeważająca część polskiej elity przez XIX-XX wiek protestowała przeciwko "rozumieniu imperialnej logiki" przez zamożny Zachód. W memoriale dla Napoleona III z 1854 roku Zygmunt Krasiński pisał, że "bez Polski nie ma pokoju dla Europy". Obecnie dokładnie takie same słowa powtarzają ukraińscy politycy w Waszyngtonie, Paryżu czy Berlinie. W Polsce na doświadczeniu rozbiorów ukształtowane zostały intelektualne tradycje protestu przeciwko prawu pięści w polityce międzynarodowej. Moralność i sens poświęcenia przeciwstawiano sile. Od polskich romantyków aż po program paryskiej "Kultury". I oto na naszych oczach ewidentnie zachodzi jakaś zmiana. Przynajmniej część z nas - której spontanicznie głos dał prezydent Duda - umościła się po wygodnej stronie Historii i zamożności. Po dwóch latach wojna niektórym wydaje się niektórym odległa. Nadwiślańscy "realiści" wydają się mówić: "Co tam oddawanie imperiom terytoriów mniejszych państw, co tam dawne zdrady Zachodu, co tam Monachium, Jałta i Poczdam, co tam w XXI wieku format normandzki ponad głowami małych i średnich krajów... Dzisiaj to my możemy wypowiadać się realistycznie, współcześnie to my możemy kreślić innym linie Curzona itd.". Pozostaje mieć nadzieję, że owe głosy "trzeźwych" nie reprezentują większości Polaków. Trudno zresztą mówić o trzeźwości, skoro w Europie Środkowo-Wschodniej to jak upijanie się intelektualną trucizną, która w pierwszej chwili daje złudzenie dostępu do jakiegoś Klubu Mocarstw. W praktyce oznaczałoby to kompletną amnezję historyczną, rozumienie źródeł naszej wolności indywidualnej i zbiorowej, utratę tej części doświadczenia, które kryło się za hasłem: "za wolność Waszą i naszą". To oznaczałoby "stanie się Zachodem" - ale tylko w najgorszym rozumieniu tego sformułowania. I frapujące, że w 2024 roku głos temu stanowisku dał polityk wywodzący się ze środowiska Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kuisz