Serwis biznes.interia.pl od dawna kompleksowo opisuje zagadnienie podatku katastralnego. Przedstawia jego wady, zalety, a na jego łamach pojawiają się opinie ekspertów, którzy nie są zgodni, czy wprowadzenie takiego podatku jest dobrym pomysłem. Niemal każdy tekst, ale też wypowiedź eksperta, kończy się konkluzją, że podatek katastralny nie zostanie wprowadzony, bo politycy mają dużo nieruchomości. Tyle tylko, że problem wychodzi zdecydowanie poza bieżącą awanturę polityczną i proste podziały między partiami. Zwolennicy i przeciwnicy podatku katastralnego to starcie dwóch różnych światów ekonomicznych, ale też aksjologicznych, gdzie na szali z jednej strony znajduje się sprawiedliwość społeczna, a z drugiej zasady wolnorynkowe. Tych światów nigdy nie dało i nie da się pogodzić. Pierwszy z definicji powinien być zapisany dla lewicy, a drugi dla prawicy. Kiedy jednak idzie o własne pieniądze, podział na lewicę i prawicę nie ma już znaczenia. Politycy, którzy jako jedyni mogliby wprowadzić podatek od majątku, w takim wypadku zaglądają do własnego portfela. A my zaglądamy do ich oświadczeń majątkowych i pytamy ich o zdanie. Politycy inwestują w nieruchomości W ubiegłym tygodniu poseł Robert Kropiwnicki pochwalił się na antenie radia RMF, że niedawno stał się właścicielem 10. mieszkania. Argumentował, że przy tak wysokiej inflacji lokata oszczędności w nieruchomości wydaje się najbezpieczniejsza. Ale czy wobec tego poseł Kropiwnicki poparłby wprowadzenie podatku katastralnego, jeśli musiałby zapłacić duży podatek za wszystkie, poza pierwszą, nieruchomości? - Generalnie od zawsze jestem przeciwny temu podatkowi, nie tylko dlatego, że jestem właścicielem nieruchomości - mówi nam Kropiwnicki. - Nie tędy droga, nie tu rząd powinien szukać pieniędzy. Wprowadzenie tego podatku może spowodować, że wielu ludzi może nie być stać na mieszkanie. Zwłaszcza starszych, uboższych, którzy mają nieruchomości trochę "w spadku" - przekonuje Interię poseł PO. To zresztą argument, który często stosują politycy, choć część ekspertów proponuje prostą konstrukcję podatku, przy której biedniejsi i emeryci nie musieliby go płacić. >Podatek katastralny. Dyskusja trwa, a czym się skończy?< - Rząd obiecywał, że będzie opodatkowywał wielkie korporacje, wprowadzi podatek cyfrowy, ale jest w tym temacie cisza. Zamiast tego co chwilę słyszymy o podatku katastralnym - zauważa polityk PO. Kłopot w tym, że poseł Kropiwnicki nie jest wyjątkiem. Gdyby prześledzić oświadczenia majątkowe wszystkich 560 parlamentarzystów, nie będzie go w pierwszej dziesiątce najbogatszych, a być może nawet setce. Ma wiele nieruchomości, ale w porównaniu z kolegami po fachu jego majątek wcale nie jest tak okazały. Każde oświadczenie majątkowe posiada rubrykę "nieruchomości". W przypadku naszych parlamentarzystów tylko jeden wpis w tym miejscu jest rzadkością. Politycy mają po kilka domów, mieszkań, gospodarstw, działek. Najczęściej inwestują w nieruchomości, bo wiedzą, że to najpewniejsza lokata kapitału. Ta zasada dotyczy parlamentarzystów wszystkich frakcji. Podatek katastralny od drugiego mieszkania otwiera furtkę - Podchodzę do tego sceptycznie. Choć nie ulega wątpliwości, że przy tej sytuacji budżetowej państwa każde dodatkowe dochody są pokusą, więc prawdopodobnie kiedyś ten podatek wejdzie - mówi Interii Ryszard Bober, senator PSL, który jest właścicielem sześciu mieszkań. - Być może sam podatek katastralny jest uzasadniony, ale obecnie po prostu spotkałby się z oporem społecznym - uważa poseł PiS Paweł Lisiecki. - Zwłaszcza, że w dużych miastach właścicielami są osoby starsze, które musiałyby płacić olbrzymi podatek. Nawet jeśli rozmawiamy o podatku od drugiego czy trzeciego mieszkania, to w ten sposób otwieramy furtkę do wprowadzenia takiego podatku. Rozumiem, że ktoś z urzędników może mieć takie pomysły, choć nie wiem na jakim są etapie. Osobiście nie uważam tego pomysłu za dobry. Bober: - Rozmawiamy o tym tak naprawdę od pierwszego Balcerowicza. Skutki mogą być nieodwracalne, bo poza podatkiem od nieruchomości będziemy płacić za to wszyscy. To dodatkowe obciążenie, które odczują mieszkańcy i biznes. Polityk PSL przekonuje, że nowy podatek najmocniej uderzyłby w budownictwo mieszkaniowe. Dodaje, że zmieniłby się też rynek wynajmu, bo wynajmujący podwyższyliby ceny, by niejako "odbić" sobie straty. Podobnie zresztą jak Paweł Lisiecki. - Mam dwa mieszkania, ale nie uważam się za krezusa. Co bym zrobił? Przeniósłbym podatek na wynajmującego, który płaciłby po prostu więcej. Myślę, że wiele osób zrobiłoby podobnie, więc ceny wynajmu mogłyby pójść w górę - mówi nam polityk PiS, który od lat zajmuje się rynkiem nieruchomości, posiada kierunkowe wykształcenie, zawodową praktykę, a dziś zasiada w komisji reprywatyzacyjnej. Lewicowy dylemat Jedyną partią w Polsce, która nie jest podzielona w kwestii podatku katastralnego, jest Partia Razem. Wszyscy jej posłowie mówią jednym głosem, a niemal w każdej wypowiedzi wybrzmiewa postulat solidarności społecznej. - Mieszkania mają służyć do mieszkania, a nie spekulacji. Ich ceny idą w górę i opłaca się je kupować bogatym ludziom, a nawet wielkim korporacjom. Czerpią zyski z samej spekulacji lub wynajmują je po zawyżonych cenach. To dziś najlepsza inwestycja, najbardziej dochodowy biznes, co nie służy gospodarce. To rzecz postawiona na głowie - uważa poseł Maciej Konieczny. - Podatek od kolejnego, nie pierwszego mieszkania, sprawiłby, że lokale byłyby bardziej dostępne dla zwykłych ludzi. Za chwilę dojdzie do ogromnych przepaści klasowych. Ci, którzy mają swoje mieszkanie, prędzej odłożą na drugie niż ci, którzy odkładają na pierwsze. To ogromna przewaga ekonomiczna. Bogatsi będą coraz bogatsi, a biedniejsi nigdy nie dorobią się dachu nad głową - przekonuje. Co ciekawe, głos Partii Razem nie może się przebić, bo do podatku katastralnego nie są przekonani choćby inni posłowie klubu parlamentarnego Lewicy. - Zamożni będą kupować za granicą lub zrezygnują z kilku mniejszych nieruchomości na rzecz jednej, ale za to drogiej, w prestiżowym miejscu, co też może podbić cenę. W PRL można było mieć jedną nieruchomość na rodzinę. Co robili ludzie? Rozwodzili się - przypomina poseł Nowej Lewicy Maciej Gdula. - Pod hasłem podatku katastralnego może się kryć dużo różnych rozwiązań, a przekonanie, że to srebrna kula, którą można zastosować, by zbić ceny nieruchomości, jest naiwne. W wielu krajach jest podatek katastralny, a ceny pozostają bardzo wysokie. Tylko społeczne budownictwo na wynajem może sprawić, że pojawi się dużo dostępnych mieszkań - przekonuje Gdula. Polityk Nowej Lewicy jest właścicielem kilku nieruchomości. To lokale użytkowe, które Gdula wynajmuje, a według ostatniego oświadczenia majątkowego, w ubiegłym roku zarobił na tym 170 tys. zł. Czy właśnie dlatego jest sceptyczny? - Mam jedno mieszkanie, w którym mieszkam. Inne nieruchomości to lokale użytkowe, które są cały czas wynajmowane, płaci się od nich podatki. W moim przypadku to nie jest lokata kapitału, bo część argumentów za podatkiem katastralnym jest taka, by kupno mieszkania nie było lokatą kapitału. By mieszkanie nie funkcjonowało jak złoto, gdy niskie są lokaty bankowe - podkreśla. Kaczyński zapłaciłby podatek katastralny? Adam Czerniak, ekonomista SGH i ekspert rynku nieruchomości mówił niedawno Interii: - Najlepszym sposobem byłby podatek katastralny z progami i zwolnieniem z opodatkowania do konkretnej kwoty, czyli naliczany byłby dopiero od pewnej wartości, przykładowo od 500, czy od 700 tys. zł i dopiero powyżej tej kwoty byłby naliczany progresywnie (...) Odpadłby wówczas kontrargument, który często jest podawany przez polityków, że podatek katastralny uderzyłby najbardziej w biednych Polaków, w tym w emerytów. - Jednocześnie można wprowadzić możliwość odliczenia podatku katastralnego od podatku dochodów z najmu i wówczas podatek nie podnosiłby czynszów od wynajmowanych mieszkań - proponuje Czerniak. Jego zdaniem to zdecydowanie lepsze i prostsze rozwiązanie niż podatek od drugiej czy trzeciej nieruchomości. Gdula: - Dlaczego Jarosław Kaczyński, który ma dom warty 5 mln zł, nie płaciłby podatku katastralnego, a ktoś, kto ma trzy mieszkania po 300 tys. zł musiałby płacić? To ważny element w dyskusji, bo wydaje mi się, że jeśli chcemy wprowadzić to rozwiązanie, to musi określać wartość nieruchomości. Powinno być np. zwolnienie z podatku nieruchomości o wartości do 500 tys. zł. Dziś podatek katastralny wydaje się melodią przyszłości, ale sprawa raz po raz powraca w debacie publicznej. Z początkiem listopada pojawiła się informacja, że resort rozwoju pracuje nad wprowadzeniem podatku katastralnego i od pustostanów. 11 listopada ministerstwo dementowało te doniesienia, choć przyznało, że dostrzega problem pustostanów i tzw. flipperów. Senator Jacek Bury z Polski 2050 uporczywie przekonuje, że jeszcze tej kadencji PiS wprowadzi nowy podatek, bo potrzebuje pieniędzy. Sam Bury, jak i wielu innych polityków, jest temu rozwiązaniu przeciwny. Pomysł szybko gaszony przez rząd Czy rząd pracuje nad wprowadzeniem tego podatku? Nawet jeśli nie, to temat pojawia się dość regularnie. Lisiecki uchyla rąbka tajemnicy. - Dopytywałem nawet w Ministerstwie Rozwoju i Technologii czy obecne przepisy dają możliwość, by wprowadzić podatek katastralny. Chyba byłaby potrzebna nowa ustawa. W rządzie co jakiś czas ktoś wyskakuje z takim pomysłem, ale szybko jest gaszony - nie ukrywa poseł PiS. Konieczny uważa, że "w interesie elit jest to, by nigdy tej sytuacji nie zmienić". Podkreśla, że wprowadzenie podatku jest w najbliższej przyszłości mało prawdopodobne. - Rząd zauważył, że trzeba ograniczyć masowy wykup mieszkań przez wielkie korporacje. To pierwszy krok, ale mały. Na szczęście coraz częściej temat pojawia się w debacie. Chciałbym, by za kilka lat traktowany był jako zdroworozsądkowy pomysł - podkreśla. Bober: - Nie ma o czym dyskutować bez projektu ustawy. Lisiecki: - Nawet jeśli rząd poważyłby się na takie rozwiązanie, będzie to trudne do wprowadzenia. Wśród posłów wszystkich opcji nie będzie zbyt dużego entuzjazmu. Nie chodzi o to, że mają mieszkania, ale o to, że ludzie to źle odbiorą. Łukasz Szpyrka, współpraca: Monika Krześniak-Sajewicz